Dlaczego Amerykanie nas szkalują? I jak naprawdę wygląda polsko-amerykańska przyjaźń?
Pechowa Polska. Nie tylko dlatego, że od lat nie potrafi wyłonić władz zdolnych do takiego kierowania krajem, by ten się rozwijał. Pechowa także w doborze „przyjaciół”.
Ci bardziej oczytani w historii pamiętają może, jak wymazana z map świata Polska starała się wiernie służyć różnym możnym tego świata, byle tylko zechcieli przyczynić się do odzyskania niepodległości. Ci mniej oczytani powinni wiedzieć, że przed II wojną światową mieliśmy doskonale dobranych przyjaciół. Na przykład gwarantami naszej niepodległości były wówczas: Francja i Wielka Brytania, a więc dwa największe mocarstwa ówczesnej Europy. Z takimi przyjaciółmi nic złego stać się nam nie mogło!
Skutki tych gwarancji odczuliśmy w pamiętnym wrześniu 1939 roku. I w latach następnych. Po wojnie nowe polskie (przepraszam – polskojęzyczne) władze znalazły nam nowego wielkiego przyjaciela. Przez czterdzieści pięć lat gwarantował nam pokój i możliwość (konieczność?) utrzymywania ponad czterystutysięcznej armii. A przy okazji dyktował, co możemy produkować w ramach tak zwanego „socjalistycznego podziału pracy” i w jakich cenach mamy sprzedawać statki i okręty wojenne produkowane na potrzeby „obozu państw socjalistycznych”.
Jak wiernym „przyjacielem” potrafi być Polska widać dziś po niektórych wypowiedziach naszych polityków, którzy w ramach zmian ustrojowych zafundowali nam po raz kolejny zmianę przyjaciół. Dziś najpewniejszymi z nich są, oczywiście obok wymienionych już wcześniej Francji i Wielkiej Brytanii, Niemcy (!!!) i Amerykanie. Zwłaszcza ci ostatni wielokrotnie sprawdzili się w stosunkach z, jak sami nas nazywają, „najwierniejszymi sojusznikami Ameryki”.
Nie będę wspomniał o wizach, bo te, jak wiadomo, nie dotyczą przyjaciół, zwłaszcza najwierniejszych. Ale wspomnę o naszej niezwykle udanej polsko–amerykańskiej współpracy w Afganistanie i Iraku. Tylko prześlizgnę się po tajnych więzieniach CIA w innych krajach, w tym w Polsce, o których światowa opinia publiczna poinformowana została ustami byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jego pomniejsi urzędnicy bardzo chętnie dopowiedzieli kilka szczegółów na temat horrendalnych wydatków, jakie za swoje rzekome działania w Starych Kiejkutach ponieśli nasi wielcy „przyjaciele”. Nasi wielcy przyjaciele dają nam obecnie przykład, jak należy angażować się na Ukrainie. Wszak może w końcu uda się sprowokować jakąś niewielką wojenkę, najlepiej na miarę europejską. Ostatnia wypowiedź wysokiego urzędnika amerykańskiej federalnej służby śledczej (FBI) na temat udziału Polski i Polaków w procesie zagłady Żydów jest kolejnym wyrazem przyjaźni łączącej oba narody, polski i amerykański.
Moim zdaniem, akurat ta wypowiedź doskonale wpisuje się w cały chór różnych zachodnich głosów powoli, systematycznie zakłamujących współczesną historię Europy. (Polskie obozy śmierci, niepotrzebny upór Polaków w sprawie korytarza do Prus Wschodnich, wysysana z mlekiem matek polska nienawiść do Rosjan i Rosji, polski antysemityzm, polscy narodowcy, polska dzicz na stadionach, Polacy – najlepsi złodzieje niemieckich samochodów).
Jestem już trochę za stary, by wierzyć w to, że wypowiedź amerykańskiego urzędnika była wypowiedzią przypadkową, wynikającą z jego „debilizmu, analfabetyzmu, głupoty, nieodpowiedzialności”. (To są określenia, które pod adresem Jamesa Comeya usłyszałem tylko w dniu dzisiejszym z ust naszych „polityków”). Jako nasi wierni przyjaciele Amerykanie absolutnie na nie się nie obrażają. Wiedzą (nie tylko oni), w jaki sposób wywołać bardzo określone reakcje polskich polityków, a w ślad za nimi – polskich mediów. I w ten sposób sterować: polską opinią społeczną, polityką, opinią o Polsce i Polakach. I z tej wiedzy bardzo precyzyjnie korzystają.
Niezwykle ważne pytanie brzmi: w jakim celu to robią? Tu odpowiedź nie jest już prosta. Nie podejmuję się nawet podać możliwych wariantów odpowiedzi. A jest ich wcale nie tak mało. Ale nasi styropianowi specjaliści od wszystkiego niech się tym nie zajmują. Raczej powinni spróbować zająć się skuteczną odbudową polskiej gospodarki, polskiego bezpieczeństwa bazującego na naszych własnych zasobach, na naszych własnych siłach. Bo „przyjaciele”, może się okazać, mają tylko interesy. A te nie zawsze muszą być zbieżne z naszymi. Co historia już pokazała. W naszym przypadku – nawet wielokrotnie.
Dobre mimo że takie gorzkie, ale bez sentymentów, co bardzo istotne.
To co obserwujemy to stara piosenka, w nowej wersji.
A powiedzenie o przyjaciołach poznawanych w biedzie jakże aktualne się może okazać.
Bo od takich „ przyjaciół” jak na razie to… wiadomo.
W relacjach między państwami nie ma,nie było i nie będzie PRZYJAŹNI ale były,są i będą INTERESY.Amen.