Kiedyś wzięty lekarz, dziś na skraju bankructwa. W tle polskie sądy…
Naszego czytelnika spotkał dramat podwójny. Z jednej strony nagła choroba całkowicie wyeliminowało go z życia zawodowego, z drugiej strony najprawdopodobniej stał się ofiarą wymiaru sprawiedliwości.
Kariera lekarza
Nasz czytelnik z zawodu jest lekarzem. Od 2006 roku prowadził praktykę lekarską w Wielkiej Brytanii. Kilka lat temu zachorował na bardzo poważną chorobę neurologiczną, która doprowadziła go do stanu terminalnego, a objawia się m.in. zaburzeniami nerwowego przewodnictwa mięśniowego, w konsekwencji napięciem mięśniowym i sztywnieniem kończyn. Choroba niemal natychmiast uniemożliwiała mu wykonywanie zawodu.
– Diagnoza była dla mnie dramatem. Musiałem natychmiast zamknąć swój gabinet i przejść na rentę inwalidzką. Bardzo szybko uzyskałem najwyższy stopień niepełnosprawności przyznany przez Brytyjskie Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, który kategorycznie zabronił podejmowania jakiejkolwiek pracy.
Jeszcze przed chorobą nasz bohater rozwiódł się z żoną, a sąd uznał zaproponowane przez niego alimenty na syna w wysokości 2200 zł.
– Byłem lekarzem i stać mnie było na takie alimenty, zresztą to przecież pieniądze dla mojego syna, więc nie było o czym mówić.
Sytuacja jednak zmieniła się wraz z pojawieniem się choroby. Po przejściu na rentę inwalidzką, nasz bohater uzyskał w przeliczeniu z funtów na złotówki ok. 2200 zł renty, a brytyjski sąd konsekwentnie zmniejszył zakres obowiązku alimentacyjnego do ok. 260 zł miesięcznie.
Dramat sądowy…
Sprawa trafiła następnie do polskiego sądu rejonowego, który – o dziwo – nie uwzględnił orzeczenia brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości i pomimo choroby podtrzymał świadczenie alimentacyjne w wysokości… 2200 zł miesięcznie, czyli równowartość całej renty inwalidzkiej.
– Byłem w szoku, bo pani sędzia stwierdziła, że w zasadzie moja sytuacja w żaden sposób nie zmieniła się, pomimo tego, że stałem się inwalidą niezdolnym do pracy i samodzielnego uzyskiwania dochodów. Sąd stwierdził, że nie ulega wątpliwości, iż jestem chory terminalnie i trwale niezdolny do pracy, ale mimo to wysokość alimentów pozostaje, gdyż – jak czytam w uzasadnieniu wyroku – nie są one wygórowane…
– Dla mnie niestety teraz już są i to bardzo. Nie potrafię sobie tego racjonalnie wyjaśnić, jak sędzia mogła w ten sposób potraktować człowieka w mojej sytuacji? Czy w tle była tylko bezduszność, a może jakieś inne czynniki? Może jakieś naciski, może komuś zależało na tym, żeby doprowadzić mnie do bankructwa i bezdomności? W tej sprawie mogę tylko snuć domysły…
Unik wymiaru sprawiedliwości
Sprawa przeszła kolejne instancje sądowe, ale żaden sąd nie wziął pod uwagę stanu zdrowia naszego czytelnika.
– Zupełnie tak, jakby nikt nawet nie zapoznał się ze sprawą.
– Jak to możliwe? Na początek zapytaliśmy o to przedstawicieli sądu rejonowego, który wydał pierwszy niekorzystny dla naszego czytelnika wyrok. Nasze pytania dotyczyły tego, jak to możliwe, aby terminalna choroba w żaden sposób nie wpłynęła na wysokość orzeczonych alimentów. Dodatkowo zapytaliśmy o to, czy stan zdrowia podsądnego jest brany pod uwagę przez sąd w kontekście ustalenia wysokości alimentów; a także o to, czy sędzia orzekający w opisywanej sprawie w ogóle brał pod uwagę stan zdrowia naszego czytelnika.
Odpowiedź ze strony sądu była zaskakująca! Prezes sądu stwierdził, że „akta interesującej nas sprawy zostały… wypożyczone do innej jednostki i w związku z tym brak jest możliwości ustosunkowania się do niej”…
Problem polega jednak na tym, że to właśnie sąd rejonowy do którego się zwróciliśmy, jako pierwszy wydał niekorzystny dla naszego czytelnika wyrok, od którego wszystko się zaczęło. Trudno zrozumieć, dlaczego jego prezes nie chce wytłumaczyć szeregu bardzo poważnych wątpliwości w tej sprawie.
W kolejnym kroku sprawa trafiła przed Sąd Apelacyjny, który także nie był przychylny dla naszego czytelnika.
Poważne skutki społeczne
– To, co zrobiono ze mną przed Sądem Apelacyjnym ma dramatyczne skutki nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich osób w podobnej sytuacji i wygląda na to, że zgodnie z linią orzeczniczą naszego Sądu Apelacyjnego żadne orzeczenie sądu brytyjskiego nigdy nie zostanie w Polsce uznane. No chyba, że jakimś cudem uda mi się wywalczyć sprawiedliwość, ale w to powoli przestaję wierzyć.
Nasz czytelnik jest dziś na skraju bankructwa, nie ma możliwości płacenia tak dużych alimentów, zaległości i odsetki rosną, wkrótce zapewne odwiedzi go komornik, który już wysyła pisma ponaglające…
Co ciekawe, według sądu brytyjskiego, ale także prawników, z którymi rozmawialiśmy, tamtejsze (korzystne dla naszego bohatera) orzeczenie jest obowiązujące na terenie całej UE. Polskie sądy jednak w ogóle nie wzięły tego pod uwagę. Ostatnim krokiem prawnym, który poczynił nasz czytelnik, była skarga kasacyjna, która jednak nawet nie została w Polsce rozpatrzona.
Niestety w całej sprawie aktywnie uczestniczy była żona naszego czytelnika, która – jego zdaniem – robi wszystko, aby pomimo ciężkiej choroby jak najbardziej utrudnić mu życie.
– Przez moją byłą żonę nie mam żadnego kontaktu z synem, który mieszka w Wielkiej Brytanii, a co ważne, alimenty które muszę płacić na syna, zgodnie z prawem już mu się nie należą, choć polski sąd w ogóle nie bierze tego pod uwagę!
– Teraz ostatnią szansą jest dla mnie skarga nadzwyczajna, którą w mojej sprawie może złożyć albo Rzecznik Praw Obywatelskich, albo Minister Sprawiedliwości. Ale czy się na to zdecydują?
Nasz czytelnik będzie walczyć, ale sił ma coraz mniej… O dalszych losach naszego bohatera będziemy informowali, ponieważ postanowiliśmy go wspierać. Wkrótce kolejne szczegóły całej sprawy…