Hiszpania nadal kusi słońcem… „Żyjemy tu bez strachu” | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 26.06.2017

Hiszpania nadal kusi słońcem… „Żyjemy tu bez strachu”

Jeden z relatywnie najbezpieczniejszych i najbardziej nasłonecznionych krajów UE… Hiszpania. Odwiedzam go od kilku lat ze trzy razy rocznie, tym razem spędzam tam pół miesiąca. W pięknej Barcelonie turystyczny amok za każdym razem wydaje mi się jednak coraz większy i większy, miasto trzeszczy w szwach i w czerwcu znalezienie tu noclegu bez rezerwacji graniczy prawie z cudem… Mimo tego cuda , jak wiemy, czasami się zdarzają. Po kilku godzinach poszukiwań.

Jednakże warto w Hiszpanii odwiedzić również te małe miejscowości, leżące poza turystycznymi szlakami. Czy to w kraju Basków, czy w Katalonii, pod Madrytem lub Malagą. Dalej od przemysłu turystycznego. Życie w nich bywa często banalnie nudne w porównaniu z Barceloną czy stolicą, ale jest po prostu o wiele ciszej i spokojniej.

W jednym z takich miasteczek mieszka Marti. Ponad pół godziny pociągiem z Barcelony, zupełnie inna sceneria, dużo zieleni i niskie górki. Dwie fabryki, dużo emigrantów z drugiego czy trzeciego pokolenia, Maroko i Afryka.. Marti prowadzi tu szkołę jogi, czasami dojeżdża na zajęcia do sąsiednich miejscowości.
Jest rodowitym Hiszpanem, a właściwie Katalończykiem. Dążenia separatystyczne są tutaj jak uparty, mityczny Feniks. Śmieję się: – Gdy Katalonia się odłączy, oraz Kraj Basków, a wtedy może i Andaluzja zamarzy o niepodległości to… co zostanie z Hiszpanii oprócz Madrytu i prowincji słynnej z Don Kiszota i jego giermka czyli Kastylii? Marti kiwa głową, że to możliwe.

Siedzimy na balkonie w jego mieszkaniu, za oknem panorama niewielkich wzgórz, wieje bardzo przyjemny wietrzyk:

– Od niecałego roku prowadzę działalność gospodarczą. A na czarno od pięciu lat wcześniej. Ani razu żadnej kontroli nie miałem. Ale za to miałem trochę stracha… Ojciec był doradcą biznesowym całe życie, zna temat, osiągnął sukces… i radził mi: jak możesz, nie rejestruj się, działaj i siedź cicho, no wiesz te podatki! W końcu jakaś dziewczyna na kursie jogi poprosiła mnie o pismo, które może pokazać w urzędzie jakimś że robi oficjalny kurs: brrr, następnego dnia poszedłem do odpowiedniego biura i się wreszcie zarejestrowałem.

Docelowo hiszpański odpowiednik ZUSu to 265 euro miesięcznie, ja na początek płaciłem 50 a potem ta stawka rośnie… Plus podatek dochodowy. I każda mała firma tu płaci VAT, nie tak jak niektórych innych krajach. – Tu w Hiszpanii wielu drobnych przedsiębiorców zaczyna na czarno, ciągną tak ile się da, a jak myślałeś? Albo nawet jak są zarejestrowani, deklarują tylko minimum przychodu. Ale teraz za to mogę się oficjalnie reklamować bez niepokoju.

Ja uważam się za szczęśliwca, mam już oficjalna firmę – lokal wynajmuje od ojca za drobne pieniądze – i duże, kilkupokojowe po babci. Ale chciałbym się wreszcie ożenić, znaleźć sobie kobietę, Rosjanki takie ładne są… a może Polkę? Tutaj w Katalonii jest jako-tako. A największe bezrobocie jest na południu, tam w Andaluzji, i tam zależność od pomocy społecznej jest największą… I mentalność bardzo konserwatywna.

– Hiszpanie robią wrażenie wyluzowanych? Jakbym dostawał te prawie tysiąc euro zasiłku, to też może bym tylko tańczył flamenco cały dzień, a taki obraz naszego kraju ma nadal wielu turystów – robi ironiczną minę.

– Podatki powinny być dostosowane do wielkości przychodów – wzdycha Marti – przecież tak nie jest, to ja często biorę od kursantów gotówkę po prostu i nie rozliczam tego… VAT trzeba płacić co trzy miesiące. I podatek od zysku. Władz w ogole nie obchodzi czy moja firma przetrwa czy padnie, dla nich ważne są wielkie biznesy. Ale ja lubię to co robię, lubię jogę i uczyć tego ludzi. I duchowość.

Tutaj w Hiszpanii od dawna zamachu nie było, ponad 10 lat. Jasne, że moi znajomi w Brukseli czy Francji mówią mi o swym niepokoju, zagrożeniu, ale tutaj to jest odległa sprawa… Najgorsza rzeczą jaką Hiszpanie ostatnio spotkała były brutalne ubiegłoroczne walki kibiców w Madrycie, podczas ligowego meczu.

A co jest nadal dobrego, pozytywnego w Hiszpanii? Na to pytanie Marti dosyć długo nie odpowiada. W końcu mówi, jak zwykle powoli: taaak, mimo tego że świat jest teraz w niebezpiecznym momencie, jest tyle cierpienia, my tu w Hiszpanii tego nie doświadczamy i może się tego nie boimy (Miałem nadzieję że powie coś o Słońcu, przyrodzie i hiszpańskich kobietach ). Żyjemy jakby bez strachu… ludzie żyją tu sobie zwykłym życiem. Może to jest taka nasza natura, lubimy żyć chwilą i myśleć za bardzo o przyszłości… po prostu się bawić.

Może w jakiś sztuczny sposób to wygląda na kraj szczęśliwych ludzi, wieczory w dyskotekach, imprezy ale jakie to szczęście? A nadal mamy sporo problemów, bezrobocie, wiele rodzin nie dostaje też za dużo z pomocy społecznej itd. Wiesz szczęście jest relatywne, ktoś ma szklankę wina i pieniądze i myśli, że to jest super życie… Ale Barcelona jest dobrym, specjalnym nawet miastem: przyjeżdża tu mnóstwo różnych nauczycieli, są różne kursy, dużo się dzieje.

Mimo tego, większości ludzi to nie interesuje, od rozwoju osobistego czy duchowego wolą nocne kluby. I ci ludzie którzy tak się głośno bawią w centrum Barcelony wyglądają na tak szczęśliwych, ale czy faktycznie? Tyle hałasu robią, by zapomnieć o swoim życiu, zarówno turyści jak i Hiszpanie…

Siedzi z nami kupel Marti, Jordi, który jest ratownikiem na basenie. Między sobą rozmawiają po katalońsku, Marti trochę tłumaczy dla mnie na angielski. Język kataloński jest bardziej podobny do francuskiego niż hiszpański, z racji bliskiego sąsiedztwa. Napisy w miasteczku trochę rozumiem, ale z ich rozmowy prawie nic. Jordi studiował historię, pyta o Polskę, o nasze srogie zimy i rolnictwo, mówi o najbardziej znanych Polakach jakimi są dla niego Małysz i Lewandowski. I o swoim Ojcu, sfrustrowanym życiem i gapiącym się w telewizor w prawie każdej wolnej chwili. Plus o bodźcach podprogowych w reklamach. Jordi ma dziewczynę aż w stolicy Peru i niedługo leci tam ją odwiedzić. Opowiada trochę o Ameryce Południowej.

Z balkonu widać ruiny zameczku na zielonych szczytach. Wspinaczka w upale zajmuje około pół godziny. Na miejscu oprócz ruin benedyktyńskiej warowni okazałe kaktusy, wielkie mrówki i panorama okolicy, czyli autostrada i miasteczko, z którego dochodzi niestety ciągle dudnienie disco z masowej dziecięcej imprezy. I kolejne szczyty w oddali. Oraz napis sprayem u podnóża zameczku: miłość jest najlepsza, niech żyje miłość!

40 minut drogi stąd jest słynne Montserrat z klasztorem będącym miejscem katolickich pielgrzymek: dowiaduję się jednak, że było to pradawne miejsce mocy, znane dużo wcześniej zanim wybudowano klasztor. Z malutkiego Collbato, położonego po drugiej stronie magicznego masywu Montserrat widać malutki kościółek, który był miejscem cudownych uzdrowień. Mnóstwo ptaków, łąk, przepiękne widoki i nieskażona jeszcze przyroda… park narodowy.

Niedaleko jest też wąwóz Timbalers de Bruc, w którym może dwa wieki temu starła się duża francuska armia z nieliczną hiszpańską: sytuacja wyglądała już tragicznie, ale katalońscy bębniarze ukryli się na zboczu gór i zaczęli rytmicznie walić w swe instrumenty… na przeciwnikach zrobiło to wrażenie nadciągającej masowej hiszpańskiej odsieczy i Francuzi wycofali się w popłochu. Na pamiątkę tego wydarzenia odbywa się w okolicy coroczną parada bębniarzy w narodowych strojach. Nie ma to jak mieć szczęście…

***

Na barcelońskiej ulicy obok kościoła sypiał Radomir z Bułgarii. Studiował międzynarodowe stosunki ekonomiczne, na studencką wizę wjechał do Stanów, tam udało mu się zostać aż 10 lat nielegalnie. Potem Dania, dwa lata: – Nie lubię niczego w tym kraju, ani języka, ani pogody. No i właśnie pracowałem na zbiorach owoców obok hiszpańskiej Walencji, przyjechałem do Barny i skończyły mi się pieniądze… chcę skończyć palić trawę, zacząć praktykować jogę i zmienić swoje życie. I mówi mi: – Hiszpanie są tak niedbali, tak bardzo olewają… Bułgaria? Chyba coraz gorzej, wielkie bezrobocie. Tu też zresztą, wśród młodych ponad 25 procent.

***

Ciemniejsza strona Księżyca…

W barze sałatkowym na popularnej ulicy obok Ramblas wyższe ceny i mniej stoliczków. Widok na ulice zasłaniają mi trochę podkoszulki siedzących przede mną turystów, napisy są po hebrajsku. – Jesteście z… tak, są z Jerozolimy. Jak się żyje w Izraelu -pytam. – Świetnie – odpowiada lakonicznie kobieta i odwraca się. Jej towarzysz jest bardziej rozmowny: opowiada mi o kolejnych atakach na Żydów, ale jego zdaniem nie jest to kolejna arabska Intifada (Powstanie). Podaję swoją wersję historii państwa żydowskiego, wierzy w szansę na pokój w swoim regionie. Zapytany czy nie jest to szalone, że działalność Hitlera doprowadziła – paradoksalnie – do powstania państwa żydowskiego odpowiada „To co, mamy mu za to podziękować ?” Ściska mi dłoń na pożegnanie i wychodzą.

Obok mnie siedzi facet i słucha, oprócz zestawu sałatek, który można konsumować do oporu ma swoje selery w woreczku, które zjada na surowo i zaczyna z grubej rury: – Jest książka „Przemysł Holokaustu”, która mówi o tym, jak Żydzi użyli tego wydarzenia, aby usprawiedliwić wszystko, co robili po wojnie. A Watykan to korporacja… Widzę że jesteś bystry. To powiem ci o mojej „ciemniejszej stronie księżyca”, kilku obserwacjach: Bo żyjemy w świecie, gdzie szczepionki zawierają nadal rtęć i aluminium, przyroda jest niszczona najbardziej przez przemysł mięsny czyli odpady z rzeźni, na niebie mnóstwo chemtrails mimo oficjalnej propagandy, że to tylko smugi kondensacyjne… a fluor w wodzie pitnej pochodzi głównie z toksycznych odpadów chińskich fabryk – Alexandru jest z Rumunii, mieszka w Katalonii i nie wierzy w medialne wiadomości o najnowszej fali zamachów – wygugluj sobie Operacja Gladio.

