„Dobra zmiana”, czy faktycznie dobra?
Trzy i pół roku temu, w październikowych wyborach 2015 roku, Polacy opowiedzieli się za zdecydowaną zmianą. Nieco wcześniej, w wyborach prezydenckich, dla niektórych chyba niespodziewaną, a na pewno spektakularną klęskę poniósł poprzedni Prezydent Rzeczpospolitej, Bronisław Komorowski. Co zmieniło się przez te niemal cztery lata w naszym kraju? Co otrzymaliśmy, czego oczekujemy, czego możemy się spodziewać?
Odpowiedzi na tak postawione pytania nie są proste. Zwłaszcza, że nie zamierzam po raz kolejny wychwalać programu „Rodzina 500+”. Z uporem godnym lepszej sprawy robią to bezustannie zwolennicy rządzącej koalicji. Raczej wolę wskazać to, czego w obecnej Rzeczpospolitej mi brakuje, co uważam za konieczne, a do tej pory nie zrealizowane lub zrealizowane w sposób, napiszę delikatnie, nieudolny.
Sądownictwo
Zacznę oczywiście od sądownictwa. Niewątpliwie konieczne zmiany tej sfery naszych władz przeprowadzono w sposób skandaliczny, z naruszeniem Konstytucji Rzeczpospolitej. Symbolem oporu przeciwko tym nieudolnym zmianom pozostaje pani prof. Gersdorf, Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego.
Co skłoniło Ministra Sprawiedliwości do niefortunnych działań, gdy próbowano na jednym ogniu upiec kilka pieczeni? Przecież izba dyscyplinarna sądu naprawdę jest konieczna. Widać to na przykładzie wyroków, które mogą stanowić książkowe przykłady, jak nie należy sądzić, jak nie można bezkrytycznie orzekać, także w sprawach dotyczących przedstawicieli szeroko rozumianego prawa.
Połączenie koniecznych reform ustroju sądów z personalnymi „czystkami” nie tylko skonsolidowało (to dobrze) środowisko sędziowskie, ale także je rozsierdziło. (A to już źle). Bo, jak widać, ludzie ci potrafią dość skutecznie przeciwstawić się nadużyciom władzy. Czasem nawet nie oglądając się na interes państwa. Z kolei rozpętana przeciwko sędziom medialna nagonka przyczyniła się do jeszcze głębszej utraty autorytetu sądów, i tak już mocno podkopanego postawą sędziów. Jak bardzo cierpi na całej tej działalności sytuacja naszego kraju, okaże się za kilka, kilkanaście, może za kilkadziesiąt lat. Tylko, że wówczas nikt nie będzie wiązał przyczyn ze skutkami. I dopiero znacznie, znacznie później, może jakiś dociekliwy historyk spróbuje zbudować ciekawą teorię i napisać jedną czy dwie interesujące prace.
Przy tej okazji dosłownie jedno zdanie na temat tak oczekiwanych przez niektórych „sędziów pokoju”. Zwracam uwagę, że w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej funkcjonowali oni pod nazwą kolegiów do spraw wykroczeń. I to cały komentarz dla tych, którzy w pierwszej połowie dwudziestego pierwszego wieku usiłują odkrywać Amerykę.
Zastanawiający jest kierunek kolejnych zmian proponowanych przez Ministra Sprawiedliwości w zakresie tak zwanej polityki karnej. Ciągłe podnoszenie wymiaru kar, a zwłaszcza dolnych granic karania, w zakresie których muszą poruszać się sędziowie, praktycznie ich ubezwłasnowolnia. O tym, że niedługo być może będziemy zmuszeni zamieniać stadiony na więzienia, nawet nie chcę pisać. Odnoszę wrażenie, że pan Minister Sprawiedliwości, Prokurator Generalny chciałby, aby społeczeństwo się bało. Czy naprawdę uważa, że zastraszonym społeczeństwem łatwiej jest kierować?
