PiS konsekwentnie zmierza po władzę. Być może samodzielną…
Po wielkiej burzy, która w ostatecznym rozrachunku zmiotła z najwyższego urzędu prezydenta Bronisława Komorowskiego, nastąpił, zapewne krótki, okres pewnego wyciszenia politycznych emocji.
Poszczególne partie analizują istniejącą sytuację, uzyskane wyniki, popełnione błędy. Przegrupowują siły przygotowując się do kolejnej już, jesiennej kampanii wyborczej.
Największy ruch widać w Platformie Obywatelskiej. I nic dziwnego. Po ośmiu latach sprawowania władzy przedstawicielom tej partii, a może całej koalicji wydawało się, że im już wszystko wolno. W Sejmie mogli przegłosować, że środa jest w piątek. Usłużne media, kupowane latami przy pomocy intratnych ogłoszeń i innych „gospodarczych” sztuczek gotowe były tego typu rewelacje w odpowiednim świetle przedstawić szeregowym obywatelom, sprzedajni eksperci potrafili naukowo wyjaśnić tym samym Kowalskim konieczność dokonania takich zmian w kalendarzu dobrem Narodu.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie parę niezałatwionych spraw, które dość mocno zdenerwowały prosty lud. Oczywiście mam na myśli wszelkiego typu afery, których nie rozliczono, a nawet, jak mówią jeszcze rządzący, których po prostu nie było. Mam na myśli skrajną arogancję przedstawicieli władzy, kompletnie lekceważących przeciętnych obywateli, ich poczucie sprawiedliwości, godności, patriotyzmu. Mam na myśli nieprawdopodobną wręcz niekompetencję poszczególnych przedstawicieli władzy. Rządzącym wydawało się, że stara, leninowska zasada, że „kadry decydują o wszystkim”, sprawdzi się w dzisiejszej Polsce. A specjaliści od propagandy załatwią resztę.
Okazało się, że jednak Polska to nie ZSRR. A piarowcy mogą pomóc, ale nie zastąpią realnych, rzeczywistych działań. Jest faktem, że trwało to dość długo, ale jednak społeczeństwo w końcu połapało się w medialnych sztuczkach, przestało wierzyć na słowo i powiedziało: dość tego! Powiedziało przy wyborczych urnach. Strach, jaki ogarnął rządzących, jest wręcz nieprawdopodobny. Bo jak inaczej wytłumaczyć ostatnie działania Prezydenta (referendum, zapowiadane w niektórych mediach, co najmniej dziwne, a ponoć przyspieszone nominacje generalskie)? Czym uzasadnić głębokie zmiany w rządzie na cztery miesiące przed wyborami? Mam wrażenie, że wszystkie te działania są już tylko kolejnymi gwoździami do trumny grupy sprawującej władzę.
Jeszcze dziwniejsza sytuacja zapanowała po lewej stronie politycznej sceny. Po kolejnej klęsce wyborczej niektórzy działacze lewicy, wydawało się, poszli po rozum do głowy i rozpoczęli działania mające na celu integrację poszczególnych odłamów dawniej monolitycznej organizacji. Okazało się jednak, że dosłownie w przededniu spotkania organizowanego przez związkowców panowie Rozenek i Napieralski zdążyli ogłosić powołanie nowej partii lewicowej. O tym, jak dalece będzie ona nowa, świadczą już same wymienione nazwiska. Plotki donoszą, że większość działaczy lewicy, zamiast zająć się opracowaniem solidnego, lewicowego programu (tu przypomnę tylko stare hasło: „wolność, równość, braterstwo”) po staremu zaczyna ostro walczyć o odpowiednio eksponowane miejsca na listach wyborczych. Wydaje się, że do tych ludzi nie dociera, że taka postawa spowodować może tylko jedno: nikt nie będzie reprezentował lewicy w sejmie kolejnej kadencji!!! Zaiste, wyjątkowo trudne zadanie stanęło przed panią Barbarą Nowacką, która próbować będzie ogarnąć całe to towarzystwo (chciałoby się rzec, wzajemnej adoracji).
Niewiele wiadomo o zamiarach pana Pawła Kukiza. Hasło „jednomandatowych okręgów wyborczych”, które umieścił na swoim sztandarze w wyborach prezydenckich, w najlepszym razie może doprowadzić do tego, że do Sejmu dostaną się całe zastępy ludzi nieznanych, o różnej motywacji do kandydowania, o bliżej nieznanych poglądach i zamiarach. Na ile okażą się oni lojalni wobec swego lidera – ludowego trybuna? Na ile okażą się nieprzekupni, na ile okażą się niepodatni na deprawującą funkcję władzy?
Z dzisiaj będących w Sejmie partii pozostały jeszcze: PSL – ciekaw jestem, w jaki sposób będą chcieli powtórzyć swój wynik z wyborów samorządowych – i PiS. Ta ostatnia najwyraźniej zmierza po władzę. I, jeśli nie nastąpi jakiś kataklizm, może ją sprawować nawet samodzielnie. Czy z większością kwalifikowaną? Trudno w tej chwili rozstrzygnąć. Ale wykluczyć takiego wariantu się nie da. Przecież polityczni przeciwnicy od dłuższego czasu robią wszystko, aby tak się stało. Jedyna nadzieja w tym, że i ta operacja, jak niemal wszystkie poprzednie, zostanie koncertowo rozłożona. W sumie, jak mawia pewien mój przyjaciel, „dla higieny demokracji” może i tak powinno się stać.