Kongres „Zielona Niepodległa” Szymona Hołowni. Neobolszewicka rewolucja?
Od dłuższego czasu praktycznie nie oglądam telewizji (żadnej), rzadko słucham radia. Przedświąteczna konieczność doprowadzenia mieszkania do jako takiego porządku spowodowała, że włączyłem TVN24. A tam – wystąpienie towarzysza Hołowni w trakcie Kongresu „Zielona Niepodległa”.
Przez moment posłuchałem i, powiem od razu, spokój ducha i porządki diabli wzięli. Mam już swoje lata, sporo widziałem na własne oczy, sporo przekazali mi starsi ode mnie, trochę poczytałem. Dlaczego wystąpienie towarzysza Hołowni tak mnie wzburzyło? Moja starcza pamięć pozwoliła mi uzmysłowić sobie, że praktycznie wszystko, co mówił, już słyszałem. Zgadnijcie, kto stosował podobną narrację (to takie modne ostatnio określenie). Odpowiedź jest prosta. Młodzi aktywiści ruchów komunistycznych. Robili to praktycznie we wszystkich krajach tak zwanej demokracji ludowej. Ale pozostanę przy naszych, rodzimych, młodych aktywistach ruchu komunistycznego (niekiedy zwanego socjalistycznym). To oni, „wykształceni” (żeby nie powiedzieć: uformowani) przez znacznie bardziej zaangażowanych, „intelektualnie” lepiej przygotowanych działaczy „bolszewii”, kierowani byli na pierwszą linię frontu walki z kontrrewolucją, wstecznictwem, zacofaniem.
Dlaczego młodzi? Bo tacy ludzie, nie mający długiego doświadczenia życiowego, są bardziej porywczy, podatni na wpływy innych, gotowi „walczyć na śmierć i życie”, niekiedy dość bezrefleksyjnie. Oni więc, jako np. trójki studenckie, uczniowskie, szli pomiędzy „lud pracujący miast i wsi” przekonywać, że nastał czas „największej rewolucji w historii świata” (to już cytat z towarzysza Hołowni, pisany z pamięci, więc może nie być dosłowny. Ale tak zapamiętałem jego słowa). Tamci hunwejbini komunizmu mieli na myśli „rewolucję proletariacką” (czytaj – bolszewicką). Towarzysz Hołownia mówił o rewolucji zielonej (czytaj – neobolszewickiej), która zapewni Polsce i światu tanią „energię bezpośrednio ze źródła”, ze słońca i wiatru. Słuchając wygłaszanych z niemal dziecięcym entuzjazmem haseł o tym, jak to „zieloni aktywiści” zbudują nam nowy, lepszy świat, „w którym wszystko będzie lepsze, w którym nowy będzie ład”, zacząłem zastanawiać się, czy tow. Hołownia rzeczywiście nic nie rozumie, czy jest po prostu tak cyniczny. Ten człowiek najwyraźniej nie przyjmuje do wiadomości, że ciągle jeszcze żyją ludzie, którzy pamiętają niejakiego Włodzimierza Iljicza Uljanowa, który wraz z towarzyszami dla dobra proletariuszy budował zręby światowego dobrobytu, gotów był odwracać biegi rzek.
O skutkach działań jego i jego towarzyszy przekonali się na przykład Ukraińcy, którzy właśnie niedawno obchodzili rocznicę (nie wiem, dlaczego akurat teraz, wszak głód nie trwał jeden dzień czy tydzień) „wielkiego głodu”. Obecna, opiewana przez Hołownię zielona rewolucja jeszcze głodu w Polsce nie wywołała. (Ale ona się dopiero rozkręca). Już natomiast przynosi nam realny brak energii elektrycznej, węgla, gazu, a wraz z tym – ciepła do ogrzewania. Prawa ekonomii mówią, że za chwilę ceny tych dóbr poszybują znacznie, znacznie. Do poziomu, który będzie nieosiągalny dla budżetów przeciętnych obywateli. Ale, jak to kiedyś ktoś powiedział, tow. Hołownia się wyżywi. (Albo jakoś tak). I tylko żal tych młodych ludzi, którzy nieustannie poddawaniu praniu mózgów, słuchają tych głupot i gotowi są przyłączać się do realizacji takich utopijnych idei. A wystarczyłoby trochę poczytać (np. Żeromskiego) by zdać sobie sprawę z tego, że dobrobyt buduje się pracą, a nie hasłami.