Czy Donald Tusk „jest skończony”?
Premier Donald Tusk znalazł się na równi pochyłej prowadzącej w dół. Nie będzie już w stanie zmienić kierunku przemieszczania się.
Ponownie na łamy mediów wróciła sprawa katastrofy smoleńskiej. Na skutek działań wojskowych prokuratorów mamy kolejne ekshumacje, zapowiedzi ekshumacji, rozsiewa się wątpliwości, przywołuje „sensacyjne” informacje z Rosji, jakoby ich specjaliści teraz przyznali, że nie potrafili do końca ustalić tożsamości niektórych ofiar. Zgodnie z zasadami obowiązującymi we współczesnych mediach, że musi być sensacyjnie, aferalnie, spektakularnie. Aby wiadomość się dobrze sprzedała.
A wszystko to z wykorzystaniem ciągle obolałych rodzin wspomnianych ofiar, bardzo często w poszukiwaniu możliwości wykorzystania „tematu” dla politycznych celów.
W związku z powyższym pozwolę sobie przypomnieć niektóre informacje, przekazywane opinii publicznej w dniach tuż po katastrofie.
Po sprowadzeniu ciał większości ofiar do kraju okazało się, że Rosjanie mają problem z identyfikacją niektórych ciał. W tej sytuacji do Moskwy poleciała Ewa Kopacz, ówczesna Minister Zdrowia.
Osobiście jestem przekonany, że zrobiła to na polecenie premiera Tuska. Władze polskie zmierzały do możliwie szybkiego przeprowadzenia uroczystości pogrzebowych, do zakończenia sprawy, więc prawdopodobnie padło wówczas coś na kształt:
„słuchaj Ewa. Trzeba sprawę zamknąć. Jedź do nich, pokaż, jak się sprawę załatwia. U nas nie będziemy otwierać trumien. Wprowadzi się jakiś zakaz sanitarny albo coś podobnego. A temat wreszcie zamkniemy”.
No cóż. W końcu: „gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. I Ewa pokazała, że przynajmniej to przysłowie mówi prawdę. W trosce o tzw. święty spokój dała Rosjanom zielone światło dla zakończenia identyfikacji szczątków (w końcu była to katastrofa lotnicza).
Wszystko byłoby o.k., gdyby nie powstał parlamentarny zespół pod wodzą posła Macierewicza. Od początku kwestionował on wszystkie ustalenia (w niektórych przypadkach zapewne słusznie) różnych komisji powołanych do wyjaśnienia sprawy katastrofy. Swoimi pytaniami (niektórymi mądrymi, niektórymi – zdecydowanie mniej, żeby nie powiedzieć, głupimi) podważał wiarygodność ustaleń.
I w końcu „wyszło szydło z worka”. Obecne działania prokuratury wojskowej uwiarygodniają pana posła i jego „wnioski”. Opozycja będzie mogła sobie „pojeździć” po rządowej komisji jak po „łysej kobyle”.
Prędzej czy później władza będzie musiała przyznać, że w sprawie popełniła błędy (nie sądzę, aby wpływały one w jakikolwiek sposób na ustalenie przyczyn katastrofy smoleńskiej). Że nie chciano dodatkowo stresować poszkodowanych rodzin, że „dla dobra społecznego” pozwolono „przymknąć oko” na „pewne nieścisłości w protokółach sekcji zwłok, itp., itd.
Na te działania nałożyły się zmiany polityczne w Polsce. (Likwidacja prokuratury wojskowej, rozdzielenie stanowisk prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości). Wszystko to powoduje, że w politycznym tyglu wre.
A premier rządu, zarówno na skutek opisanych wyżej, jak i kilku innych działań, znalazł się na równi pochyłej prowadzącej w dół. Myślę, że już nie będzie w stanie zmienić kierunku przemieszczania się.