Wojsko
Przejdźmy do naszej armii. Zaczęło się całkiem dziwnie. Zablokowano zakup francuskich śmigłowców. Ponoć ich cena była skandalicznie wysoka. Jeśli tak, to rzeczywiście, należało się ze sprawy wycofać. W miejsce śmigłowców francuskich – miały pojawić się amerykańskie, produkowane w Polsce. Nawet podawano terminy dostaw pierwszych partii.
Jeśli moje informacje są prawdziwe, to śmigłowców nie ma do dziś. W swoim czasie bodaj wiceminister stwierdzić raczył, że tak naprawdę śmigłowce nie są priorytetową potrzebą polskich sił zbrojnych. Padło wówczas coś na temat odbudowy „potęgi” naszej marynarki wojennej. Potem były jeszcze armatohaubice, programy obronne i coś tam jeszcze.
Jak dotąd skończyło się na mglistej amerykańskiej obietnicy sprzedania Polsce kilku „Patriotów” (ciekawe, w jakiej wersji i za jaką cenę) oraz powołania Wojsk Obrony Terytorialnej.
Ponieważ jestem człowiekiem starej daty, pozwolę sobie wspomnieć w tym miejscu to, co kiedyś określano mianem OTK. Zdolności bojowe tamtej, „komunistycznej” formacji były pewnie porównywalne z tym, co tworzy się obecnie. Moje pokolenie może coś na ten temat powiedzieć.
Kolejne reformy polskiej armii mające na celu jej modernizację okraszone były „różnicą zdań” (wszak sporu nie było) pomiędzy Prezydentem Rzeczpospolitej i Ministrem Obrony Narodowej na temat sprawowania „przywództwa”. Poszły już one w zapomnienie. I tylko niektórzy pamiętają o tym, że wstrzymywano przez długi czas generalskie nominacje, że wielu generałów odeszło ze służby, że niektórzy eksperci oceniają, że w przypadku rzeczywistego zagrożenia skuteczność naszej armii byłaby znacznie mniejsza niż tej z 1939 roku.
Ale za to kilkanaście dni temu pan Minister Obrony Narodowej ogłosił, że kupimy od Amerykanów samoloty F-35. O tym, czy będziemy w stanie je utrzymać, w razie konieczności wykorzystać, z upływem czasu modernizować – nikt się nawet nie zająknął. Zapewne nie są to poważne problemy. Swoją drogą interesujące jest, czy ktokolwiek w Polsce zastanawia się nad tym, jakim problemem i jak długo rozwiązywanym będzie kiedyś wycofywanie amerykańskich wojsk z Polski. Doświadczenie uczy, że samo wstrzymanie przez Polskę finansowego „wsparcia” ich obecności może nie być wystarczającym argumentem.
Polityka międzynarodowa
Zupełnie nie podoba mi się sposób realizowania przez Polskę polityki międzynarodowej. Podkreślam: mówię o sposobie. Kiedyś traktowano nas jak „chłopców” z piaskownicy. Poklepało się po plecach, dało jakiegoś lizaka i Polska była posłuszna.
Po wyborach „podnieśliśmy się z kolan”. I dlatego za nasze pieniądze, w naszym kraju, organizuje się spotkania, na których nasi (?) goście nas obrażają. Dlatego w naszym (?) kraju naszymi pieniędzmi opłaca się jawnie antypolskie instytucje. I dlatego ambasadorki innych krajów jawnie lekceważą, także w oficjalnych wypowiedziach, Polskę, polską rację stanu i przedstawicieli polskich władz.
O osławionej „ustawie 447”, przy pomocy której nasi „strategiczni przyjaciele” usiłują wymóc na Polsce niczym nieuzasadnione haracze na rzecz ich strategicznego partnera na Bliskim Wschodzie, nawet nie będę pisał. Wspomnę tylko, że jeśli w tej sprawie nasz, polski rząd posunie się bodaj o milimetr za daleko, to może się okazać, że społeczeństwo wypowie mu posłuszeństwo i naprawdę weźmie nasze, polskie sprawy w swoje, polskie ręce. I paru dziś tak przemądrzałych „przywódców światowych”dowie się, że naprawdę Polacy są narodem, którym nie da się kierować wbrew jego woli. Jak przekonali się o tym przywódcy pewnego mocarstwowego państwa, już zresztą nieistniejącego.
