Błędy komunikacyjne rządu. "Morawiecki nie jest mówcą, nigdy nie był wiecowym działaczem" | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 29.11.2019

Błędy komunikacyjne rządu. „Morawiecki nie jest mówcą, nigdy nie był wiecowym działaczem”

Prawie 20 lat temu, we francuskiej stoczni w Breście, przejmowaliśmy po remoncie klasowym, tankowiec klasy shuttle tanker Ragnhild Knutsen, całkiem sporą łajbę – ponad 110 000 DWT, długą na 250 metrów; dwa silniki główne, więc i dwie śruby i dwa stery. Oczywiście kontrola ruchu Dynamic Positionig (DP).

Fot. P. Tracz / KPRM

Tego typu tankowce są przystosowane głównie do załadunku i wyładunku na otwartym morzu. Samodzielnie, bez pomocy urządzeń portowych, głównie ładują surową, wydobytą ropę naftową z platform wydobywczych, albo pływających magazynów (FPSO – floating production, storage and offloading, „pływający punkt produkcji, przechowywania i załadunku” ).

Na przełomie wieku norwescy (i nie tylko) armatorzy cięli koszty, co głównie sprowadzało się do wymiany załóg pływających na tańszych pracowników. W Breście wymienialiśmy więc Norwegów, na międzynarodowych pracowników. Załogę podstawową, łącznie z kuchnią, stanowili Filipińczycy. Oficerowie mechanicy to Polacy, za wyjątkiem Chiefa – starszego mechanika, Norwega; a oficerami – nawigatorami, łącznie z kapitanem, z powodów proceduralnych i prawnych, również pozostali Norwegowie. No i jeszcze ja, ETO (Electro Technical Officer *) – Polak, jak najbardziej.

Stocznia plus całkowita prawie wymiana załogi, a na dodatek przeflagowanie statku i jeszcze parę prawnych procedur, to bałagan i zamieszanie w najwyższym stopniu.

Atmosfera była też nie najlepsza, czego zresztą się spodziewaliśmy, bo odchodzący norwescy marynarze, którym, decyzją ich norweskiego armatora, „odbieraliśmy pracę”, swą złość i żal wyładowywali na nowo zatrudnionych. Nawet polecono nam dyskretnie ich pilnować, by w złości nie dokonali jakiegoś uszkodzenia, czy nawet sabotażu, lub dywersji. Rozżaleni ludzie potrafią być bezsensownie okrutni.

Starszy mechanik, Harald, który miał kontynuować swą służbę razem z nami, 65 latek, był mądrym, kulturalnym, w pewnym sensie nawet dystyngowanym człowiekiem. Lecz zarazem był twardym i pragmatycznym szefem.

Mieliśmy kłopot z doborem drugiego mechanika. II Eng. – to bardzo ważna funkcja. Starszy mechanik zajmuje się zarządzaniem, planowaniem i całym nadzorem. A drugi codziennie rządzi całą maszynerią i maszynową załogą.

Dwóch pierwszych Polaków skierowanych przez norweskie biuro w Gdyni, nie sprawdziło się. Nie zyskali akceptacji Haralda. Przyjechał trzeci kandydat – Krzysztof. 30-latek. Bardzo inteligentny, bystry i świetny fachowiec. I też odpadł. Przyczyna w pewnym sensie pozazawodowa – komunikacja i kultura.

Pamiętam epizod, jak pierwszy raz zauważyłem, że może być coś nie tak. Mieliśmy codzienną, krótką naradę w maszynowni. Układaliśmy sobie co jest do zrobienia, ilu ludzi potrzeba, jaka pomoc stoczni potrzebna, itp. Starszy mechanik poprzedniego wieczoru zauważył jakąś poważniejszą usterkę. Zaczął to Krzyśkowi opisywać i tłumaczyć co trzeba zrobić. Ten prawie natychmiast zrozumiał o co chodzi. Powiedział tylko – OK – obrócił się i wyszedł do maszynowni. Harald zdębiał i pyta mnie, co się stało? Tłumaczę, że drugi mechanik zrozumiał problem i natychmiast poszedł naprawiać. – Ale tak nie można – już teraz poważnie zły powiedział. – Ja do niego mówię i on powinien wysłuchać. Trzeba być precyzyjnym. Może ja już wiem coś, co on dopiero będzie musiał odkryć. Tak się nie robi. Poza tym, należy mi się szacunek i zawsze jak szef mówi, to się słucha do końca.

To nie jest tylko jakiś norweski savoir vivre, tylko światowe standardy. Tego niestety na polskich uczelniach nie uczą. A na dodatek w taki sposób Krzysztof, któremu zależało na tym kontrakcie, chciał się wykazać i pokazać, jaki z niego bystrzak.

Mimo moich ostrzeżeń powtórzył to parokrotnie, cierpliwość Haralda się wyczerpała i kolejny, tym razem dobry fachowiec, mechanik, pojechał do domu.

Mogę się mądrzyć, bo wtedy już miałem 14 lat pracy za granicą z przeróżnymi ludźmi, a on zaledwie dwa czy trzy kontrakty.

Mówię tutaj o tym, żeby zwrócić uwagę, jak ważna jest dobra, prawidłowa komunikacja, wzajemne zrozumienie i jasność przekazu w relacjach międzyludzkich. A to wszystko w odniesieniu do niedawnego exposé starego/nowego premiera Mateusza Morawieckiego.

Expose

Na początek powinniśmy sobie uzgodnić czym właściwie jest exposé. To pojęcie nie istnieje w parlamentaryzmie anglosaskim. Używa się tam takich nazw jak orędzie (proclamation), posłanie (message), mowa do… (speech to…).

Nasze exposé jest dosyć dokładnie sprecyzowane. Po wyborach, zwycięskie ugrupowanie desygnuje premiera, prezydent go zatwierdza (albo nie). Premier – prezes rady ministrów tworzy przyszły rząd, wybiera wszystkich ministrów i ponownie prezydent zatwierdza cały nowo stworzony gabinet.

W tym momencie premier ma obowiązek w przeciągu 14 dni na forum parlamentu, w naszej tradycji w Sejmie, wygłosić przemówienie programowe – exposé, by potem po dyskusji sejmowej, uzyskać w głosowaniu zwykłą większością głosów, wotum zaufania.

Proszę zwrócić uwagę: exposé to przemówienie programowe.

Dokładnie – co rząd – władza wykonawcza – zamierza dokonać w ciągu czteroletniej kadencji (a także w dłuższym, perspektywicznym czasie). Jakie są zadania, cele i priorytety.

Tyle encyklopedycznej teorii. Jak do tego przystaje wygłoszone 19 listopada 2019, 75-minutowe przemówienie premiera Mateusza Morawieckiego?

Jeżeli chodzi o długość, to mieściło się ono w średniej po transformacji. Przypomnę, że najkrótsze, 30 minutowe wygłosiła premier Hanna Suchocka w 1992 roku, a najdłuższe było „słynne” przemówienie premiera Donalda Tuska w listopadzie 2007 roku, trwające 185 minut – trzy godziny i pięć minut.

Premier Morawiecki nie jest mówcą. Nigdy nie był wiecowym działaczem społecznym. Nie był też wykładowcą akademickim. Jest typowym technokratą, menedżerem, korporacyjnym przywódcą, przyzwyczajonym do wypowiedzi w zaciszach gabinetów, sal konferencyjnych, roboczych kolacji i lunch’ów. Lecz był też premierem przez cztery lata za poprzedniej kadencji. Zespół „mechaników od wizerunku i przemówień publicznych” powinien przez ten okres wykonać potrzebną pracę w temacie publicznych wystąpień.

Udało się tego dokonać z prezydentem Andrzejem Dudą. Więc Mateusz Morawiecki, albo nie chce tego, albo prezes Kaczyński świadomie kreuje taki wizerunek „zapracowanego kierownika”.

Gdy nasz premier przemawia „z głowy”, to idzie mu całkiem nieźle. Choć warto by było popracować nad głosem. Znacznie gorzej to wychodzi, gdy swoją wypowiedź czyta z kartki. Morawiecki to okularnik. To zawsze powoduje kłopoty z odczytywaniem na stojąco, przemawiając publicznie. Dokładnie wiem o tym, bo sam też jestem okularnikiem. Ciekawe, dlaczego nie stosuje promptera – byłoby łatwiej.

Przypominam, to jest zawsze przemówienie programowe. Co oznacza, że w większości powinno dotyczyć planu działania. Teraźniejszość i przyszłość. Jednakże nie sposób nie odwoływać się do przeszłości. Przecież w wielu wypadkach przyszłe działania będą kontynuacją już rozpoczętych projektów. Natomiast raczej powinno się unikać byłych sukcesów, czy porażek poprzedników w takim exposé. To zawsze będzie odbierane jako przechwalanie się, albo usprawiedliwianie niepowodzeń.

Exposé z definicji jest kierowane do członków parlamentu – tutaj do posłów na Sejm. W założeniu, kompletnie utopijnym, powinna to być elita narodu. Również intelektualna. Niestety, w większości nią nie jest. A co gorsza, opozycja kieruje się złą wolą i złośliwością, co mogliśmy zaobserwować w późniejszej dyskusji plenarnej.

Dodatkowym uwarunkowaniem jest transmisja telewizyjna „na żywo” przekazu z Sejmu, więc praktycznie cały ma możliwość oglądać obrady i wysłuchać „premierskiego” exposé. To implikuje obowiązek wyjątkowej dbałości o konstrukcję, jasność, dobór słów i rozłożenie akcentów przemówienia – w tym wypadku – do posłów i narodu.

Czy exposé premiera spełniało te warunki? Niestety nie. Było dosyć zakręcone, nieprecyzyjne, mało konkretne i z za dużą porcją odniesień do poprzedniej kadencji. W rezultacie nużące.

Przede wszystkim zabrakło kilku silnych akcentów. Zostaliśmy zasypani lawiną zadań do wykonania. Niemalże odwiecznych narodowych bolączek – niepoddawanie się terrorowi cywilizacyjnych dewiantów, niedopuszczenie do porzucenia dobra narodowego jakim jest polski węgiel, naprawienie w końcu tragicznej służby zdrowia, tworzenie pożądanej infrastruktury… i tak dalej… i tak dalej.

Lecz wszystko to wiemy od dawna. Tysiąc razy nam to komunikowano. I my się z tym zgadzamy, tylko… jesteśmy wysłuchiwaniem tego nieco zmęczeni. Wolelibyśmy dosłownie parę konkretów.

Prezes Kaczyński najprawdopodobniej też wyczuł słabość tego przemówienia i jako niekwestionowany (nawet przez wrogów) autorytet i przywódca, a na dodatek doświadczony mówca, wystąpił zaraz po premierze i wyłuskał z tej mowy programowej kilka istotnych akcentów.

Wydaje mi się, że teraz słowem–kluczem będzie normalność. Konkretnie – dążenie do niej. Trudna sprawa, jeżeli chce się działać wyłącznie w białych rękawiczkach.

Exposé wygłoszone przez premiera Morawieckiego zapewniło dużo pracy ekspertom, komentatorom i publicystom. Będą nam tłumaczyć „co poeta miał na myśli”. A takim poetą właśnie jest Mateusz Morawiecki, człowiek tak inteligentny i tkwiący myślami w tysiącu swoich projektów i wizji, że nie zauważa, że ludzie za nim nie nadążają. A on nie ma czasu im dokładnie tłumaczyć. Proponowałbym, żeby oprócz rzecznika rządu, powołać osobistego rzecznika prezesa rady ministrów.

Morawiecki ma kolejną wspaniałą ideę. Lecz trudno ją ubrać w jasne i zrozumiałe słowa. Tłumaczy więc temat swojemu osobistemu asystentowi, którego zadaniem jest tylko zawsze dobrze rozumieć szefa i mówi do niego – weź zrób coś z tym. – A ten wtedy przekłada ideę na język zrozumiały dla wszystkich.

Elektromobilność

Weźmy chyba słynne hasło, piękne dla fachowców, oraz słuszne i prawdziwe – elektromobilność. Premier rzucił w tłum tę ideę i tak ją zostawił. A ona zaczęła żyć swoim życiem. Dokładnie tak jak w dziecięcej zabawie w głuchy telefon. Rezultatem końcowym było stwierdzenie, że premier obiecał budowę fabryki najnowocześniejszej na świecie, fabryki, ba, może wielu fabryk, aut osobowych, autobusów, ciężarówek, traktorów, a może nawet czołgów elektrycznych.

Nic takiego premier nie obiecywał w perspektywie najnowszej przyszłości. Tylko zrobił błąd komunikacyjny, że elektromobilność to nie ten elektryczny samochodzik na kółkach, tylko najważniejsze, ultranowoczesne części i podzespoły. W takich autach najważniejsze są silniki elektryczne i serce całej elektromobilności – akumulatory.

I oto już na początku tego mijającego roku 2019 staliśmy się największym w Unii Europejskiej eksporterem akumulatorów litowo–jonowych. I nie dokonuje tego cudu tylko fabryka w Kobierzycach, gdzie koreański koncern LG Chem zainwestował 3 mld USD. W polskie baterie inwestują także:

  • Car w Jaworze – 200 mln EUR
  • belgijska spółka UMICORE – Radzikowice – Goświnowice – 1,4 mld PLN
  • brytyjski Johnson Mattney – Konin – 1 mld PLN
  • płd. koreański SK Innovation – gdzieś w PL – 1,5 mld PLN

„Jak powiedział dla „Pulsu Biznesu” Jan Kamoji-Czapiński, dyrektor centrum inwestycji strategicznych w Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu, Agencja obsługuje 21 projektów z branży elektromobilności, których łączna wartość planowanych nakładów inwestycyjnych przekracza 10 mld PLN. Część z tych o najwyższym poziomie CAPEX dotyczy produkcji ogniw do baterii i baterii litowo-jonowych. „ [**]

Oto już mamy uruchomioną produkcję akumulatorów za 12 mld PLN, a już w 2020 dojdą inwestycje za dodatkowe 10 mld PLN.

Czy to mało w temacie elektromobilności? A to dopiero początek. Tylko dlaczego premier Morawiecki tego nie mówi i tego nie tłumaczy wszystkim, pozwalając oszołomom i złośliwcom z opozycji i nie tylko, wrzeszczeć – Gdzie są te elektryczne samochody?! Ha, ha!

Identyczny przekaz mieliśmy w exposé. Hasłowe zadania i projekty, lecz skomplikowana materia nie zawierała odpowiedzi na proste pytania: – Jak? Co konkretnie? Za ile?

Pewien jestem, że odpowiedzi te już istnieją, tylko z tajemniczych powodów ich się nie propaguje. Nie są nam do niczego potrzebne? Za głupi jesteśmy, czy co? Premier ze swoim ADHD sądzi, że wszystko co powiedział łapiemy w lot?

Pora podsumować. Bardzo wysoko cenię sobie profesjonalizm. Pewnie cały czuje się lepiej, jak widzi, że u steru są ludzie, którzy nie tylko dokładnie wiedzą, co robią, lecz mają w sobie tyle pokory, że jednocześnie tłumaczą suwerenowi, który przecież jest mocodawcą premiera, co robią, po co to robią i jak to robią.

Donald Tusk, jak mu Tante Merkel załatwiła synekurę w Brukseli, to wziął urlop, pojechał gdzieś na wyspy Huulla Guulla i przez 40 dni wkuwał język angielski. Proszę sobie wyobrazić jaka to była katorga dla takiego lenia.

Więc premier Morawiecki, który ma zapewne identyczny stosunek do profesjonalizmu, niech zatrudni specjalistów i fachowców najwyższej klasy, aby pomogli mu opanować sztukę oratorską i podnieść publiczne wystąpienia z poziomu dostatecznego, na bliski doskonałemu.

W pierwszej części opisałem, jak proste błędy komunikacyjne między ludźmi mogą doprowadzić do poważnych konsekwencji. To świadczy, że dobra komunikacja społeczna jest ważna. Jednakże nawet przy maksymalnie dobrej woli, gdy się nawzajem nie rozumiemy, to są kłopoty. Chyba warto unikać takich sytuacji.

Czy Juliusz Słowacki, który przecież był naszym wieszczem, pisząc słowa, które poniżej cytuję, widział już naszego obecnego premiera i tak, jak ja, jemu je dedykował?

Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki,
A czasem piękny jak aniołów mowa…
Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem. [***]


* The Electro Technical Officer (ETO) is a licensed member of the engine departmentof a merchant ship as per Section A-III/6 of the STCW Code. The Marine Electrical Engineer is one of the most vital positions in the technical hierarchy of a ship and is constrained for their assigned work under the Chief Engineer’s overview. ETO manage a key role in Senior Management Team and reports directly to Chief Engineer. Unlike other marine engineers, the ETO does not carry out an assigned Engine room „watch” instead they are normally on call 24 hours a day and generally work a daily shift carrying out electrical and electronic maintenance, repairs, diagnosis, installations and testing.[…]

On special class ships such as cruise ships or specialized offshore DP vessels, FPSOs the Electro Technical officer can sometimes earn top dollar due to the complexity of systems onboard, however generally this person is also expected to have additional qualifications which specialise in process engineering, instrumentation and control. https://en.wikipedia.org/wiki/Electro-technical_officer

** https://evertiq.pl/news/24045(link is external)

*** Juliusz Słowacki, „Beniowski” pieśń V

Autor

- publicysta. Z zawodu inżynier elektronik pracujący od 30 lat za granicą na morzu. Konserwatysta.

Wyświetlono 2 komentarze
Napisano
  1. „Więc premier Morawiecki, który ma zapewne identyczny stosunek do profesjonalizmu, niech zatrudni specjalistów i fachowców najwyższej klasy, aby pomogli mu opanować sztukę oratorską”

    Panie starszy, po jakiego grzyba te opisy techniczne statku, kogo to obchodzi ?

    Za to piszesz pan o premierze Morawietzkym, który za pan brat z państwem żydowskim, którego wybrano – pownownie haha – do nowego rządu, i sprowadzili złoto bo wiedzą że okręt tonie. To jest grupa chazarska, antypolska, ale pan tego nie pojmie, bo niby skąd miałby to wiedzieć ?

    Naiwne to panskie pisanie, jak dziecka.

    Dla takich ciołków jak pan zawsze jest polaryzacja :
    pis dobry, po złe. A właśnie że nie :
    obie strony są do d…

    Ktoś panu napisał że pis to loża :
    pan nawet tego nie może pojąć !

    Ludzie, nie piszmy mu komentarzy !
    To jest fanatyk…panie Kaminski, świat który pan rozumiał
    już się kończy.
    Postawił pan na złego konia. Pis tonie ( Oczywiście po to też nic dobrego, jedni to diabeł, drudzy szatan ).

    Niech sobie pan wyda swoje wspomnienia własnym sumptem i nie zamęcza tymi wynurzeniami morskiego wilka. Okręt pisu tonie, ale pan pewnie pijany.
    Albo pisz pan o wyspach hula gula, może będzie ciekawsze.
    Bo jak na razie młodzi i młodsi się z pańskiej grafomanii śmieją :
    pan niby ma dobre intencje, ale mózg wyprany.
    Żałosne ! Idź pan już na emeryturę.

    Wnukami się pan zajmij lepiej.

    Już pan swoje zrobił, ale teraz prosze zostawic miejsce młodszym bo tylko pan pleciesz , byle pleść.

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika