Kampania wyborcza. Co nas czeka na jesieni?
Kampania wyborcza trwa już w pełnym rozkwicie. Mimo, że Prezydent Rzeczpospolitej jeszcze nie ogłosił terminu wyborów. Przyznam, że „dobrze” to świadczy o naszych „elitach” politycznych, pokazuje, jakie jest wśród nich poszanowanie prawa i do czego ich przedstawiciele mogą się posunąć dla zachowania (zdobycia) władzy.
Jak każda kampania wyborcza w Polsce tak i ta, obfituje w przezabawne sytuacje. Wspomnę tylko wiekopomną wypowiedź: nie zaprezentujemy swojego programu, bo nam przeciwnicy polityczni ukradną pomysły. Intelektualna głębia tego sformułowania dorównuje tylko nie mniej sławnemu: panie pośle, zupełnie nie rozumiem pana wypowiedzi. Ale się z nią fundamentalnie nie zgadzam.
Oprócz takich, co najmniej śmiesznych przypadków, po stronie opozycji mamy tradycyjne już łączenie przez podział i powoływanie nowych tworów politycznych. Dziś już nikt nie wie, kto jaką partię reprezentuje, (nie tylko pan Petru nie pamięta nazwy swojego ugrupowania), kto z kim był, jest lub ewentualnie będzie w koalicji. Jak dalece wspólne cele taka koalicja (dowolna) będzie miała.
Po stronie rządzących takich podziałów na razie nie widać. Ale one są. Wydaje się, że jak na razie tylko autorytet Jarosława Kaczyńskiego hamuje ambicje i ambicyjki różnych (chciałbym napisać – młodych, ale to już są ludzie w średnim wieku, przynajmniej patrząc na ich staż polityczny) przedstawicieli koalicji rządzącej. Na jak długo Jarosławowi Kaczyńskiemu wystarczy sił do takiego trzymania w cuglach partnerów? (Żeby ktoś od Biedronia nie myślał, dodam od razu – politycznych). Bóg jeden raczy wiedzieć.
Przyznaję, że oprócz takich, radosnych posunięć politycznych, mieliśmy i ciekawsze propozycje. Od pewnego czasu dało się zauważyć, że opozycja parlamentarna jest mocno wspierana przez samorządowców, zwłaszcza w dużych miastach. Nic w tym dziwnego, bo tam właśnie rządzący mają największy problem z uzyskaniem zadowalających wyników wyborczych.
Za to wsparcie politycy opozycji odwdzięczali się, stając murem za „swoimi” w sytuacjach – nazwijmy to – kryzysowych. (Wspomnę tu tylko sprawę pani prezydent Łodzi). Na bazie tej współpracy pojawiła się idea (to bardzo duże słowo, nie wiem, czy adekwatne do sytuacji), by wykorzystać popularność samorządowych przedstawicieli dużych miast w wyborach parlamentarnych. Moim zdaniem to był dobry pomysł. Właśnie ze względu na to, że ludzie ci są dość popularni, znani.
Dziś mało kto potrafi przypomnieć sobie, skąd zna nazwisko prezydenta Sopotu, dlaczego słyszał o prezydencie Łodzi, czym zasłynął prezydent Warszawy, Wrocławia, Gdańska czy Białegostoku. Przeciętny wyborca po prostu kojarzy nazwisko. I, być może, odda na nie swój głos. Ale, jak to w Polsce bywa, realizacja wspomnianej idei okazała się chyba dla dzisiejszej opozycji zbyt trudna.
Bo oto w trzydziestą rocznicę częściowo wolnych wyborów, w czerwcu 2019 roku w Gdańsku zorganizowano wielką fetę, na której „samorządowcy z całej Polski opowiedzieli się przeciwko rządzącym”. I przy okazji opublikowali dwadzieścia jeden tez na rzecz Samorządnej Rzeczpospolitej. Nie trzeba być tuzem intelektu, by stwierdzić, że ewentualna ich realizacja doprowadzić musi do jeszcze głębszej dezorganizacji życia w kraju, do kolejnych podziałów już nie tylko społecznych, ale także administracyjnych, do załamania jedności i w efekcie do znacznego osłabienia Rzeczpospolitej. Gdy ujawniono, kto wspierał finansowo i intelektualnie tworzenie owych podstaw programowych „Samorządnej Rzeczpospolitej”, sprawa była jasna.
Póki żyje jeszcze w miarę liczne moje pokolenie, takie postulaty nie mają szans na zyskanie znaczącego społecznego poparcia. (Tu kłania się zapewne „komunistyczna” szkoła). Oczywiście temat nie został zamknięty, zapewne będzie jeszcze eksploatowany. Ale na razie opowiadanie się za realizacją Samorządnej Rzeczpospolitej może opozycji przysporzyć więcej kłopotów niż pożytku. W kampanii wyborczej rządzący na pewno zrobią z tego użytek.
Interesujące jest, czy któraś z dwóch największych partii politycznych wypowie się w sprawie żydowskich roszczeń wobec Polski. Jak dotąd chyba tylko Kukiz zaproponował konkretne działania na ten temat. Pozostałe siły polityczne nabrały wody w usta. Najwyraźniej uznały, że mają zbyt dużo do stracenia. (I wcale nie mam tu na myśli owych wydumanych przez Żydów 300 miliardów dolarów).
Próba ograbienia Polski i Polaków dopiero się rozpoczęła i zapewne szybko się nie skończy. (Chyba, że jednak ktoś w Rzeczpospolitej tupnie nogą i powie wyraźnie: nic z tego. Ale czy znajdzie się taki odważny?). Myślę, że przed jesiennymi wyborami, chyba nie.
Na pewno natomiast będziemy mogli posłuchać, że nasi politycy są wiarygodni. Rządzący, bo wprowadzili program Rodzina 500+ i cofnęli zmiany wieku uprawniającego do przejścia na emeryturę. Opozycja – bo odważnie pokazywała słabość tych działań i ich destrukcyjną rolę dla gospodarki kraju.
Przedstawiciele obu stron politycznej barykady zapewniać nas będą, że gdy tylko zostaną wybrani, rozpoczną ciężką, codzienną pracę dla dobra Polek i Polaków. Dokładnie tak, jak robili to ich poprzednicy, którzy zasiedli w ławach europarlamentu. Dla przeciętnego Kowalskiego jest to wyraźny sygnał, że powoli można zacząć dać odpocząć telewizorowi. Przynajmniej rachunki za prąd będą nieco niższe.