Służba zdrowia
Zapaść służby zdrowia, bez względu na to, co na ten temat mówi i strona rządowa, i opozycja, pogłębia się i nie widać żadnych skutecznych działań mających odwrócić ten niepokojący trend. A skuteczność „teoretycznego państwa” w gospodarczych starciach z farmaceutycznymi koncernami, potęgami finansowymi, jest praktycznie zerowa!
Zupełnie prywatnie napiszę tylko, że kierunek zmian nacelowanych na „oprocedurowanie” kolejnych działań lekarskich nie jest kierunkiem dobrym. Już lepiej przywrócić do życia zawody akuszerki i felczera. Przynajmniej będziemy wiedzieć, gdzie jesteśmy.
Lekarzom młodszego pokolenia powiem tylko, że w tak zwanych „moich czasach” podstawą diagnozy lekarskiej był wywiad przeprowadzany z pacjentem (on najlepiej wie, co mu dolega). Wyniki badań (a współczesna technika pozwala w tej sprawie na naprawdę wiele) mogą być tylko elementem potwierdzającym dobrą diagnozę lub wskazującym, że postawiona diagnoza raczej do trafnych nie należy.
Programy socjalne
Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Rodzina 500+. Zresztą opiewana przez koalicjantów na wszelkie możliwe sposoby, przy wszystkich możliwych okazjach, przez każdego, kto w jakikolwiek sposób związany jest ze stroną rządową.
Ograniczenie do minimum ubóstwa, zwłaszcza dotykającego dzieci, to wielki sukces koalicji rządzącej. Z tym sukcesem nie może pogodzić się opozycja, której przedstawiciele nie wiedzą: czy chwalić to, co zrobiono, czy ganić, że nie objęto programem wszystkich dzieci, czy rozszerzać program, czy raczej modernizować go w kierunku ograniczenia kosztów. Jak by nie było, opozycja z tym programem ma kłopot. Bo przecież „pieniędzy na taki program nie ma i nie będzie”.
Znacznie gorzej wygląda realizacja innych programów. Ja wspomnę tylko „Mieszkanie+” (chyba wstydliwie zapomniane) i będący najzwyklejszym wyborczym prezentem (mającym kupić głosy) pomysł na wypłatę trzynastej emerytury. W tym miejscu uważam za słuszne przypomnienie sławnego zdania jednego z naszych prezydentów: ludziom należy dawać wędkę, a nie rybę. Zamiast tych trzynastych emerytur pora wymyślić programy zapewniające taki rozwój gospodarki, by ludzie wchodzący w wiek emerytalny za piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści lat mogli otrzymywać godziwe emerytury, by mieli zapewnioną godną starość. By w przyszłości trzynaste emerytury nie były potrzebne.
Edukacja
Od kilku tygodni „nauczyciele”, zupełnie „spontanicznie”, rozpoczęli protest. Grożąc chaosem egzaminacyjnym, możliwością wstrzymania promocji uczniów – domagają się wyższych płac.
Pewnie zarobki tej grupy „sfery budżetowej” są rzeczywiście zbyt niskie (a której nie są). Wolałbym jednak, aby postulaty zgłaszane przez pana Broniarza dotyczyły na przykład nakładów na szkolnictwo (remonty i wyposażenie szkół, tworzenie szkół zawodowych współpracujących z tymi resztkami przemysłu, które jeszcze w Polsce zostały), płace pozostawiając na drugim, jeśli nie trzecim planie. Bo dobrze zarabiać powinni tylko dobrzy nauczyciele. A takich wcale nie ma zbyt wielu. I sama młodzież to potwierdzi!
Zresztą, wiarygodność faceta, który protestuje zawsze i przeciwko każdej reformie szkolnictwa – w moje ocenie jest co najwyżej „taka sobie”. Być może dla środowiska nauczycielskiego jest to wystarczające. Dla mnie – zdecydowanie nie.
