Eksperyment społeczny. Jak daleko mogą się jeszcze posunąć? | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 20.04.2020

Eksperyment społeczny. Jak daleko mogą się jeszcze posunąć?

„Dajcie mi człowieka, a paragraf to ja na niego znajdę”. Te słowa, przez niektórych przypisywane Józefowi  Wissarionowiczowi Dżugaszwili (Stalinowi), przez niektórych – prokuratorowi Andriejowi  Wyszyńskiemu, znane są wszystkim Polakom starszego pokolenia.

Ze względu na swą wymowę i zakres praktycznego stosowania przez władze ówczesnego Związku Radzieckiego i pozostałych państw „demokracji ludowej”  – stały się swego rodzaju symbolem obywatelskich „swobód”  w tych państwach. Odnoszę nieodparte wrażenie, że dzisiejsza władza robi wszystko, byśmy o tych słowach nie zapomnieli, byśmy mieli je zawsze w pamięci, byśmy zawsze byli gotowi ponieść konsekwencje, jakimi chcą nas „obdarzyć” rządzący.

Już dawno stwierdzono, że wiele przepisów prawa uchwalanego przez kolejne sejmy Rzeczpospolitej jest niejasnych i nieprecyzyjnych. Ponoć są i takie, które wykluczają się wzajemnie. W moim przekonaniu nie może być inaczej, gdy Sejm uchwala prawo na wyprzódki. (Przepraszam za tę potoczną formę, ale mam nadzieję, że czas i atmosfera, jaką nam zgotowano, usprawiedliwiają taki język).

W swoim czasie spotkałem się z przechwałkami (tak, to było przekazywane jako wielki sukces Sejmu którejś tam kadencji wolnej Polski), że w „bieżącej kadencji uchwaliliśmy więcej ustaw niż zrobiono to w jakiejkolwiek poprzedniej kadencji”. Takie słowa wygłosił jeden z posłów. Przyznam, że włos mi one zjeżyły na głowie.

Powstaje pytanie: dlaczego tak się dzieje, dlaczego posłowie Rzeczpospolitej zamiast upraszczać prawo, komplikują je, dlaczego tworzą ustawy „okazjonalne” (co zjawisko – to ustawa na jego temat),  dlaczego od pewnego czasu w naszym ustawodawstwie dominują „specustawy”, już samym tym określeniem wskazujące, że prawdopodobnie nigdy nie mogłyby być uchwalone, gdyby władza chciała i potrafiła przestrzegać prawa.

Zaznaczę już w tym miejscu: nie zamierzam atakować władzy za działania związane z epidemią koronawirusa. Cokolwiek ta władza by zrobiła lub czegokolwiek by zaniechała – i tak zrobiłaby źle. Cenię władze za podjęcie decyzji. Tak samo, jak ceniłem w swoim czasie św. pamięci gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Podkreślam: za odwagę podjęcia decyzji, nie za samą decyzję, której oceny dokona historia. Szkoda, że niektórych obecnie podejmowanych decyzji nikt nie chce firmować własnym nazwiskiem. Czyżby jednak obawa przed ową oceną historii?

Nie wierzę także, że w Sejmie Rzeczpospolitej zasiadają (lub na jego rzecz pracują) ćwierćinteligenci, półidioci czy kretyni, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, jakie prawo i dlaczego uchwalają. Wręcz przeciwnie. Bardzo często są to specjaliści wysokiej klasy. Żeby nie szukać daleko. Taki prof. Witold Modzelewski. W swoim czasie wiceminister finansów, powszechnie znany jako autor ustawy o podatku od towarów i usług. Dziś nikt nie dziwi się, że zasady etyki nie przeszkodziły mu, zakończeniu ministerialnej kariery, w prowadzeniu doradztwa podatkowego. W naszym, niezwykle przez los doświadczonym kraju – to przecież norma.  Można by przytoczyć kolejne nazwiska. A to specjalistów reformujących służbę zdrowia, a to rolnictwo, a to energetykę.

Widząc to wszystko zastanawiam się, o co tak naprawdę chodzi w tej „zabawie w Polskę”. Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego, w ramach walki z epidemią, zakazuje się wstępu do lasów? Dlaczego w kościele przebywać może co najwyżej pięcioro wiernych (plus osoby sprawujące liturgię), a w tramwaju (autobusie) ok. piętnaście – dwadzieścia osób.

Jako osoba starsza mam różne skojarzenia z wydarzeniami z dalszej (częściej) i bliższej (rzadziej) przeszłości. Prowadzone obecnie przez policjantów kontrole parków, skwerów, kościołów (w trakcie mszy) – przypomniały mi „wydarzenia marcowe” w Bydgoszczy. Tak się składa, że w marcu 1981 roku przebywałem w tym mieście. Gdy następnego dnia pobiciu działaczy Solidarności w gmachu Wojewódzkiej Rady Narodowej szedłem do pracy stwierdziłem, że dla spacyfikowania niemal trzystutysięcznego miasta wystarczy plus minus kompania umundurowanych funkcjonariuszy. Szacuję, że tylu ich wówczas znalazło się na ulicach miasta, w którym nikt nie odważył się poważnie naruszyć porządku. (A czasy były naprawdę „trudne” dla władzy).

Nieco później doszedłem do wniosku, że władza przeprowadziła swego rodzaju eksperyment. Jego najważniejszym celem było określenie, jakie siły są potrzebne do skutecznego wprowadzenia stanu wojennego. Tak się dziwnie składa, że obecne działania władz Rzeczpospolitej skojarzyły mi się z tamtymi „ćwiczeniami”. Nie wiem tylko, jaki jest cel i powód posunięć, które są realizowane wobec społeczeństwa.

Oczywiście bezpośrednim powodem jest epidemia. Tego nikt rozsądny nie będzie kwestionował. Tyle tylko, że naprawdę bywały epidemie, gdy znacznie większe rzesze ludzi chorowały. Być może władza rzeczywiście obawiała (obawia) się, że tak wielu ludzi zapadnie na ciężkie zapalenie płuc, że zabraknie miejsc w szpitalach. I to rozumiem. Ale restrykcje posuwające się aż do zamykania przed ludźmi kościołów?

W moim przekonaniu to nie jest logiczne. Podobnie jak dotyczące wstępu do lasów czy wyjątkowo nieprecyzyjne (nieostre) dotyczące przemieszczania się. Pozwalające w gruncie rzeczy prowadzić w stosunku do obywateli egzekucje „ uważaniu”. Czyżby obecne władze, podobnie jak w marcu 1981 ówcześnie rządzący – prowadziły jakiś test socjologiczny? Sprawdzały, jak daleko można się posunąć w pozbawianiu polskiego społeczeństwa jego fundamentów duchowych (kościół) i podstawowych obywatelskich swobód (lasy, parki).

Czy obecne „ćwiczenia” polskiego rządu mają jakiś związek ze sławetną amerykańską ustawą 447? Czy testowana jest odporność społeczeństwa na ewentualne pozbawienie go tego, co póki co chroni Konstytucja?

O tym, że w obecnych polskich warunkach jest to ochrona wątpliwa, widać nieuzbrojonym okiem. Wszak to obecna władza coraz częściej pokazuje, że można do zapisów ustawy zasadniczej podchodzić w sposób „twórczy”, jej tylko wiadomy.  Taki sposób podejścia do Konstytucji pozwala na dowolną interpretację zapisów ustawy, którą stosuje się bezpośrednio.

Jeśli moje spostrzeżenia są choćby tylko w części słuszne, to mam dla władzy złą wiadomość. Bydgoski marzec 1981 był dla władzy bardzo udanym eksperymentem. Dzisiejsze doświadczenia władza może również uznać za wyjątkowo udane. Historia pokazała (w przypadku Polski i Polaków nie jeden raz), że jeden udany eksperyment raczej nic nie mówi o tym, jaki będzie koniec.

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.

Wyświetlono 1 Komentarz
Napisano
  1. Adam pisze:

    „Kto bogatemu zabroni” ? Arogancja władzy doprowadzi ich do upadku,to tylko kwestia czasu ( i nie chodzi tu o wynik wyborów).Teraz im się wydaje , że mogą robić z nami ,co chcą. Gdy jednak przyjdzie czas ,że będą musieli zmierzyć się z nami, a wcześniej czy później to nastąpi,wątpię czy też będą tak pewni siebie . Swoją drogą dziwię się tylko hierarchom Kościoła Katolickiego w Polsce,że dał się tak ogłupić zakazując wstępu do świątyń .W historii naszego Narodu bywały różne epidemie ,ale ZAWSZE Kościół był pełny modlących się Polaków . Teraz zapomnieli o słowach Jezusa :”Nie lękajcie się”

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika