Jak niszczona jest Polska? | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 18.04.2019

Jak niszczona jest Polska?

Tym razem nie będę pisał o tym, jak kłótnie pomiędzy stronnikami i zwolennikami takiej czy innej strony sporu politycznego wpływają na naszą rzeczywistość, na naszą gospodarkę, na naszą pozycję międzynarodową. Skutki zachowań polityków widać niemal na każdym kroku, media żywią się tym „od zawsze”. Dziś napiszę o STRACHU. Który bezgranicznie ogarnia całe rzesze ludzi mających podejmować decyzje. Niekiedy drobne, nie wywołujące wielkich skutków, niekiedy poważne, mogące przynieść olbrzymie zyski lub doprowadzić do potężnych strat. Ten powodować może, że decyzje podejmowane będą z opóźnieniem, że będą nieracjonalne, czasem pochopne.

Umiejętnie podsycany może podejmowanie decyzji wręcz ZABLOKOWAĆ. Zwłaszcza, gdy ci, którzy mają je podejmować, są (lub czują się) niekompetentni. Efektem tego STRACHU są próby podejmowania różnych takich działań, które mają zdejmować odpowiedzialność z tych, którzy decyzje podejmują lub podejmować powinni.

Pierwszy z brzegu przykład, moim zdaniem doskonale obrazujący sytuację. Firma „alfa” musi kupić dla swoich pracowników sto ołówków. Ich cena może kształtować się od zł za sztukę (drewniany ołówek z grafitem HB) do 10 zł (automatyczny ołówek z grafitem wymiennym, o grubości np. 0,5 mm i o twardości HB). Cóż robią w firmie „alfa”? Przeprowadzają proces wyboru najkorzystniejszej oferty. Najpierw sztab ludzi określa, że ołówki mają być automatyczne. Ponieważ na rynku ołówków automatycznych jest multum, określają, że mają być metalowe, z możliwością naklejenia „logo” firmy „alfa”. (Na wszelki wypadek nie określają koloru, bo może okazać się, że ołówki niebieskie produkują tylko trzy firmy, a więc mielibyśmy „ograniczanie konkurencji”). Kolejnym elementem, który musi rozstrzygnąć zespół wybierający najkorzystniejszą ofertę, jest grubość i twardość grafitu. Niejako po drodze szanowna komisja rozstrzygnie, czy cena będzie jedynym kryterium oceny ofert, czy oceniany będzie na przykład jeszcze okres gwarancji, jakiej dostawca udzieli na dostarczone ołówki. I ewentualnie, jaka będzie waga każdego z kryterium. Zapewniam, że te ustalenia (i uzgodnienia) nie muszą zabrać więcej, niż trzy dni. Po tych ustaleniach komisja powołana w firmie „alfa” kieruje do wybranych firm stosowne „pytanie ofertowe” („nowoczesność” firmy pozwala na opublikowanie ich w internecie. Termin zadawania pytań (bo przecież dostawcy mogą mieć różnego rodzaju wątpliwości) to trzy dni. Termin nadsyłania ofert – kolejne dwa. W naszym, teoretycznym państwie po upływie dwóch tygodni będzie można przygotować protokół z posiedzenia komisji, która wskaże najkorzystniejszą ofertę. Protokół zatwierdzony zostanie na posiedzeniu zarządu firmy „alfa” i następnego dnia będzie już można wystawić zamówienie, które dwóch członków zarządu firmy alfa podpisze następnego dnia.

Zapewniam, że jeśli nie ma powiązań rodzinnych ani zawodowych pomiędzy przedstawicielami komisji, która dokonała wyboru oferty i członkami zarządu firmy „alfa” a wykonawcą (zarządem firmy sprzedającej ołówki), żadne CBA nie przyjdzie o szóstej rano zatrzymać kogokolwiek. A nawet, jeśli przyjdzie, to nikt nie dostanie wyroku skazującego. Bo wszystko odbyło się „transparentnie” uczciwie.

O tym, że cały proces zakupu ołówków kosztował dwa razy więcej niż wartość kupowanych ołówków, nawet nie będę wspominał. Wyobraźcie sobie teraz, drodzy czytelnicy, proces wyboru pracownika na dowolne stanowisko kierownicze w przywołanej wyżej firmie „alfa”.

Znowu, w ramach jawności, transparentności, przejrzystości procedur – ogłasza się „rekrutację” (konkurs) na określone stanowisko. Nie ma znaczenia, że w firmie pracuje człowiek mający odpowiednie kwalifikacje, kompetencje i predyspozycje do pracy na takim stanowisku. Żaden szef nie powoła go na nie, by nie być posądzonym o kolesiostwo, kumoterstwo, nepotyzm. A jeśli jeszcze ów kandydat nie będzie czuł się komfortowo będąc „zmuszonym” do udziału w konkursie, sprawa jest przegrana już na samym początku. Komisje wybierają więc spośród tych, którzy się zgłoszą, co najwyżej przychylając się (u nich też poczucie strachu występuje) do przekazywanych nieoficjalnie wytycznych takich czy innych szefów. I rosną nam w tej Rzeczpospolitej kadry bez talentu, bez pomysłu, bez umiejętności. Za to z coraz bogatszymi życiorysami zawodowymi.

To tylko dwa, wydaje się, że najprostsze, przykłady, gdy wywołuje bardzo negatywne skutki. Zapewniam, że można je mnożyć w nieskończoność. Ten strach, paraliżujący nasze zawodowe, coraz częściej staramy się pokonać pozwalając wprowadzić się w tory postępowań kierowanych PROCEDURAMI. Te mają przede wszystkim zdjąć odpowiedzialność. Wszak jeśli ktoś postępował zgodnie z PROCEDURĄ, to postępował dobrze. Nie można mu postawić żadnego zarzutu! Jeśli skutek działania jest niedobry, to nie badamy rzeczywistych przyczyn negatywnych skutków. Badamy wyłącznie zgodność podjętych działań z procedurami. To nic, że pacjent zmarł w przedsionku szpitala. Jeśli dochowano procedur, wszystko jest ok.

Opowiadano mi o pracowniku, któremu udzielono upomnienia, bo czcionka, jakiej używał wysyłając służbowego e-maila, nie była zgodna z procedurą. Ta przewidywała Arial 0. Pracownik napisał Arial 14. I nie pomogły tłumaczenia, że adresat poczty jest osobą starszą, z poważną wadą wzroku, w dodatku nie za bardzo obeznaną z komputerem i prosił, żeby pisać do niego nieco „wyraźniej”.

Jeśli opowiadano prawdę, to przypadek, przyznacie Państwo, kuriozalny. Śmiem twierdzić, że w naszej rzeczywistości na pewno nie nieprawdopodobny. Mam też nieodparte wrażenie, że ów pracownik już nigdy nie złamie procedury „kancelaryjnej”. Ile zyska na tym marka firmy, w której pracuje, nie mam pojęcia. Wiem jednak, że owe procedury kosztują naszą gospodarkę mnóstwo pieniędzy. Na ich tworzenie tracimy niezwykle dużo energii. Najwyraźniej nie wiemy, na co bardziej pożytecznego moglibyśmy ją poświęcić. A szkoda.

Autor

- publicysta, komentator i felietonista.



Moto Replika