Dorn i Napieralski na listach PO. „To symbole współczesnej polityki”
Panowie Ludwik Dorn i Grzegorz Napieralski „zapisali się” na listy wyborcze Platformy Obywatelskiej. Mam wrażenie, że skorzystali z jedynej okazji, jaka im się przytrafiła, żeby w ogóle mieć jakiekolwiek już nie szanse, a co najwyżej nadzieje na „załapanie się” na kolejne cztery lata „ciężkiej, po dwanaście i więcej godzin dziennie pracy dla dobra Polski”.
Coraz wyżej cenię sobie niegdysiejsze decyzje panów Jarosława Kaczyńskiego i Leszka Millera, którzy obu wymienionych „bohaterów” pognali z szeregów swoich partii na cztery wiatry. Dziwię się tylko, że tolerowali ich tak długo.
Pytanie, jakie ciśnie się na usta wyborcom takim jak ja brzmi następująco: jakie wartości ideowe prezentują panowie Ludwik Dorn i Grzegorz Napieralski? Jakie odnieśli sukcesy, że zdecydowali się kandydować z list Platformy Obywatelskiej? W jaki sposób panowie ci chcą spojrzeć w oczy swoim poprzednim wyborcom? W jaki sposób będą spoglądać na siebie w lustrze? Mam nadzieję, że golą się nowoczesnymi golarkami. Bo brzytwy mogłyby być dla nich niebezpieczne.
Obaj bohaterowie stanowią swego rodzaju symbol współczesnej polskiej polityki i polityków. Niestety, nie jest to symbol efektowny. Dziwimy się, że od wielu już lat zarówno politycy jak i organy władzy i ustawodawczej i wykonawczej mają coraz mniejsze poważanie w oczach społeczeństwa. Myślę, że postacie, które urosły w tym artykule do rangi symbolu, wyjaśniają to zjawisko aż nazbyt dobrze. Przecież wszystko, co ci panowie mówią na temat przyczyn, które legły u podstaw ich decyzji, będzie świadczyło o kompletnym braku honoru, o hipokryzji, przy której Himalaje są co najwyżej pagórkami usypanymi w piaskownicy przez dzieci.
Wygląda na to, że dla obu panów najważniejszą rzeczą jest pobieranie przez kolejną kadencję poselskiej (senatorskiej) pensji. Bo to i robić nic nie trzeba (jeśli ktoś ma dar „gładkiej wymowy”, w miarę płynnego wyrażania myśli, to wypowiadając się nawet myśleć za wiele nie musi), i odpowiedzialności za wykonywaną pracę żadnej się nie ponosi, a emeryturka godziwa będzie. O bieżących przywilejach (immunitety, kilometrówki, darmowe przejazdy itp.) nawet nie wspomnę.
Dziwię się także trochę, że pikująca w sondażach Platforma bierze na swój pokład tak kontrowersyjnych kandydatów. Obaj oni mogą przyczynić pewnych głosów. Ale może się także okazać, że znakomita część wyborców, widząc na listach Platformy te nazwiska, zechce zagłosować nie tyle „za”, ile „przeciw”. Czasem w wyborach dużą rolę odgrywają emocje. (Dobrze to czy źle – nie czas tu i nie miejsce na analizę). W przypadku obu bohaterów mogą one oznaczać znaczną utratę głosów. Dla Platformy mogą to być poważne straty wyborcze. W sytuacji, gdy wyniki sondaży do optymizmu nie skłaniają. (Nawet mimo niezwykle urokliwych wystąpień pani Joanny Muchy). Czyżby prognozy wyborcze były już tak złe, że partia ta zbiera każde pięć głosów, które gdzieś na ulicy można znaleźć? Nie wróży to dobrze poziomowi przyszłej opozycji.
Jeszcze tylko krótkie przypomnienie ostatniego sukcesu pana Grzegorza Napieralskiego. Chyba nie dawniej jak pół roku temu zakładał on przecież zupełnie nową partię, wieścił nową jakość na lewicy. Robił to wspólnie z niejakim panem Andrzejem Rozenkiem. I cóż? Czyżby okazało się, że stworzenie partii wymaga nie tylko umiejętności medialnych, ale także ciężkiej pracy? Że trzeba mieć program, który musi przekonać wyborców?
„Gładka gadka” nie wystarczy do wejścia do parlamentu. A niektóre wypowiedzi na temat motywów i celów, jeśli nie wywołają u słuchaczy złości, to mogą wywołać uśmiech. I jedno, i drugie nie wróży najlepiej tym, którzy taką reakcję wywołują.