Po incydencie w Gdyni. „Tu nie chodzi ani o kibiców ani o bijatykę. Tu chodzi o politykę”
Dość szybko znika dyskusja o bijatyce w Gdyni – ten problem w zasadzie już przestaje istnieć. Z incydentu robi się za to polityczna „nawalanka”. Partia Tuska zawsze będzie przeciw kibicom, w tym kibolom (z zasady – tak się przecież sformatowała), partia Kaczyńskiego dla odróżnienia, zawsze będzie kiboli bronić. Chociaż paradoksalnie, sam Kaczyński ze sportem nie ma nic wspólnego, w przeciwieństwie do Tuska. Na marginesie – to jeden z licznych paradoksów obecnych w naszej kulejącej polityce.
Ale wracając do Gdyni i kibiców. Czy o nich tu chodzi? Przecież gdyński „bandycki wybryk kibiców” to w istocie po prostu drobna sprzeczka, która przypadkowo przerodziła się w nieco większą sprzeczkę. Kilka osób trafiło do szpitala. To fakt. Zupełnie tak samo jak np. po każdym większym wiejskim weselu – kilka osób rannych zawsze trafia do szpitala. Pobicia, zranienia – zdarzają się w Polsce każdego dnia.
Tymczasem minister Sienkiewicz już próbuje zdobywać medialne punkty – wszczyna kontrole, grozi, zapowiada, deklaruje.
Po drugiej stronie mamy Gazetę Polską i całe okołopisowskie środowisko, które będzie z założenia broniło kibiców, przedstawiało ich jako patriotów, narodowców, ludzi honoru. Przykład kibola ps. Staruch jest chyba najbardziej wymowny i symboliczny.
Oczywiście wszystko to jest marnym politycznym teatrem i widoczną grą pozorów.
Warto jednak zapytać, czy istnieje jeszcze normalny świat poza polityką? A może każde wydarzenie już wkrótce będziemy obligatoryjnie musieli zanurzyć w politycznym bagienku? Kto wie, czy już tak nie jest. Może niedługo wszyscy będziemy elementem jednej, wielkiej, niekończącej się walki politycznej?
Polityka coraz intensywniej wkracza w świat zwykłych obywateli, zwykłych nieporozumień, a nawet zwykłych bójek czy sprzeczek. Nic z tego dobrego wyniknąć nie może.