– Około ataku w Bostonie, na maratonie, przestali jednakże ginąć na duża skalę w tych zamachach ludzie – mówi Alexandru. – Jest faktycznie mniej zabitych i rannych, czasami wcale. Robią to zwykle służby specjalne… Fikcja, medialna ustawka. Trochę się rozglądam wokoło, czy pozostali zjadacze sałatek nas słuchają? Ale jakby nie, albo robią wrażenie, że ich to w ogóle nie obchodzi.

Konspiracja, Alexandru? – ściszam głos – jakie służby, nie muzułmanie? – Tak muzułmanie, ale na usługach służb -odpowiada mi. – Albo kto inny robi zamachy, np. duble, najemnicy a potem zrzucają winę na jakiś tępawych Arabów, z których większość nadal żyje spokojnie w swoich krajach i nie byli w momencie ataków w ogóle w Europie… wrabiają ich, rozumiesz ? To NWO. Tak jak było z strzelaniną przed paryskim barem, w dniu zamachu na tej sali koncertowej. Pisał o tym nawet brytyjski tabloid Daily Mirror, jest relacja świadka. A muzycy tej amerykańskiej kapeli w trakcie koncertu, której zaczęła się strzelanina, udzielili potem wywiadu miesięcznikowi rockowemu Rolling Stone. I powiedzieli, że ich zdaniem ochrona była wyjątkowo zmniejszona przed tym koncertem, czyli specjalnie? Albo ten niby rozstrzelany francuski policjant, zabity przez arabskich terrorystów na chodniku po masakrze w redakcji Charlie Hebdo: zero krwi, strzelali ślepakami a w ogóle nagrali to wcześniej, takie przedstawienie dla konsumentów wiadomości – pamiętaj że poziom manipulacji w mediach jest nieprawdopodobny, mogą pokazać co chcą…

– Po faktycznym strzelaniu z kałacha w głowę, i to z bliska, łeb eksploduje jak arbuz: a tu są agenci, tzw. aktorzy kryzysowi, jeździ taką ekipą od kraju do kraju i inscenizują straszne zamachy – mówi Alexandru obgryzając swoje selery. – Nie lubię Arabów, większość z nich to tępaki, ale tutaj wygląda na to, że ktoś robi z nich kozła ofiarnego, aby przykręcić społeczeństwu śrubę… i w niektórych z tych zamachów nikt nie zginął, rozumiesz, np. w Sandy Hook w USA z pięć lat temu (Wygugluj sobie e booka o tym !), chodzi tylko i wyłącznie o tzw. strategię napięcia! – Jak to, że nie giną ludzie? -pytam.

Alexandru wraca z kolejną porcją sałatek i warzywek, miseczka jest malutka, chyba dlatego, aby naraz nie dało się za dużo nałożyć, i uśmiecha się do siedzących przed nami bladych, niemieckich chyba turystek: – Kopiują jakieś zdjęcia z netu, tworzą fałszywe tożsamości, opinią publiczna potem sama robi kampanię w necie, modlitwy za Londyn Manchester itd. Jest dziennikarz z Danii, który napisał książkę o morderstwie Olofa Palmę, jeździ po tych miejscach zamachów: często nie ma żadnych certyfikatów zgonu, NIC, grobów, to są fikcyjne wirtualne tożsamości… fotomontaże a nikt prawie tego nie sprawdza, bo ludzie wierzą gazetom, telewizji. I zbyt wiele zamachów w przedziwny sposób przypada na dni o znaczeniu okultystycznym, 13-tego a zwłaszcza 22-go w różnych miesiącach, zobacz na stronie veterans.today: jest o tym ciekawy wpis… – A co w Rumunii? – pytam.

– Rumunia jest sprzedana…Ten nasz rumuński dyktator był jaki był, ale chciał uratować bogactwa naturalne kraju przed grabieżą międzynarodowych koncernów. Mimo wszystko, jest Bóg, a naszą wolną wolą to wielką odpowiedzialność. Tyle zła na świecie jest, bo wolną wolą istnieje. No ale dobre rzeczy też są, musi być balans – szczerzy się Alexandru. I zagaduje do Niemek, ale te nas ignorują.

W międzyczasie ulica przechodzi wielką i głośną manifestacja: Marokańczycy protestują przeciwko strasznym nadużyciom popełnianym przez swojego króla, siadają na ulicy, skandują, idą dalej, patrzymy na to: biedni ludzie, oby wygrali, a turyści są zaskoczeni takim widokiem: ale za pięć minut ten hałas ucichnie, odejdą i kto będzie pamiętał że czegoś chcieli ? Potem Alexandru mówi, iż to niemożliwe, żeby w Auschwitz zginęło aż tyłu Żydów, że to też propaganda… jakoś nie mam ochoty pytać, gdzie zatem podziało się te kilka milionów Żydów, nie w niedzielne popołudnie, już za dużo tych rewelacji… i wtedy przypomina mi się, że jestem umówiony, że znajomymi, zatem mówię mu że jestem Polakiem i zwiedzałem w szkole ten obóz itd., żegnam się i wychodzę.

***

Na Ramblas prawie zawsze jest kolorowo i ciekawie

Bo na bulwarze Ramblas gnają w obie strony turyści, siedzą na chodniku niemieccy hippisi i wykończeni estońscy autostopowicze. Na Ramblas, zwanej „najatrakcyjniejszą ulicą świata” mijają się podekscytowane tłumy, mieszają swojskie słowiańskie narzecza z pretensjonalnymi amerykańskimi czy brytyjskimi akcentami. Ruscy i coraz więcej chińskich turystów. Prawie sielanka, koegzystencja… Czasami w amoku potrąci jeden drugiego. Turyści spoceni ale szczęśliwi. Pojedynczy, pary i wycieczki. Miasto ich połyka, trawi i wypluwa. Codziennie nowi… Znajomi Hiszpanie na moje hipotetyczne pytanie po ilu dniach padłyby sklepy i hotele gdyby nagle ustał dopływ tego turystycznego krwiobiegu wzruszają ramionami: niby dlaczego? Wszystko się nadal kręci.

Niby takie wielkie miasto, ale po kilku dniach rozpoznajesz na deptaku te same twarze. Fakt, nikt tu chyba się nie nudzi: przeróżni uliczni artyści, naciągacze, sprzedawcy taniego badziewia i pewnie podrabianych koszulek FC Barcelona, uliczni grajkowie, wyznawcy Hare Kryszna tańczący w niedzielne popołudnia, Sikhowie, szkolne wycieczki, nikogo nie dziwią też kolejne manifestacje dla niepodległości Katalonii, tłumione kolejny raz przez madrycki rząd…

Turysto, skończyła ci się kasa albo zwędzili portfel? U Sikhów, tam niedaleko można w ashramie zjeść za darmo w ramach ich akcji dobroczynnej. Za darmo jest też wodą w studzienkach, które często rozsiane są po mieście. I darmowe, brudnawe miejskie ubikacje.

Zasikane boczne uliczki bez jednego drzewka, tylko kostka brukowa. Muzułmanów niewielu, na szczęście. Niski poziom przestępczości, jeden z najbogatszych regionów Hiszpanii. Żadnych zamachów, za to w centrum wrzaski do rana prawie, a w nocy prostytutki i dilerzy narkotyków wyłażą masowo. Bezdomni i żebracy śpią w bocznych uliczkach. Dżungla ?

