Francja. Rozstrzelana redakcja czyli zderzenie kultur
Rozdarcie Francji jako społeczeństwa typu multikulti po czarnej środzie jest widoczne coraz bardziej. Po wczorajszej egzekucji w redakcji „Charlie Hebdo” dzisiejsze nagłówki francuskiej prasy krzyczą: „Nie”, „szok”, „11 września”, „Wszyscy jesteśmy Charliem”. Kraj wrze, Paryż w stanie pogotowia, w wielu miejscach tzw. alert orange.
Główny rabin kraju apeluje o wielki moment jedności narodowej: skąd my to znamy? Bo szczytne hasła francuskiej rewolucji zostały już chyba tylko na frontonach budynków i w szkolnych podręcznikach…
Ale napastnicy określani są jako terroryści li tylko, nigdzie w prasie nie widziałem określenia po prostu – islamiści.
Poprawność polityczna często prowadzi tutaj do absurdu. W głównej bibliotece miejskiej zaimprowizowana wystawa poświęcona tygodnikowi satyrycznemu, który zapłacił najwyższą cenę za wyrażanie swych poglądów.
Często go czytałem i często wybuchałem śmiechem, komiksy pełne ciętego humoru (typowego dla francuskich żartów zahaczającego o strefę genitaliów) chyba nikogo nie zostawiały obojętnym.
Pracownica biblioteki na moje pytanie: dlaczego francuska prasa tak skrupulatnie unika pisania że to islamiści – denerwuje się i tłumaczy, iż przecież nie można uogólniać, nie każdy muzułmanin to morderca… jasne, przerywam jej, ale ci konkretni to muzułmanie przecież, no nie? Słowo „Arabowie” w ogóle nie pada z jej ust. Może to moje wschodnioeuropejskie podejście, które w republice francuskiej, jakże rasistowskiej, pod rasizm podchodzi.
W starym porcie stoi zaimprowizowany „ołtarzyk”, ustawiony wczoraj na cześć ofiar. Zatrzymują się przy nim przechodnie, komentują, zostawiają kwiaty i znicze…
Rozmawiam ze starszą Francuzką, której po kilku minutach rozmowy mówi mi, że jest polskiego pochodzenia, matka Polka spotkała tu w Marsylii jej przyszłego ojca. Jak miło, mimo, iż po polsku nie zna ani słowa, ale kraj odwiedzić by w końcu chciała. Pyta mnie o Polskę, o przekrój społeczny, komentuje sytuację we Francji, jest szczera.
Trochę ją podpuszczam, prowokuję: – przecież ci Arabowie tutaj od urodzenia mają nienawiść do Francji, kraju ich przodków, który Francuzi okupowali ponad 100 lat. Gdyby Francja się tam nie pchała wtedy…
Kolejny Francuz, z którym rozmawiam wcale nie podziela mego zdania o źle wynikającym z okupacji północnej Afryki, kolonialiźmie i wyzysku. Tłumaczy mi, że jakoby interesy francuskie i jakieś większe tego wymagały (!!), ubolewa też nad przesadną indywidualnością społeczeństw zachodnich.
Do konwersacji włącza się sympatyczna kobieta: jestem Arabką, pracuję w szpitalu i mówię po francusku lepiej niż Francuzi – tak, jest rasizm, czuję się traktowana jak obywatelka drugiej kategorii, wielu moich rodaków tutaj nie może znaleźć pracy, są jak wykluczeni. Ale nie uważam by wysysali nienawiść z mlekiem matki, a ja nie mam żadnej nienawiści do Francji. I jak jeżdżę do Algierii, ubieram się tak jak tutaj, nie noszę burki (chusty). Rozmawiam z Frankami w pracy, w kulturalny sposób staram się im pokazać, że nie jesteśmy gorsi. Natomiast argumenty tych wczoraj to były kałasznikowy…
Starszy Arab tłumaczy mi, że ci terroryści to świry, żadni z nich muzułmanie, nic sobą nie reprezentują, nie mogliby 15-latkowi zaimponować swoją wiedzą na ulicy – starszy pan żywo gestykuluje – a teraz są w mediach. Chcieli być gwiazdami na YouTube… A jak ich złapią i dostaną ileś tam lat albo dożywocie, to z naszych pieniędzy (podatników) będą sobie telewizję w więzieniu oglądać!
– Polska? A to tam, gdzie się druga wojna rozpoczęła. Ano wiem, że i ze Stalinem mieliście kłopoty. No i zgadzam się, Francja jest częściowo winna temu co się wczoraj stało, wychowała sobie takich, a tu edukacja jest potrzebna, dawanie ludziom przyszłości, bezpieczeństwo oparte na przymusie państwa policyjnego to nie jest rozwiązanie…
Kolejna, młodsza Francuzka kontempluje napisy na plakatach, naklejonych w hołdzie rozstrzelanym wczoraj, zdobiące słupy nadmorskich latarni: – Nie wydaje mi się, by mogła tu wybuchnąć wojna domowa, bo kto by z kim walczył? Ale ogólnie islam jest zagrożeniem, no i ta przepowiednia Nostradamusa, że kolejną wojnę zacznie zjednoczony islam na morzu śródziemnym… No, mam nadzieję, że się w tym pomylił. – Oby – mówię i wskazuję dłonią na piękną toń tego morza, które lekko chlupocze o nadbrzeże marsylskiego Starego Portu.
Co zaś do okupacji przez muzułmanów paryskich chodników i ulic, powód jest prosty: nie pozwolono im wybudować nowych meczetów…
Kolega z Senegalu, poznany na kursie językowym, mówi mi: – Przestałem chodzić do paryskiego meczetu po tym, jak mi ukradli buty w czasie modłów: nowe adidasy, rozumiesz? A wcześniej kapłan mnie namawiał, bym został męczennikiem i się wysadził gdzieś w mieście: ja mu na to – sam się wysadź, rozerwij się bombą, nie chcesz? Bo ja mam żonę i dzieci. A mułła mi odpowiada, że nie może się wysadzić, bo musi nauczać: no to dzięki!
Na weekend zapowiedziana została kolejna, wielka manifestacja, która zjednoczy Francuzów.
Ale których i czy wszystkich? Pytanie chyba bez odpowiedzi…
O czym donosi z Marsylii:
Maciek Bielawski
(http://znadsrodziemnego.wordpress.com)
Dobry tekst, ale z perspektywy czasu większość zamachów widzi mi się jako tzw False Flag, CZYLI FAŁSZYWEJ FLAGI i zaaranżowane przez władze (!) a Nostradamus jako narzędzie do straszenia wojną…
Bo prawda jest i n n a niż w mediach.