Europę czekają bardzo poważne zmiany
Wszelkie znaki na niebie i ziemi zdają się wskazywać, że oto sto lat po wydarzeniach, które wywróciły „do góry nogami” światowy porządek, Stary Kontynent ponownie czekać mogą fundamentalne zmiany.
Tym razem nadciągająca rewolucja będzie miała – jak się wydaje – dużo bardziej cywilizowany przebieg, gdyż orężem w niej będzie nie „wierny Mauzer”, a kartka wyborcza. Rok bieżący jest bowiem rokiem wyborów – między innymi – w kilku kluczowych krajach Unii Europejskiej, a ich rezultaty mogą całkowicie zmienić polityczną mapę naszego kontynentu.
Spróbuję tu pokrótce omówić nadciągający wyborczy maraton, jego rezultaty – także te prognozowane – oraz ich wpływ na naszą przyszłą rzeczywistość.
Preludium
Za swoiste preludium czekających nas przemian uznać należy ledwo odnotowane w naszych mediach wybory prezydenckie w Mołdawii i Bułgarii, przeprowadzone w obu krajach 13 listopada ubiegłego roku. Obywatele Mołdawii wybrali na najwyższy urząd, przedstawiciela Partii Socjalistów Republiki Mołdawii – Igora Dodona, zaś Bułgarzy funkcję głowy państwa powierzyli kojarzonemu z partią socjalistyczną emerytowanemu generałowi Rumenowi Radevovi. Zwycięstwa obu kandydatów nad konkurencją były bardzo przekonujące a liczba wyborców, którzy udzielili im swego poparcia znacznie przekroczyła tradycyjny elektorat partii, które reprezentowali. Obaj uważani są za polityków prorosyjskich a dokonany wybór może być pierwszym krokiem w kierunku politycznej reorientacji ich krajów, których mieszkańcy są coraz bardziej rozczarowani tym co oferuje im Bruksela.
Rok bieżący rozpoczęły ważne wybory parlamentarne w Holandii (15 marca 2017) i Bułgarii gdzie głosowano 26 marca b.r. Rezultaty elekcji w Kraju Tulipanów okrzyczano epokowym zwycięstwem, które położyło tamę pochodowi holenderskich „populistów” spod znaku Partii Wolności Geerta Wildersa. Doprawdy ? Przyjrzyjmy się faktom. W Królestwie Niderlandów zwycięstwo odniosła rządząca tam dotychczas Partia na rzecz Wolności i Demokracji, która zdobyła 33 mandaty w 150 osobowym parlamencie. Wynik raczej nie rzuca na kolana, zwłaszcza gdy zauważyć, że w parlamencie poprzedniej kadencji reprezentowało zwycięzców … 41 deputowanych ! Tymczasem „przegrani populiści” zdobyli 20 mandatów powiększając swój dotychczasowy stan posiadania o 1/3 i stając się drugą siłą w parlamencie. Poza wymienionymi powyżej dwoma ugrupowaniami mandaty zdobyli przedstawiciele jeszcze 10 ( ! ) innych ugrupowań co zapewne uatrakcyjni znacznie niezbędne rozmowy koalicyjne – prosta arytmetyka rozkładu mandatów wskazuję, że w ewentualnej koalicji MUSI uczestniczyć nie mniej niż 5 ugrupowań. Ponadto uwagi wszystkich „chwalców” demokratycznego wyboru Holendrów umknął jak się wydaje pewien drobny lecz w moim mniemaniu bardzo istotny fakt. Notowania zwycięzców zaczęły się poprawiać od chwili, gdy … przyjęli oni retorykę tak zwalczanych przez nich „populistów” ! Punktem zwrotnym kampanii okazało się wydalenie z Holandii tureckiej minister ds. rodziny i polityki społecznej, Fatmy Batul Sayan Kaya, której przedtem odmówiono prawa wstępu do … tureckiej placówki dyplomatycznej w Amsterdamie ! Prawdę mówiąc nie znam podobnego przypadku w historii dyplomacji, ale zyskał on poklask tamtejszego społeczeństwa, podobnie jak wysłanie przeciwko protestującym pod konsulatem Turkom, oddziałów konnej policji – pewnie w ramach pokazowej lekcji europejskiej demokracji … Te działania tak spodobały się Holendrom, że postanowili oni dać kolejną szansę premierowi Markowi Rutte i jego ugrupowaniu. Na moje oko świadczy to o daleko posuniętej – i nadal postępującej ! – radykalizacji tamtejszego społeczeństwa w kierunku haseł głoszonych – trzeba trafu – przez tak sekowaną Partię Wolności, a nie jak to usiłuję nam się wmawiać „nawrócenia się” w kierunku wspólnej Europy. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że zgodnie z opublikowanymi 04.03.17 wynikami sondażu przeprowadzonego przez brytyjską firmę Bruges Group, 56 % Holendrów jest za opuszczeniem UE zaś 11 % nie zdecydowało się na wyrażenie w tej sprawie swojej opinii.
Jeszcze nie przebrzmiały na dobre echa holenderskiej elekcji a już wszystkie spojrzenia skierowały się na Bułgarię gdzie 26 marca wybierano nowy parlament. Zgodnie z pierwszymi – oficjalnymi już wynikami – 240 miejsc w tamtejszym parlamencie podzieliło pomiędzy siebie 5 ugrupowań. Wygrała rządząca partia Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii ( GERB ) premiera Bojko Borisowa zdobywając 96 mandatów, przed koalicją Bułgarska Partia Socjalistyczna na rzecz Bułgarii ( 79 mandatów ), Nacjonalistyczną Koalicją Zjednoczeni Patrioci ( 27 ), Ruchem na rzecz Praw i Swobód ( mniejszość turecka ) 26 oraz populistycznym ugrupowaniem „Wola” reprezentowanym przez 12 deputowanych. Wariantów do rządzenia krajem – nie za wiele. Rząd mniejszościowy praktycznie odpada, gdyż przyszłoby mu działać w warunkach całkowicie różnych od istniejących w latach 2009 – 2013, kiedy to ćwiczono ów wariant. Po pierwsze GERB straciła posiadany wówczas „monopol rządzenia” a wspierający ją w parlamencie „prawicowy plankton” został przez wyborców skazany na wygnanie. Ponadto znacznie wzmocnili swoje pozycje socjaliści stając się siłą realnie zdolną do przejęcia odpowiedzialności za państwo. Pozostaje zatem koalicja. Z uwagi na fundamentalne sprzeczności programowe tu możliwości ograniczają się praktycznie do partii tureckiej mniejszości wspartej populistyczną „Wolą”, która natychmiast po wyborach wystawiła swe akcje na sprzedaż gotowa przyjąć dowolne propozycje swego udziału we władzy. Oczywiście w takim stanie rzeczy można raczej mówić o administrowaniu a nie rządzeniu krajem, co z uwagi na zbliżającą się szybkimi krokami bułgarską prezydencję w UE ( I – VI. 2018 roku ) zapewne będzie miało miejsce. Wszystkie istotne problemy pozostaną nierozwiązane i zapewne najpóźniej jesienią przyszłego roku Bułgarzy po raz kolejny pofatygują się do urn.
Kolejne potyczki
W chwili, gdy będą Państwo zapewne czytać ten tekst – 2 kwietnia – będą trwały kolejne wybory : Serbowie wybierać będą swego prezydenta, zaś w Armenii wybierany będzie parlament. Znacznie mniej niewiadomych skrywają rezultaty elekcji na Bałkanach. O panujących tam nastrojach miała okazję przekonać się osobiście unijna „minister spraw zagranicznych” – Federica Mogherini, którą w czasie wizyty w serbskim parlamencie przywitały prorosyjskie hasła, a szykujący się do spotkania z prezydentem Rosji serbski premier Aleksander Vukić jasno powiedział, że nie życzy sobie rad z kim powinien – lub nie – się spotykać, ani od pani Mogherini ani od nikogo innego, co jasno oddaje nastroje panujące w tej bałkańskiej republice. Zdecydowanie górę biorą tu sympatie do Rosji – nic zatem dziwnego, że praktycznie wszyscy kandydaci na prezydenta deklarują to samo. Ponieważ tak samo myśli większość społeczeństwa każdy potencjalny zwycięstwa będzie prezentował tą linię.
Dużo bardziej skomplikowana sytuacja ma miejsce w Armenii. Zgodnie z opublikowanym 9 marca sondażem „Gallup International Association”, lideruje tam blok „Cakurian” – Kwitnąca Armenia – Garika Cakuriana, na który chce głosować 26, 4 % respondentów. Główni konkurenci – rządząca Partia Republikańska – cieszy się poparciem 22, 8 % obywateli, co mając na uwadze jej „dokonania” wydaje się liczbą niezasłużenie zawyżoną. Oto w ciągu swych 10 letnich rządów liberałowie ( jak widać Balcerowicz wiecznie żywy także w dalekiej Armenii ! } zredukowali wzrost gospodarczy do symbolicznego 0,5 % PKB zwiększając „w zamian” powszechną biedę, nakręcając galopującą inflację i nie widzianą w czasach pokoju masową emigrację młodych Ormian. Skąd my to znamy ?
Z innych dokonań rządzącej formacji wymienić należy represje dotykające ludzi reprezentujących polityczną konkurencję, wszechobecną korupcję oraz opanowanie całej władzy przez aparat rządzącej partii – obrazek także jakby znajomy – co w szeregach opozycji budzi ( niebezzasadne ! ) obawy o możliwy „cud nad urną”.
Odnotujmy jedynie, że prognozowane zwycięstwo „Kwitnącej Armenii” wpisuje się w ogólnoświatowy trend krachu rządzących do niedawna niepodzielnie neoliberalnych „elit”. Zmniejszy się też zapewne owczy pęd do UE a zwiększy tendencja powrotu do dobrych relacji ekonomicznych z Federacją Rosyjską z wielkim pożytkiem dla ormiańskiego społeczeństwa. Wątpiącym w słuszność tej prognozy zalecam rzut oka na mapę …
Bój to będzie ostatni ?!
Niewątpliwie główną atrakcją tej europejskiej wyborczej gali będą wybory prezydenckie we Francji przewidziane na 23 kwietnia ( I tura) oraz 7 maja – finał. Przyznać muszę, że wiadomości nadchodzące z Paryża skłaniają do niewesołych refleksji na temat stanu demokracji zarówno francuskiej jak i europejskiej, z której jesteśmy tak dumni. Czy aby na pewno mamy powody do owej dumy ? Oceńcie Państwo sami.
Natychmiast po starcie kampanii wyborczej, główny faworyt wyborczego wyścigu, Republikanin Fracois Fillon oskarżony został przez francuską prokuraturę o fikcyjne zatrudnianie członków rodziny mające mieć miejsce … prawie 20 lat temu ! Oczywiście nie sposób merytorycznie ocenić treści owych zarzutów, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że były one długo i starannie przygotowywane przez „niezależną francuską prokuraturę”, zaś moment ich ogłoszenia idealnie wprost wyreżyserowano by pozbyć się głównego konkurenta, namaszczonego przez opuszczającego w niesławie Pałac Elizejski F. Hollanda – Emanuella Macrona.
Moje graniczące z pewnością przypuszczenia zyskują dodatkowe uzasadnienie w podjętych równolegle działaniach wobec kolejnego z faworytów, liderki Frontu Narodowego Marine Le Pen, którą w ekspresowym tempie pozbawiono immunitetu parlamentarnego w PE aby francuska ( niezależna ! ) prokuratura mogła ją oskarżyć o … umieszczenie na Twitterze zdjęć ilustrujących bestialstwa ISIS !
Nie trzeba być prorokiem by przewidzieć, że chodzi WYŁACZNIE o możliwość nękania kandydatki na prezydenta w czasie prowadzonej przez nią kampanii wyborczej. Nie wiem jak u Państwa, ale u mnie opisane działania wywołują odruch wymiotny …
Myślę, że podobnie sprawy postrzegane są nad Sekwaną i Francuzi nie pozwolą sobie „sprzedać” bubla wciskanego im w błyszczącym opakowaniu przez lobby bankowe, a opisywane działania uderzą niczym bumerang w ich autorów. Pomogą im zapewne w tym kolejne debaty prezydenckie – w trakcie pierwszej ów jedynie słuszny kandydat neoliberalnych elit dał popis swego intelektu ograniczając się do klepania wyuczonych na pamięć formułek. Nie sądzę aby Francuzi powierzyli kierowanie swym państwem osobie o podobnych horyzontach myślowych.
Tematem dyżurnym jest naturalnie wróżenie jakie skutki może przynieść wprowadzenie się do Pałacu Elizejskiego Marine Le Pen. Pewnie będę oryginalny ale twierdzę, że nie większe niż wybór któregokolwiek z pozostałych kandydatów. Warto zdać sobie sprawę, że większość z nich chce opuszczenia przez Francję NATO i nie akceptuje Unii Europejskiej w jej aktualnym kształcie. Daremnie by szukać w Paryżu polityka akceptującego wydatkowanie 2 % PKB na zbrojenia, za to większość z nich uważa za ważniejsze dla kraju rozruszanie gospodarki i walkę z plagą bezrobocia niż fanatyczne „równoważenie budżetu”. Nie widzę także chętnych by szeroko otworzyć bramy dla wielotysięcznych rzesz imigrantów ani też demontować osiągnięcia francuskiego państwa socjalnego. W tej ostatniej kwestii zadziwiająco zgodnie wypowiadają zarówno Marine Le Pen jak i skrajnie lewicowy Jean – Luc Melenchone.
Reasumując : w moim odczuciu żaden z możliwych wyborów Francuzów nie wywoła zapowiadanego „trzęsienia ziemi”. Widać gołym okiem, że radykalne zmiany są konieczne ale to ich dalsze unikanie może właśnie zaowocować eksplozją społecznego gniewu na niewyobrażalną wprost skalę.
Kolejne bitwy europejskiej kampanii
Kiedy już przeżyjemy obie tury wyborów francuskiego prezydenta oraz następujące w ślad za nimi ( czerwiec 2017 ) wybory parlamentarne w tym kraju, w perspektywie pojawiają się kolejne wyborcze bitwy, które postaram się krótko omówić.
11 września nowy parlament wybiorą Norwedzy, gdzie zdecydowanym faworytem jest tamtejsza Partia Pracy, popierana przez 37, 8 % potomków Wikingów.
Ważne zmiany zapowiadają zaplanowane na 24 września wybory parlamentarne w kraju naszych zachodnich sąsiadów. Po 10 latach absolutnej supremacji chadeków z CDU / CSU szykuje się spektakularna zmiana warty. Prowadzeni przez wracającego z Brukseli Martina Schulza socjaldemokraci, notują ogromny wzrost popularności, a były szef Parlamentu Europejskiego bije „na głowę” w bezpośrednich rankingach urzędującą Kanclerz.
O dziwo ! Prawie natychmiast po ogłoszeniu decyzji o starcie Martina Schulza w wyścigu do pałacu kanclerskiego, w niemieckich mediach pojawiły się informacje o możliwych nieprawidłowościach w Euro parlamencie w czasie gdy był on szefem tej instytucji. Sprawą zajął się Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych ( OLAF ), o czym poinformowano 24.02. 17.
Jak się zapewne Państwo domyślacie nie wiąże tego w żaden sposób z rozpoczynającą się za Odrą kampanią wyborczą ani też – uchowaj Boże ! – z organiczną niechęcią do opuszczenia Urzędu Kanclerskiego przez jego aktualną lokatorkę.
Zakładając, że socjaldemokraci odniosą jednak zwycięstwo a Martin Schulz zostanie kanclerzem przyjąć trzeba, że w Niemczech rządzić będzie koalicja SPD – Lewica – Zieloni znacznie mniej fundamentalistyczna w zakresie polityki finansowej ale za to znacznie bardziej otwarta na współpracę z Rosją i inaczej widząca Unię niż Angela Merkel, dla której była to po prostu Mitteleuropa …
Kończyć bogaty polityczny sezon w Europie będą Czesi, wybierający w październiku nowy parlament. Na razie na czele sondaży plasuje się ruch ANO z 29,7 % poparciem. Rządzący aktualnie socjaldemokraci, na których chce dziś głosować 16,3 % Czechów mają szansę utrzymać się przy władzy tworząc koalicję z Komunistyczną Partią Czech i Moraw legitymującą się 13,8 % poparciem. Naturalnie do wyborów jeszcze bardzo daleko, ale taka konfiguracja jest wysoce prawdopodobna i koresponduje ze wzrostem popularności lewicy w innych europejskich krajach.
Na zakończenie zajmę Państwa uwagę wydarzeniem MOŻLIWYM, które jakkolwiek nie jest przewidywane to staje się coraz bardziej realne.
O czym rzecz idzie ? Otóż we Włoszech coraz bardziej prawdopodobne stają się przedterminowe wybory a wraz z nimi dojście do władzy populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd czego strefa euro zapewne nie przetrwa. Jedną z jaskółek zwiastujących taką możliwość jest dymisja z funkcji „genseka” włoskiej Partii Demokratycznej byłego premiera Matteo Renziego, co ma wszelkie szanse doprowadzić do rozpadu partii i w ślad za tym przedterminowych wyborów. Gdyby tak się stało możemy poczuć się jak myśliwy, który oderwawszy ręce od gardła nieruchomego już lwa z westchnieniem ulgi siada na jadowitym wężu …
Ciekawe… ale sporo nieścisłości w kwestii Francji:
Proszę pana, Fillon nie był głównym faworytem…
(Może dla swoich zwolenników tylko 😉 )
Był na odstrzał, jak wcześniej DSK…
a mimo tego i mimo fikcyjnego zatrudnienia swej żony (To nie było 20 lat temu ! ) bezczelnie kandydował do końca.
Odruch wymiotny u wielu tutaj powoduje raczej program Frontu N.
Wczorajsza „noc barykad” w Paryzu to dobrze ilustruje…
Niektórzy analitycy ostrzegają także przed kolejnym zamachem we Francji, który może mieć miejsce oczywiście PRZED 7 maja, co ma podgrzać atmosferę na korzyść Marine oczywiście…
Demokracja jest filtrem rzeczywistości dla zachodnich społeczeństw. Jest jak odbicie w lustrze :
jest, a przecież go nie ma…
Pozdrawiam