Plaże pełne przez cały dzień, bo świeci prawie bez przerwy a tylko czasami konkretna ulewa jak z cebra przeleci. Wietrzyk, jak zwykle w sezonie brudna zwłaszcza przy brzegu woda, na powierzchni której pływają wysepki plastikowych śmieci…co roku tak samo. Po plaży chodzi się na Ramblas tam i z powrotem, niejako jak na Krupówkach po nartach.

Ogólnie Hiszpania cieszy się stosunkowo niską przestępczością w porównaniu do innych krajów Unii, chyba jedyną poważniejszą i dokuczliwą zmorą są włamania do mieszkań i kieszonkowcy…Na Ramblas grasują oczywiście chytrzy złodzieje, opróżniający kieszenie gapowatych turystów praktycznie codziennie. A w zaułkach bocznych uliczek uwalniają ich przeguby od drogich, luksusowych zegarków. Śledzą swoje ofiary, które znajdują w drogich hotelach i dyskotekach… Potem zegarki są sprzedawane na czarnym rynku np. w Północnej Afryce. (Jak donosi lokalny portal informacyjny, niedawno dzielna hiszpańska policja złapała taki gang).

Czekają także cierpliwie przy miejskich plażach, do późnej nocy, gdy wreszcie sen zmorzy przyjezdnych amatorów darmowego spania na miejskich plażach, trwa to od lat. – Kto kradnie w Barcelonie? Zwykle emigranci tzn. Romowie, Cyganie, Paki, latynosi, marokańczycy, albańskie gangi, rzadko kiedy Hiszpanie. Ale gdybym tu, w moim miasteczku – śmieje się Marti. – Położył portfel na chodniku, to wkrótce ktoś by mi go po prostu odniósł, od razu. Ufam ludziom tutaj. Jest biednie, no widzisz sam, i mnóstwo emigrantów. W moim bloku jest tylko kilku Hiszpanów… Ale jest naprawdę cicho. I fajne widoki. Tylko że woda z kranu raczej nie nadaje się do picia, kupuję mineralną do gotowania. Budynek ma może nawet z 50 lat. Każdy dom tutaj musi mieć tzw. prezydenta i sekretarza, ale wiesz, są oni wybierani spośród lokatorów: nikt nie chciał nim być w moim bloku, no i wybrali aktualnie mnie i faceta z Ameryki Płd na sekretarza. Musieliśmy ostatnio robić ten cholerny klomb przed budynkiem, kopać w ziemi itd. Ładnie rosną różne kwiaty, no ale komu by się chciało dobrowolnie to przygotować ?

***

Szczypta hiszpańskiej historii

Około 68 procent Hiszpanów uważa się za katolików. I, zwłaszcza na południu, muzułmanie są nielubiani (Ogólnie według najnowszych sondaży około 50% Hiszpanów deklaruje niechęć do islamu ) co zresztą jest oczywiste, gdy pamiętamy że południe pół kontynentu iberyjskiego było zajęte przez Maurów we wczesnym średniowieczu. Byli oni religijnymi fanatykami i ukształtowali Hiszpanię na inną modłę niż reszta Europy… Okupowali dwie trzecie półwyspu przez około 375 lat, a np. Granada należała do nich aż osiem stuleci! Jednocześnie poprawili system irygacyjny (wzorując się na Rzymianach) i dzięki temu rolnictwo, przynieśli geometrię i inne sztuki z Bliskiego Wschodu. Jednym z głównych punktów oporu chrześcijańskiej Hiszpanii było północne miasto Santiago de Compostella. To tam zaczynał się i kończy słynny szlak pielgrzymów. I tam chrześcijanie znaleźli własną inspirację do Rekonkwisty, krwawych walk których fanatyzm przypominał prawie ten muzułmański fanatyzm oparty na Koranie…

Stolicą kalifatu Maurów był Damaszek: czy to coś więcej niż tylko symbol, że historia zatacza koło, a aktualna wojna w Syrii stała się szybko de facto ukrytym zmaganiem pomiędzy dwiema największymi potęgami współczesnego świata? Granada upadła w 1492 roku, był to koniec panowania berberyjsko–muzułmańskiego w Hiszpanii. I narodziny nowego kraju na półwyspie iberyjskim. To w Granadzie Kolumb otrzymał pozwolenie na swoją zamorską wyprawę. I w tym samym roku wyruszył do Indii, chociaż niektórzy twierdzą iż dokładnie wiedział wcześniej gdzie faktycznie się udaje… jego mocodawcy mieli bowiem dostęp do starożytnych map.

Wracajmy do współczesności. W tym roku Barcelona obchodzi 25-lecie Olimpiady. I faktycznie wtedy miasto awansowało w turystycznych rankingach, stopniowo wspinając się na europejskie szczyty. I w tym samym 1992 roku najważniejszy tutejszy klub wygrał pierwszy raz Ligę Mistrzów: FC Barcelona jest tu otaczana prawie religijnym kultem. Od tego czasu zdobyła to trofeum pięć razy.

Dla miasta i całego wybrzeża Costa Brava przemysł turystyczny jest jednocześnie błogosławieństwem jak i udręką, co nie przeczy jedno drugiemu. Ale zdarzają się już naklejki w stylu turyści do domu… Miasto-dżungla i nieustanne party town dla bladych, pijanych przybyszów z północy Europy. I katedra Sagrada Familia, w ciągłej rozbudowie oraz inne cudeńka Gaudiego, ale dla większości przybyszów to chyba obojętne, ale nadal wielu fascynuje tutejsza multikulturowa kuchnia i tradycyjna, pyszna zupa gazpacho. Hiszpania ciągle, jak magnes przyciąga turystów, jest od nich uzależniona… Na zalanym słońcem Placa Catalunya gołębie jedzą z ręki chińskim turystom, niejako pozując im do zdjęć.

A wieczorem na jednym z miejskich, podziemnych dworców konsternacja : wypadek, pociągi lokalne stoją, trzeba opuścić perony. Może bomba ? zastanawiają się na głos weseli holenderscy turyści. Ale nic z tych rzeczy : pociąg potrącił mężczyznę, jednakże żyje i po jakimś czasie strażacy i ratownicy wywożą go na noszach, jakby w zwolnionym tempie. Po dwóch godzinach pociągi kursują znowu. Komunikacja podmiejska dostała krótkiej czkawki, ale znowu wszystko zaczyna działać.

– A wiesz – uśmiecha się Marti – że Hiszpanie nas Katalończykow nazywają po prostu Polaccos?
– Polacy? – pytam zaskoczony i mile zdumiony. – Tak, i zupełnie nie mam pojęcia dlaczego…

Autor

- korespondent z Francji, autor bloga: http://znadsrodziemnego.wordpress.com

Wyświetlono 7 komentarzy
Napisano
  1. Mon Ika pisze:

    Fajna i bardzo oryginalna relacja !
    Ciekawe tematy, no no…

    Ale wiele razy literka a z ogonkiem jest,
    zamiast bzzz bez !

    A to czemu, to jakiś robot pisał czy jak haha ?

  2. Dziękuję za komentarz, pisałem ja ale na francuskiej klawiaturze 😉

    Dodaję polskie znaki różnymi programami, ostatnio przez stronę spolszcz.pl i faktycznie nie poprawiłem wszystkiego co program sugeruje…

  3. Heniek pisze:

    Cudny kraj, fakt. No ale inna mentalnosc niz nasza.

  4. Przemek pisze:

    Ale jest niescislosc :

    veterans.today, nie ma takiej strony !
    Bo powinno byc veteranstoday.com !

    Poza tym ciekawe…

  5. Faktycznie, pomyłka ! Dziękuję za korektę.

  6. Johny Pollack pisze:

    NO I NIESTETY SIELANKA SIE SKONCZYLA…

    Koszmar na Ramblas.
    Chyba nie wierzyles ze tam sie to wydarzy ?

    ” Na Ramblas prawie zawsze jest kolorowo i ciekawie” :
    Juz nie jest…

  7. I nadal nie moge w to uwierzyc…

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika