Dlaczego wyrzucono premier Szydło?
Co prawda o „reorganizacji rządu” mówiło się od kilku miesięcy, jednak kiedy „słowo stało się ciałem” publiczność przeciera oczy ze zdumienia. Jak to? Beata Szydło, najpopularniejsza premier od lat, której rząd odnosi same sukcesy i cieszył się w społeczeństwie ogromnym poparciem została, ot tak w minutę, wyautowana. I na nic zdadzą się pochwały, na nic kwiaty i obietnice, że Beata Szydło zajmie równie ważną pozycję w rządzie Mateusza Morawieckiego – fakt jest faktem – Beatę wyrzucono. Ale kto wyrzucił? Za co? Albo po co?
Formalnie – jak słyszymy – decyzję podjął komitet polityczny PiS-u z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Dlaczego taka decyzja zapadła skoro jeszcze rano Beata była najlepszym premierem w historii III RP i PiS twardo ją bronił przez wściekle atakującym Grzegorzem Schetyna i opozycją totalną?
Na to pytanie nikt nie potrafi odpowiedzieć łącznie z dukającym w piątkowym TVP Info ministrem Mariuszem Błaszczakiem. No bo skoro Beata i jej rząd miała same sukcesy, to za co ją wyrzucać?
Decydenci z PiS podają zatem nie przyczyny odwołania, jako że popadliby w niewytłumaczalną sprzeczność –nie wyrzuca się wszak tych co odnieśli sukces – ale koncentrują się na „nowych zadaniach” do których jakoby lepiej nadaje się Mateusz Morawiecki.
Takiej wersji nie można wykluczyć. Nowy premier jest bez wątpienia człowiekiem o wysokich kwalifikacjach, osobiście prezentuje się bardzo dobrze, jest znacznie bardziej dynamiczny niż ustępująca pani premier no i przypisuje się mu sukces gospodarczy rządu – uszczelnienie systemu podatkowego, zmniejszenie deficytu i rozwój gospodarki. Być może po fazie „społecznej” – czyli programom socjalnym – którą firmowała premier Szydło, nadchodzi czas na zmianę kursu i zajęcie się likwidacją barier rozwoju przedsiębiorczości. A to musi się wiązać z ograniczeniami roli związków zawodowych, cięciami zbędnych stanowisk w administracji R11; działaniami niekoniecznie popularnymi. Beata Szydło zostałaby wiec w odwodzie, a nowy premier miałby wziąć na siebie trudne zadanie usprawnienia systemu. Że taki wariant jest możliwy świadczą protesty szefa NSZZ „Solidarność” Piotra Dudy, który już wypowiedział się przeciwko nowemu premierowi.
Jest – moim zdaniem – możliwa także inna przyczyna, wewnątrzpartyjna. Mateusz Morawiecki – delikatnie mówiąc R11; nie należy do wielbicieli Zbigniewa Ziobro. To Beata Szydło osłaniała ministra sprawiedliwości przed krytyką wewnątrz PiS. Korzystając z jej poparcia Zbigniew Ziobro w ramach tzw. reformy wymiaru sprawiedliwości – czyli pakietu ustaw od ustawy o prokuraturze począwszy, przez ustawę o ustroju sądów powszechnych, aż po uchwalone właśnie ustawy o KRS i Sądzie Najwyższym – zapewnił sobie niebywale rozległe wpływy. Mianuje nie tylko prokuratorów, ale i dyrektorów administracyjnych i prezesów sądów. Nominuje także asesorów. Jest to pozycja formalnie bardzo silna umożliwiająca Ziobrze realną władzę i sięgnięcie po schedę po Jarosławie Kaczyńskim. Lider PiS – co prawda na razie ma się dobrze, ale ma też już swoje lata i zagadnienie kto zostanie jego następcą zapewne też zaprząta uwagę Prezesa i jego otoczenia. Tymczasem Ziobro już raz zdradził odchodząc z PiS i to na pewno nie zostało mu zapomniane. Gdyby zatem do walki o schedę po Naczelniku miało dojść kiedy premierem byłaby Beata Szydło – Ziobro miałby największe szanse. Mianowanie Mateusza Morawieckiego zmienia tę sytuację diametralnie.
Być może więc Prezes mianując nowego premiera wyznaczył nie tylko szefa rządu, ale namaścił także swojego następcę. Z punktu widzenia Jarosława Kaczyńskiego Mateusz Morawiecki ma wszystkie ku temu walory. Wykształcenie i sukcesy na stanowisku ministra ale też tradycja rodzinna, własna działalność opozycyjna w stanie wojennym – musiały także zaważyć na decyzji Prezesa. A już deklaracja o zburzeniu Pałacu Kultury musiała przekonać nawet najzagorzalszych zwolenników Dobrej Zmiany. Miejmy nadzieję, że tej jednej obietnicy nowy premier nie spełni.