Maciej Jastrzębski: "O Gruzji i Gruzinach musimy się jeszcze wiele nauczyć" | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 24.11.2014

Maciej Jastrzębski: „O Gruzji i Gruzinach musimy się jeszcze wiele nauczyć”

Gruzja stałą się dla mnie takim obiektem tęsknoty i pożądania – wyznaje w swojej najnowszej książce reporterskiej pt. „Klątwa gruzińskiego tortu” Maciej Jastrzębski, korespondent zagraniczny Polskiego Radia w Moskwie i specjalny wysłannik do Gruzji. O kraju, do którego chce się wracać, jego mieszkańcach i przyjaźni polsko-gruzińskiej rozmawiała z autorem Dominika Prais.

Maciej_Jastrzebski

fot. Martyna Jastrzębska

Dominika Prais: W swojej książce pisze Pan o tym, że mimo rosnącego zainteresowania Polaków Gruzją, nasza wiedza na temat tego kraju jest bardzo mała. Czy głównym powodem napisania reportażu, była więc chęć zaznajomienia rodaków z historią i kulturą Gruzinów?

Maciej Jastrzębski: Ze swoją wiedzą na temat Gruzji nie śmiałbym brać na siebie odpowiedzialności przybliżenia Polakom tego kraju. Chciałem się podzielić z czytelnikami przede wszystkim efektami mojej pracy zawodowej: tym co zobaczyłem,czego się nauczyłem, z kim rozmawiałem, kogo poznałem podczas wielokrotnych wyjazdów reporterskich do Gruzji. Jak wiadomo radio jest takim specyficznym środkiem przekazu, które pozwala mi na powiedzenie zaledwie kilku zdań na dany temat. Wydaje mi się, że dowiedziałem się od Gruzinów znacznie więcej, niż miałem możliwość przekazać. Chciałem opowiedzieć, jak wyglądał mój przyjazd do Gruzji oraz kolejne wyjazdy, które wiązały się z ważnymi dla kraju wydarzeniami od rewolucji róż, aż do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Postanowiłem więc zebrać w całość wszystkie nagrania i materiały, którymi dysponowałem. Zacząłem też rozszerzać swoją wiedzę o Gruzji. Czytałem na jej temat rozmaite badania naukowe: historyczne, politologiczne, antropologiczne. I wtedy przekonałem się, że nadal wiem o tym kraju bardzo mało, mimo że byłem tam wiele razy, rozmawiałem z mnóstwem ludzi, na różne tematy. Mam tu na myśli chociażby historię Gruzji, która jest znacznie starsza od naszej, czy też związki Gruzinów ze starożytną Grecją i Rzymem. Po tej pracy, którą wykonałem, czyli dowiedzeniu się o Gruzji nieco więcej, niż mogło to wynikać z moich wyjazdów, mogę pokusić się o stwierdzenie, że my Polacy tak naprawdę nie znamy tego kraju. Myślę, że musimy się jeszcze wiele o nim nauczyć, a przede wszystkim przestać postrzegać go wyłącznie przez pryzmat pięknego morza, wina czy też przysłowiowych herbacianych pól Batumi, o których śpiewały Filipinki.

W „Klątwie gruzińskiego tortu” przyznaje Pan, że początkowo miał bardzo podobne wyobrażenie o Gruzji. Na ile pokryło się ono z pierwszym wrażeniem po przylocie do Tbilisi?

