Gdańskie tramwaje i… parkingi
Los sprawił, że trochę popodróżowałem po Gdańsku. A w związku z tym miałem okazję przyjrzeć się mojemu miast z bliska. Zacząłem od Stogów. Przebudowana ulica Stryjewskiego, wyremontowana Falcka Polonusa – to niewątpliwie sukces władz miasta. Przystanki „wiedeńskie”, podniesione przejścia dla pieszych – wszystko to wymusza ograniczanie prędkości, powoduje zmniejszenie zagrożeń dla pieszych. Oczywiście, znajdą się krytycy, którym przyjęte rozwiązania nie będą odpowiadały (spotkałem takich).
Można znaleźć szczegóły przyjętych rozwiązań, które wydają się nie najlepsze. Ale pomijając czas, jaki owa przebudowa zabrała, wypada chwalić. Co niniejszym czynię. Gdyby jeszcze, niejako przy okazji, zadbano o podwórka na Stogach, sukces byłby pełny. Ale tu już wyobraźni, chęci, może pieniędzy – zabrakło. A szkoda. Podróż ze Stogów do centrum – powiem od razu, że to sama przyjemność.
Wybrałem komunikację miejską, bo w dzisiejszych czasach chyba już tylko urzędników miejskich wyższego szczebla stać na opłaty parkingowe. I tu kilka niespodzianek. Pierwsza z nich – na przystanku czytelny rozkład jazdy. A wg niego – czas oczekiwania na tramwaj nie dłuższy niż 10 minut. Tu niespodzianka druga. Tramwaje pojawiają się na przystankach zgodnie z tymi rozkładami.
W tym miejscu konieczna jest pewna refleksja. W swoim czasie zarządzaniem gdańskimi tramwajami zajął się św. pamięci Antoni Szczyt, wcześniej „kolejarz z krwi i kości”. To on zapowiedział, że tramwaje mogą i będą jeździły zgodnie z rozkładami! Pamiętam, jak Antoni odwiedzał nas, kolegów z poprzedniej pracy i zamartwiał się, że jego nowa ekipa nie wierzy w możliwość realizacji czegoś takiego. A bo to „korki”, a to awarie, a to większe lub mniejsze tłumy podróżnych. Sporo czasu zajęło mu „wytłumaczenie”, że czas postoju na przystanku można precyzyjnie określić, że tramwaje jeżdżą po wydzielonych torowiskach i korki nie są im specjalnie straszne, że awarie owszem, mogą się zdarzać, ale nie są one częste i zwracać uwagę należy raczej na szybkie usuwanie ich skutków. Jaką determinacją musiał wykazać się Antoni, by zrealizować swoją wizję funkcjonowania komunikacji miejskiej?
Tu jeszcze jedna uwaga, a właściwie, laurka dla tych, którzy Antoniego Szczyta powołali do realizacji takich zadań. Jak wiadomo, Antoni Szczyt był, jak to by dziś rządzący określili, z gorszego sortu (a może nawet gorzej). A mimo to, nie patrząc w przeszłość, ale myśląc o przyszłości, pozwolili mu działać. To wielka odwaga i wielka zasługa.
Kolejna miła niespodzianka (po punktualnym tramwaju) – sporo wolnych miejsc, wygodna jazda, pełna informacja głosowa o miejscu, w którym w danej chwili znajduje się tramwaj. Jedynym mankamentem są ceny. Jak wyliczyłem, koszt podróży jest niewiele mniejszy niż koszt podróży samochodem z uwzględnieniem nawet kosztów parkowania. Ale szybkość, sprawność i wygoda – zdecydowanie przewyższają ten mankament.
W związku z tym jeszcze jedna refleksja. Gdyby ktoś mi zechciał odpowiedzieć, dlaczego „na rogatkach miasta” (między Żukowem a Gdańskiem, między Kolbudami a Gdańskiem, między Pruszczem Gdańskim a Gdańskiem, między Przejazdowem a Gdańskiem nie wybudowano wielkich, bezpłatnych (lub z symbolicznymi opłatami) parkingów, na których jadący do Gdańska mogliby zostawiać w miarę bezpiecznie samochody, a dalej podróżować komunikacją miejską (którą trzeba by oczywiście rozwinąć „na tych kierunkach”).
Myślę, że to poprawiłoby i stan powietrza w Gdańsku (to akurat nie jest złe), i zmniejszyłoby natężenie ruchu samochodowego, i ułatwiłoby życie mieszkańców Gdańska, już teraz nie mających gdzie stawiać samochodów. Ale do realizacji takich wizji potrzebni są ludzie pokroju Antoniego Szczyta. A tacy nie rodzą się „na kamieniu”. Czego wypada tylko żałować.