Słabi, ułomni, lojalni. Specyficzne otoczenie prezesa PiS | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 12.08.2019

Słabi, ułomni, lojalni. Specyficzne otoczenie prezesa PiS

Do marszałków Sejmu Polacy z pewnością nie mają szczęście.  Choć być może właśnie ta funkcja powoduje, że z pozoru przyzwoici ludzie, po krótkim czasie pokazują swoje prawdziwe oblicza, a te najczęściej okazują się bardzo nieciekawe.   

Nie tylko Marek woził swoją rodzinę rządowym samolotem. Marszałek Senatu robił podobnie. (fot. Łukasz Błasikiewicz)

Część z nas z pewnością jeszcze pamięta Macieja „przerwę” Płażyńskiego, swego czasu także marszałka Sejmu, który wskutek nieznajomości regulaminu Sejmu, często nie był w stanie prawidłowo prowadzić obrad izby i ogłaszał wówczas przerwę. Stąd taki a nie inny przydomek. O człowieku, który nie tylko w sferze estetycznej budził wątpliwości i prowokował uzasadnione pytania, ale i w sferze politycznej zapisał się wyjątkowo haniebnie – mowa o Ludwiku Dornie, który do Sejmu wprowadził psa, zlecając późniejszą opiekę nad nim funkcjonariuszom BOR – na szczęście pamiętamy coraz mniej, choć jeszcze trochę… Marszałkiem Sejmu był też choćby były działacz PZPR – Włodzimierz Cimoszewicz, który najwyraźniej uznał, że można jeździć samochodem bez ważnego przeglądu technicznego, a to, że takim autem potrącił 70-letnią rowerzystkę, to zapewne jej wina, bo staruszka bezwzględnie powinna ustąpić pierwszeństwa przejazdu. Przecież władza wymaga szacunku od obywateli, nawet tych w podeszłym wieku…

Tym razem jednak kilka słów o niedawnym marszałku, Marku Kuchcińskim. Dziś już postaci skompromitowanej, która okazała się nie dość, że niesprawna jako marszałek (pamiętamy choćby sejmowy kryzys, który zakończył się precedensowym przeniesieniem obrad do sali kolumnowej), ale dodatkowo w najmniejszym stopniu nie potrafiąca komunikować się z otoczeniem medialnym, mająca poważne kłopoty wypowiedzeniem choćby zdania „z głowy” i niemalże każdy komentarz, z mniejszymi lub większymi problemami odczytująca z kartki.

to człowiek skompromitowany kłamstwami i matactwami wygłaszanymi w związku z wykorzystywaniem państwowego samolotu do prywatnych – zapewne – celów.  Do przewożenia nim kolegów, rodziny i znajomych.  – A ja mam teraz do dyspozycji prywatny samolot! Chcesz, to mogę cię przewieźć. Będzie fajnie, polecimy sobie gdzie chcesz. I za darmo!!! – tak mógł brzmieć fragment dialogu z udziałem drugiej (sic!) osoby w państwie. Zupełnie jak dziecko, które dostało do ręki nową zabawkę i chwali się nią wśród kolegów…

Były marszałek sprowadził całkiem poważny problem na swoją partię, i – jak łatwo było przewidzieć – w żaden sposób nie był w stanie z trudnej sytuacji wybrnąć. Po wybuchu afery z każdym dniem pogrążał się coraz bardziej, ciągnąc za sobą choćby dyrektora Centrum Informacyjnego Sejmu, niejakiego Andrzeja Grzegrzółkę, który zamiast okazać się rzetelnym i obiektywnym sejmowym  urzędnikiem (wszak w Sejmie funkcjonują różne siły polityczne), wybrał drogę prymitywnego, nadgorliwego, partyjnego aparatczyka, który zapewne za swoją postawę także zostanie właściwie rozliczony. Swoim działaniem bardzo poważnie nadszarpnął zaufanie opinii publicznej do instytucji Sejmu jako takiej. Mniejsza jednak o mało znaczących, niedoświadczonych urzędników…

całą swoją postacią w najbardziej dobitny sposób symbolizuje funkcjonowanie partii rządzącej. Ta partia zaczyna się i kończy na jednej osobie – jest nią Jarosław Kaczyński, człowiek, który w obawie przed  utratą władzy stworzył nie tylko specjalny statut dla swojej partii, który praktycznie uniemożliwia demokratyczne odwołanie prezesa, ale także specyficzny mechanizm doboru kard. Zresztą w większości partii zasada jest podobna, jednak Kaczyński okazał się tu perfekcyjny. Otóż ów mechanizm polega na wybieraniu do najbliższego otoczenia ludzi z gminu, prostych, czasem wręcz prymitywnych, sprawiających wrażenie ułomnych intelektualnie, lub posiadających inne poważne deficyty lub słabości. Następnie wynosi ich do formalnie często bardzo wysokich stanowisk – choćby do funkcji marszałka Sejmu. Niektórym wystarczą mniej eksponowane stanowiska – ludzie mają różne ambicje – ale zawsze dające jakieś przywileje.

Ci, znając swoje deficyty i słabości, widząc, że bez wsparcia Jarosława Kaczyńskiego nie będą w stanie osiągnąć nic – np. Marek Suski zanim trafił pod „opiekę” Kaczyńskiego pracował w jakimś zakładzie rzemieślniczym, a z zawodu jest perukarzem, nie mając rzecz jasna wyższego wykształcenia . Dziś piastuje funkcję Szefa Gabinetu Prezesa Rady Ministrów, zapewne z zadaniem kontrolowania poczynań Mateusza  Morawieckiego i raportowania prezesowi. Z kolej rzeczony to także człowiek bez wyższego wykształcenia, mający za to nieco bardziej przydatny zawód – jest ogrodnikiem.

Tego pokroju ludzie w sposób oczywisty są Kaczyńskiemu dożywotnio wdzięczni i całkowicie oddani. Wiedzą oczywiście, że prezes wymaga lojalności i tę cechę ceni najbardziej, a lojalność przecież  niewiele kosztuje, tym bardziej, gdy można bardzo dużo stracić.

Dzięki prezesowi poznają świat codziennych bankietów, uroczystych obiadów, licznych upominków, świat darmowego życia, wielu przywilejów i pozornego szacunku, a często wręcz uniżenia ze strony obywateli. Czasem jest tak, że liczba „dobrodziejstwo”, które takiego partyjnego działacza spotkała, przytłacza go na tyle, że ten gubi się całkowicie. Tak jak zgubił się Kuchciński…

Jednak troska Kaczyńskiego o bezkonkurencyjne przywództwo w swojej partii mocno przysłoniła mu interesy państwa, którym nie da się zarządzać jednoosobowo, nie da się nie korzystać z pomocy ludzie mądrych, ekspertów, fachowców, specjalistów. Ale w jego najbliższym politycznym otoczeniu takich ludzi nie ma… Bo przecież mogliby być dla niego zagrożeniem i próbować zastąpić – tak zapewne sytuację ocenia prezes.

Stąd właśnie nietrafione koncepcje i programy gospodarcze, nieudane reformy (choćby sądownictwa, edukacji, czy służby zdrowia), stąd stałe problemy kadrowe, nieudolność z zakresie prowadzenia polityki zagranicznej i liczne porażki w relacjach z Unią Europejską. Jedną z nich wkrótce odczują wszyscy Polacy, bo sztuczne obniżanie cen prądu, nie może trwać wiecznie, a jego ceny niebawem wzrosną nawet o 40 proc. Z mniej istotnych zagadnień spójrzmy choćby na to, jak ze swoją ofertą wygląda dziś telewizja publiczna, która jeśli już coś przypomina to tę z lat 60-tych ubiegłego wieku. Choć jest nieco zabawniejsza, bo cotygodniowe prezentacje przez jej prezesa wykresów „rekordowej” oglądalności „zbadanej” przez „Model Oglądalności Rzeczywistej” zawsze budzą uśmiech. Prawda jest jednak taka, że dzisiejsza TVP jest w całości wytworem Jarosława Kaczyńskiego… Tak jak obecna Polska, która wcale nie podąża we właściwą stronę.

Autor

- dr n. hum., publicysta i komentator. Twórca niezależnych mediów. Autor analiz dotyczących PR, języka polityki i marketingu politycznego.Twitter: @MichalLange



Moto Replika