Reforma szkolnictwa, której twarzą w swoim czasie był pan minister Handke, miała na celu chyba jedynie tylko obniżenie poziom nauczania. O ile pamięć mnie nie zawodzi, to jednym z głównych protestujących wówczas był nie kto inny, jak pan Broniarz. Tamten protest był zrozumiały, w mojej ocenie – słuszny. Dzisiejszy – jest polityczną walką z ekipą rządzącą, która „nie jest nasza”.
Wizja Polski
Trzy i pół roku sprawowania władzy uważam za wystarczająco długi czas, by wreszcie społeczeństwu przedstawić wizję Polski, jaką dana ekipa chce zbudować. Z tym, że musi to być wizja (projekt) rzeczywista, a nie opierająca się na kilku wytartych sloganach typu: chcemy Polski silnej, sprawiedliwej, solidarnej. O taką będziemy walczyć, dla budowania takiej będziemy codziennie ciężko pracować.
Chciałbym, by ktoś wreszcie mi powiedział, że: kształt sądów będzie następujący… Odpowiedzialność sędziów egzekwowana będzie w następujący sposób:… . W imieniu Rzeczpospolitej wyroki wydawać będą sędziowie odpowiadający personalnie za swoje decyzje. Polska armia za… lat będzie dysponowała:… samolotami, … śmigłowcami, … okrętami, w tym … podwodnymi. Siły specjalne to będą … jednostki. Nasz rodzimy przemysł będzie dla polskiej armii dostarczał: …, …, … . Z uwagi na brak możliwości technologicznych i surowcowych rocznie będziemy na rynkach zagranicznych kupowali następujące komponenty wyposażenia armii: …, …, … . W ciągu … lat doprowadzimy do sytuacji, że pacjent do lekarza pierwszego kontaktu będzie mógł dostać się w ciągu … godzin, a lekarz ten będzie w ośrodku oddalonym o nie więcej niż … km. Wyjazdowa pomoc do pacjenta dotrze w czasie nie dłuższym niż … godzin. Ekipa ratunkowa do potrzebujących na terenie Rzeczpospolitej docierać będzie w czasie nie dłuższym niż … minut. Podstawą naszego systemu emerytalnego będzie … . I tak dalej, i tak dalej.
Jak dotąd jedynym człowiekiem, który próbuje w podobny sposób przedstawiać obraz Polski, jest premier Tadeusz Morawiecki. Ale w swych obietnicach podaje on zawsze wielkości, których realizacji nikt nigdy nie będzie mógł zweryfikować. (Przykładem niech będą ostatnio często powtarzane nakłady na rozwój sieci dróg lokalnych). Do opracowania i przedstawienia oczekiwanej wizji Rzeczpospolitej potrzeba ludzi doskonale wykształconych, mających umiejętność przewidywania skutków planowanych działań.
Jak dotąd w sferach rządzących takich osób nie widać. Bo trudno mi za kompetentne uznawać giganty intelektu, które potrafią przez kilka lat jedynie przywoływać błędy, jakie popełniali rządzący z poprzednich ekip. Albo gotowe dla swoich doraźnych, politycznych celów wzywać na pomoc „ulicę i zagranicę”. A w dzisiejszej polityce właśnie tacy ludzie, wyzuci z wszelkich wartości moralnych i etycznych, najczęściej odgrywają „pierwsze skrzypce”.
Widać to szczególnie wyraźnie, gdy przegląda się listy kandydatów do Parlamentu Europejskiego. Już nieważne są programy. Już nie ma znaczenia, kto z kim, kiedy i ile razy był w koalicji, kto kogo nazwał zdrajcą.
Dziś liczy się tylko kasa, którą będzie można zarobić na „brukselskim odcinku walki o lepszą przyszłość”. I „europejska” emerytura. Po raz kolejny stwierdzam, że jeśli nasze, polskie „elity” będą reprezentowały taki poziom, to przyszłość mojego kraju widzę w czarnych, bardzo czarnych barwach.