Lekarz już nie leczy. Tak koncerny uśmierciły służbę zdrowia
Zawód lekarza od zawsze traktowany był jako wyjątkowa społeczna misja. I faktycznie tak było przez wieki. Do momentu, gdy przemysł farmaceutyczny skutecznie zdominował niemalże całą przestrzeń ochrony zdrowia. A dążył do tego od lat, metodycznie i w myśl założonej, długofalowej, wielopłaszczyznowej i niejawnej strategii, która zakładała agresywne działania wokół nauczania zawodów medycznych, organizacji pracy medyków, na kierowaniu strumieniem szkodzących ludziom leków kończąc.
Kiedyś leczono człowieka, dziś leczy się chorobę – i w tym krótkim zdaniu zawiera się cała ogólnoświatowa patologia panująca w ochronie zdrowia. Co oznacza to zdanie? Otóż ni mniej ni więcej tylko tyle, że w procesie leczenia nie widzi się człowieka, a jedynie jego chorobę. I choć brzmi to jak semantyczny szczegół, to w istocie jest fundamentalne.
Rockefeller i procedury
Wszystko zaczęło się na przełomie XIX i XX w. od niejakiego Johna Davisona Rockefellera, amerykańskiego przemysłowca, który poprzez finansowanie ośrodków naukowych – w największym skrócie, wprowadził zunifikowanie sposobów leczenia. To zaś otworzyło drogę do zmonopolizowania leczenia, które polegało na wyeliminowaniu wszelkich przejawów działań poza ustalonymi z góry i zatwierdzonymi przez wybrane gremia sposobów leczenia.
W ten sposób niemalże całkowicie (poza kilkoma krajami, które w jakimś stopniu oparły się amerykańskim tendencjom) wyeliminowano np. ziołolecznictwo, terapie witaminowe, czy też właściwą dietę – jako elementy kluczowe w procesie leczenia człowieka. Prym zaczęła wieść „procedura medyczna” oparta w dużej mierze na farmakologii, ale nie tylko.
To z kolei oznacza, że i zawód lekarza ma dziś zupełnie inny wymiar niż kiedyś i obecny lekarz (poza wyjątkami) z klasycznym lekarzem ma tyle wspólnego, że zna anatomię człowieka, rodzaje chorób, procesy chemiczne zachodzące w ludzkim organizmie itp., co potwierdza uzyskaniem dyplomu lekarza. Na tym podobieństwa się kończą. Dzisiejszy absolwent kierunków medycznych uczy się już np. zupełnie innej farmakologii niż jego o kilkadziesiąt lat starszy kolega. I wcale nie chodzi o nowe rodzaje leków, które oczywiście na rynku się pojawiają. Chodzi o fundamentalne procesy zachodzące w organizmie człowieka, które zmianom nie podlegają, bo człowiek w sferze biochemicznej przecież się nie zmienia! Tych procesów uczy się już w nowy sposób. Zdaniem wielu zafałszowany, omijający sporą część bardzo ważnej, wręcz fundamentalnej wiedzy.
Lekarz, czy urzędnik medyczny?
Obecnie lekarz w istocie jest głównie „urzędnikiem medycznym”, który stosuje odpowiednie procedury w zależności od konkretnych objawów. Idąc dalej – można zaryzykować twierdzenie, że niewiele różni się od komputera, który po wprowadzeniu konkretnych danych, wskutek uruchomienia odpowiedniego algorytmu wyświetla listę niezbędnych, przewidzianych procedur, które finansuje płatnik – w przypadku Polski jest to Narodowy Fundusz Zdrowia, czyli de facto my wszyscy.
Niestety procedury nie widzą człowieka, bo z oczywistych względów widzieć nie mogą. Procedury także w zasadzie nie zakładają celu, jakim jest wyleczenie człowieka, wszak człowiek zdrowy opuszczając szpital nie przyniesie placówce więcej dochodu. Zakładają za to cel, jakim jest zaleczenie choroby. Co to oznacza? Otóż tyle, że w przypadku wystąpienia np. nowotworu, czyli w uproszczeniu guza – próbuje się go usunąć, poprzedzając to szeregiem kosztownych badań, często nie pozostających bez wpływu na stan zdrowia pacjenta (np. tomografia komputerowa, która funduje pacjentowi bardzo dużą dawkę szkodliwego promieniowania, a w myśl procedur, powtarzana jest wielokrotnie w ciągu jednego roku).
Często nowotwory udaje się nawet usunąć np. chirurgicznie. (Zresztą chirurgia i traumatologia zasługuje na oddzielną wzmiankę, ponieważ jest ona faktycznie na bardzo wysokim, coraz wyższym poziomie i jej ten artykuł nie dotyczy).
Ale w procesie leczenia nie próbuje się odpowiedzieć na pytanie o przyczyny wystąpienia nowotworu, a tym bardziej nie próbuje się tych przyczyn wyeliminować. W ten sposób pacjent po usunięciu nowotworu, po jakimś czasie wraca do lekarza, ponieważ guz pojawił się ponownie… I tak w kółko…
Do tego dochodzi niszcząca, kosztująca bardzo dużo chemioterapia, w przypadku nowotworów stosowana niemal automatycznie. I tylko dziwić może, że jej skuteczność szacuje się na ok. 5 proc., co wiąże się ze szczególnymi, rzadko występującymi cechami osobniczymi, które na chemioterapię reagują właściwie i wówczas jest ona terapią skuteczną. Niestety – jak wspomniano R11; zaledwie ok. 5 proc. populacji owe szczególne cechy osobnicze (chodzi o DNA) posiada. W stosunku do pozostałych – chemioterapia wydaje się całkowicie nieskuteczna, co potwierdzają statystyki wskazujące, że po zapadnięciu na chorobę nowotworową pacjent w najlepszym razie umiera średnio po 5-6 latach.
Oczywiście powyższy przykład ma jedynie w uproszczony sposób zobrazować, na czym polega współczesne leczenie.
Pacjent dożywotni
Ale znamy przecież mnóstwo konkretnych przypadków, w których człowiek leczy się na jakąś przypadłość np. 20 lat u tego samego lekarza… W dodatku podczas każdej wizyty jest przez tego lekarza utwierdzany w fałszywym przekonaniu, że „znajduje się pod doskonałą opieką”. To wręcz klasyczny przykład zaleczania objawów, a nie leczenia człowieka. Tzw. „pacjent dożywotni” to przecież stały dopływ gotówki do kieszeni lekarza i jeszcze większy do kasy koncernów farmaceutycznych.
Trudno nawet w tej sytuacji winić samego medyka, który po prostu stosuje wyznaczoną procedurę. Jeśli nawet widzi, że nie przynosi ona żadnych efektów, w dalszym ciągu ją stosuje, będąc w zgodzie z prawem. W słuszności tej postawy utwierdzają lekarza samorządy lekarskie występujące jako Izby Lekarskie, którym z niewiadomych względów nadano uprawnienia np. do cofania lekarzowi prawa wykonywania zawodu, choć owe Izby w żaden sposób tego prawa mu nie nadały, ponieważ zrobiła to uczelnia wydając dyplom ukończenia studiów medycznych.
Stosowanie procedur medycznych zostało obwarowane prawnie, co spowodowało, że medyk, nawet będąc przekonany o nieskuteczności leczenie, wiedząc, że inna np. pozaproceduralna metoda będzie skuteczna, rzadko kiedy ma odwagę do jej wdrożenia, ponieważ grożą mu za to konkretne konsekwencje prawne. Z kolei za działanie zgodne z procedurą, ale nieskuteczne – żadnych konsekwencji nie przewidziano. Więcej – może wówczas liczyć na przychylność koncernów farmaceutycznych, które sowicie wynagradzają tych lekarzy, którzy przepisują „właściwe” leki. Im więcej – tym lepiej.
I właśnie m.in. na tym polega skuteczność wspomnianej na wstępie niejawnej strategii wdrożonej przez koncerny farmaceutyczne, które w istocie w sposób proceduralny całkowicie sparaliżowały proces leczenia, a lekarzy równie skutecznie ubezwłasnowolniły.
Coraz więcej chorych
Rzeczywistość nie znosi jednak próżni i hermetyczna, opleciona procedurami przestrzeń medyczna otwiera się na skuteczne metody skuteczne. Podobnie pęka przymus szczepień, które zdaniem wielu nie przynoszą nic, poza zagrożeniem dla zdrowia szczepionego.
Dzieje się tak za sprawą tych nielicznych i odważnych lekarzy, którzy na czas zorientowali się, że całość medycyny podąża w beznadziejną dla chorych stronę. Widzą, że pomimo rzekomego rozwoju medycyny coraz więcej ludzi umiera, coraz więcej dzieci ma autyzm, a koncerny farmaceutyczne notują coraz większe zyski. Słyszą także prognozy, które wskazują na to, że autyzm, czy choroby nowotworowe w najbliższej przyszłości będą dotyczyły większości (sic!) populacji!
Jak to zwykle bywa, wśród nich pojawiają się rozmaici oszuści, którzy na tzw. naturalnych metodach leczenia postanowili się dorobić, sprzedając słynny już „sok z buraka” za kwoty kilka albo nawet kilkanaście tysięcy razy wyższe niż jego wartość… Dodatkowo proces sprzedaży owego soku obficie obudowując rozmaitymi, psuedonaukowymi wywodami. Należy mieć to na względzie…
Odważni lekarze istnieją
Obecna medycyna w jej aspekcie dotyczącym leczenia chorego doszła do ściany. Bez zasadniczych zmian będzie już tylko gorzej. Zatem pozytywne zmiany w medycynie i powrót do leczenia człowieka, zamiast zaleczania choroby R11; to droga bardzo długa i trudna, ale niezbędna do tego, aby ideały, które powinny przyświecać medykom, czyli troska o człowieka, na nowo nabrały realnego wymiaru.
Póki to nie nastąpi, warto szukać odważnych lekarzy (a tacy na szczęście istnieją), którzy naprawdę leczą człowieka, patrząc na niego całościowo, szukając przyczyn danej choroby, a nie widząc w nim jedynie kolejnego „klienta”, który swoim „abonamentem” zasili budżet lekarza, placówki medycznej i niewyobrażalnie pazernych koncernów farmaceutycznych.