M.J.: Zastanawiałem się czy jestem w Azji. Gruzini byli inaczej ubrani, niż my Europejczycy. Na ulicach panował gwar, hałas. Ludzie sprzedawali różne gadżety dla turystów: kolorowe koraliki, rogi do picia wina, noże, mieczyki. Wszędzie znajdowało się mnóstwo straganików, na których można było kupić warzywa, owoce. To wszystko nie przypominało mi europejskich miast. Wydawało mi się, że Europy jest nim jakieś 10-15 % a reszta to naleciałości azjatyckie. Im dłużej byłem w Tbilisi, im więcej ludzi poznałem, tym bardziej te proporcje się zmieniały. Gdybyśmy mówili o Gruzji sprzed 2008 r., dostrzeglibyśmy zdecydowanie więcej cech azjatyckich, niż obecnie. Dzisiaj mogę powiedzieć, że owszem Azji tu trochę jest, ale najwyżej 35%. Reszta jest zdecydowanie europejska. To widać przede wszystkim po tym, ile Gruzini włożyli w dróg, renowację zabytków, wybudowanie nowych siedzib. Tbilisi staje się miastem nowoczesnym, dobrze moim zdaniem zaprojektowanym. W zabytki, które mają kilkaset lat wkomponowuje się nowoczesne, szklane gmachy.

Wcześniej wspomniał Pan o tym, że musimy się o Gruzji jeszcze wiele nauczyć. Dlaczego warto zgłębiać wiedzę na temat tego kraju?

M.J.: Najprostszym i chyba legendarnym już powodem jest przyjaźń polsko- gruzińska. Wynika ona przede wszystkim z tego, że nie mieliśmy dotąd okazji się pokłócić. Nasze kraje są od siebie dość oddalone, więc nigdy nie wchodziliśmy w konflikty terytorialne czy polityczne. Mimo to wciąż jest dla mnie niewytłumaczalne, dlaczego Gruzini odnoszą się do nas z tak wielką estymą. Każdy turysta z Polski, który pojawi się w Gruzji chociaż na dwa dni odczuje, że jest traktowany wyjątkowo. Także my Polacy, nawet nie wiedząc o narodzie gruzińskim zbyt wiele, zawsze będziemy mówili: „o, my lubimy Gruzinów!”. Dlaczego? Za co? Nie wiemy. W przeprowadzanych na ulicach sondach radiowych pytałem mieszkańców Gruzji o przyczyny tej sympatii. Najczęściej podkreślali, że nigdy nie zawiedliśmy ich zaufania, a w trudnych chwilach zawsze mogli liczyć na naszą pomoc. Do tego dochodzi fakt, że my na wiele kwestii patrzymy podobnie. Zarówno Gruzini jak i Polacy, walcząc o wolność i niepodległość, musieli zmagać się ze swoim wielkim bratem sąsiadem- Rosją. My mieliśmy w wielu momentach historii, więcej szczęścia niż niż nasi gruzińscy przyjaciele, ale to podobieństwo nas połączyło. Jeśli spojrzymy historycznie, chociażby na XIX w., kiedy wielu polskich, młodych żołnierzy było wywożonych po zrywach niepodległościowych na Kaukaz. Ci ludzie odsiedzieli tam dziesięć, piętnaście, niektórzy nawet dwadzieścia lat. Po wyjściu na wolność osiedlili się w kaukaskich wioskach na stałe, tam założyli rodziny. My z kolei odwdzięczyliśmy się Gruzinom w latach dwudziestych, trzydziestych, kiedy napadła na Gruzję i włączyła ją do Związku Radzieckiego. Myślę, że gdyby zsumować to wszystko otrzymalibyśmy bardzo ważny element przyjaźni polsko-gruzińskiej. Przyjaźni czysto ludzkiej, nie do końca wytłumaczalnej, która sprawia, ze Gruzja mimo dzielącej nad odległości wydaje nam się bardzo bliska.

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę nad fenomenem tej przyjaźni, ponieważ chciałabym się odnieść do słów Marcina Mellera, które wypowiedział na jednym ze swoich spotkań autorskich. Zachęcał on czytelników, aby jak najszybciej wybrali się w podróż do Gruzji, póki Gruzini wciąż darzą nas sympatią, sugerując, że ten stan długo nie potrwa. Na ile uważa Pan to stwierdzenie za słuszne?

M.J.: Opierając się na własnym doświadczeniu nie mogę się z tym zgodzić. Przyjaźń polsko gruzińska może mieć różne wymiary, opierać się na wzajemnych kontaktach, pomocy, odwiedzaniu się czy też mieć charakter czysto turystyczny. Gruzini nadal będą nam dawać do zrozumienia, że my Polacy jesteśmy w ich kraju szczególnie miło widziani. Jeśli więc chodzi o podróże do Gruzji to myślę, że nie ma pośpiechu. Może ona stać się jedynie mniej atrakcyjna dla tych, którzy preferują turystykę w rejony mniej zagospodarowane, ponieważ coraz bardziej się rozwija pod względem turystycznym. Pojawiają się oznakowania szlaków, drogi są coraz lepsze. W tym kontekście ten kraj rzeczywiście się zmienia. Natomiast kultura, tradycja, sposób myślenia i podejścia Gruzinów do życia pozostaną takie same. Jedzenie nadal będzie dobre, mam nadzieje, że tak smaczne i świeże jak dotychczas. Nie wiem na czym Marcin opierał swoje teorie, dlatego trudno mi z nim polemizować. Nasze doświadczenia na pewno się różnią. Myślę, że on większą uwagę zwracał na warstwę kulturową, rozmowy z przyjaciółmi. Natomiast odnosząc się do moich znajomości z Gruzinami, mogę podzielić je na dwa podstawowe etapy. W trakcie bardzo ważnych wydarzeń, na przykład w czasie wojny z Rosją i tuż po jej zakończeniu w 2008r. Gruzini odnosili się do mnie, jako do kogoś, kto ich wsparł w walce z sąsiadem. Byłem przedstawicielem narodu, którego traktowano w szczególny sposób. Później ta znajomość zeszła na bardziej zwyczajne tory. Ktoś prosił, aby mu coś załatwić, czy dzwonił, że wpadnie z wizytą, bo akurat jest przejazdem w Moskwie. Wielokrotnie się z moimi przyjaciółmi pokłóciłem o przeróżne rzeczy: od drobnych spraw po bardziej pryncypialne związane z historią czy geopolityką, ale zawsze się godziliśmy i przyjaźń przetrwała do dzisiaj.

Tak jak znajomość z taksówkarzem Dżabą, głównym bohaterem reportażu, Pana zaufanym przewodnikiem po Gruzji. Proszę opowiedzieć o okolicznościach, w jakich zrodziła się ta przyjaźń.

M.J. : Niech pani sobie wyobrazi, że ląduje w całkiem obcym kraju. Kogo pierwszego pani spotyka? Oczywiście taksówkarza. To jest schemat powielany od lat. Kiedyś, jak ktoś przyjeżdżał do nieznanego miejsca, to pierwszą osobą, z którą rozmawiał był dorożkarz lub boy hotelowy. Dzisiaj lądujemy na lotnisku i bierzemy taksówkę. Mnie się świetnie z tym człowiekiem rozmawiało. Był dla mnie bardzo miły. Tak zaczęła się nasza znajomość. Nie chciałem już szukać innego kierowcy, umówiliśmy się więc co do stawki i ustaliliśmy zasady współpracy. Odtąd towarzyszył mi podczas każdego mojego pobytu w Gruzji. Zapoznał mnie ze swoją rodziną. Pomagał nawiązywać kontakty. Myślę, że tak naprawdę w okresie wojny rosyjsko-gruzinśkiej, zwykła współpraca, z pełnym zaufaniem z mojej i jego strony przerodziła się w przyjaźń, którą sobie do dzisiaj bardzo cenię.

W książce wypowiada się Pan o Gruzinach w samych superlatywach. Pisze też, że nie warto zgłębiać przyczyn, dla których darzymy ich sympatią. Zapytam zatem nieco przekornie, za co można ich nie lubić?

M.J. : Gruzinom wydaje się, że wszystko wiedzą najlepiej. Wytłumaczenia problemów szukają w teoriach spiskowych, o czym zresztą nieco ironicznie wspominam w swojej książce. Często tłumaczą, że nie mają wpływu na to co się dzieje, ponieważ to ktoś inny knuje za ich plecami. Denerwuje mnie też podejście do ich codziennych obowiązków. Już nie mówię nawet o tym, o czym wiedzą wszyscy, że Gruzin zawsze się spóźnia. Jeśli zjawi się punktualnie, to prawdopodobnie ma w sobie domieszkę innej krwi, ponieważ stuprocentowy mieszkaniec Gruzji, jeśli spóźni się 40 minut to właściwie tak, jakby przyszedł punktualnie. W XXI w., kiedy nieustannie gdzieś pędzimy, trudno nam to zaakceptować. Wiele osób zwracało mi też uwagę na to, że Gruzini są przekonani, iż potrafią wyhodować najsmaczniejsze owoce, szczególnie jabłka. Z tymże oni na co dzień nie mają ochoty zajmować się sadownictwem. Nie chcą zrywać owoców, ponieważ wychodzą z założenia, że skoro jabłoń rośnie i rodzi jabłka, to nie ma sensu jej w tym przeszkadzać. Wolą poczekać, aż jabłko samo dojrzeje i spadnie. Dopiero wtedy można je zebrać. W tym podejściu wychodzi na jaw lenistwo Gruzinów. Często narzekają też na brak pracy, różne inne niedogodności, ale sami nie wychodzą z inicjatywą zmiany sytuacji. W tym miejscu muszę powiedzieć o jeszcze jednej ciekawej rzeczy, która wiąże się z kobietami. W dzisiejszych czasach to głównie one utrzymują rodzinę. Nie politykują, nie dyskutują, tylko same się przekwalifikują, jeśli jest taka potrzeba. Sprawia to, że najczęściej właśnie kobiety w bezrobotnej rodzinie znajdują zatrudnienie. Są osobami, które biorą na siebie ciężar utrzymania rodziny.

One są też najczęściej odpowiedzialne za przyrządzanie posiłków. Pan wielokrotnie miał okazję kosztować gruzińskich potraw. Które z nich należą do Pana ulubionych?

M.J.: Turystycznie to są te dania, którymi oni nas wszystkich karmią, czyli chaczapuri i chinkali. Te nazwy pewnie znamy lub pamiętamy z podróży do Gruzji. Nie mam jednej, ulubionej potrawy, która w sposób szczególny kojarzy mi się z gruzińską, tradycyjną kuchnią. Natomiast bardzo lubię mięso. Wydaje mi się, że ma ono inny zapach, smak. Tak jakby zabili na moich oczach krowę lub barana i natychmiast przyrządzili z nich szaszłyk. To jest coś, co ma niesamowity aromat. Chętnie jem też sałatki, przyrządzane ze świeżych, najbardziej pospolitych warzyw, jak pomidor czy ogórek. One bardzo mnie cieszą, dlatego że przywodzą na myśl zapachy mojego dzieciństwa. Dzisiaj w krajach europejskich nie jesteśmy w stanie tego doświadczyć, ponieważ pomidory już nie pachną.

Jedzenie pojawia się także w tytule Pana książki. W tym wypadku tort ma jednak sens metaforyczny. Jakie jest jego znaczenie?

M.J.: Tytuł odnosi się do teorii spiskowych, o których rozmawialiśmy. Pokazuje jak Gruzini próbują zrzucić ze swoich barków odpowiedzialność za to, co dzieje się w ich kraju. Tłumaczą, że nie mają wpływu na sytuację polityczną, ponieważ odpowiada za nią grupa trzymająca władzę. Tort jest bezpośrednim odniesieniem do dawnego Związku Radzieckiego, w którym kiedyś, jak opowiadają moi znajomi Gruzini, kilku dygnitarzy radzieckich podzieliło tort na swoje strefy wpływów. Ktoś więc zarządzał swoim terytorium na Kaukazie, inny na Ukrainie. Gruzja jest właśnie takim jednym z kawałków podzielonego tortu, z którego ktoś postanowił urwać sobie część.

Rozmawiała: Dominika Prais

Autor

- pasjonatka literatury i sztuki, miłośniczka kultury francuskiej.

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika