TW „Bolek”. Prezes IPN brzydko walczy o kolejną kadencję
Wiele wskazuje na to, że Łukasz Kamiński walczy o kolejną kadencję na stanowisku szefa IPN. A ta kończy się w tym roku. Robi to jednak w sposób bezwzględny, bez poszanowania zasad rzetelności i tego wszystkiego, co powinno być fundamentem pracy historyka.
Prezes IPN Łukasz Kamiński wkroczył do gry politycznej, której celem najprawdopodobniej ma być skompromitowanie Lecha Wałęsy, co – jak można przypuszczać – ma być z kolei przepustką do fotela szefa IPN na kolejną kadencję.
I tak oto, nagle w przestrzeni publicznej pojawiła się teczka z dokumentami dotyczącymi TW „Bolka”. W ciągu jednego dnia dowiedzieliśmy się, że żona Kiszczaka próbowała teczkę sprzedać do IPN za sumę kilkudziesięciu tysięcy złotych, a w ciągu drugiego dnia dowiadujemy się, że materiały dotyczące „TW Bolka” są prawdziwe i podpisane odręcznie ręką Lecha Wałęsy.
Problem w tym, że Maria Teresa Kiszczak zaprzeczyła jakoby chciała materiały sprzedać, mimo to, przedstawiciele IPN usilnie próbowali przekonywać opinię publiczną, że chodziło o pieniądze, bo – jak twierdzili – „Maria Kiszczak ma ogromne potrzeby finansowe”.
Z kolei na pytanie o to, skąd prezes IPN ma wiedzę o tym, iż dokumenty z teczki TW „Bolek” są autentyczne, Kamiński stwierdził: „nasi archiwiści potrafią oceniać”.
Przyznać trzeba, że taki argument, jak na historyka, jest co najmniej wysoce dyskusyjny. Aby móc powiedzieć cokolwiek na temat rzetelności badań dokumentów historycznych, przydałyby się choć wstępne analizy grafologiczne – tych jednak zabrakło. Tym bardziej, że w ciągu jednego dnia taka analiza byłaby bardzo trudna do przeprowadzenia.
Całe przedsięwzięcie polegające na pozyskaniu teczki „Bolka” odbyło się w sposób wysoce wątpliwy, biorąc pod uwagę dotychczasową praktykę działań badaczy, naukowców, także tych z IPN.
Prezes Kamiński, po tym, jak zgłosiła się do niego Maria Teresa Kiszczak, czekał z podjęciem jakichkolwiek działań około 2 tygodnie. Zwłoka wynikała najprawdopodobniej z faktu, iż kierownictwo IPN nie wiedziało, jak powinno się zachować i jak sytuację wykorzystać.
Kolejnym bardzo wątpliwym posunięciem prezesa IPN było ujawnienie źródła pozyskania dokumentów. Coś takiego nigdy nie powinno mieć miejsca, tym bardziej, że żona Kiszczaka nie jest przecież w kręgu zainteresowań IPN. W tym wypadku prawdopodobnie celowo zapomniano o ochronie źródła pozyskania dokumentów… co w przyszłości znacznie utrudni pracę innym historykom IPN, bo źródła po prostu będą bały się ujawniać cokolwiek w trosce o ochronę własnych danych personalnych.
Podsumowując – całość wygląda na próbę wyrachowanej gry ze strony prezesa IPN. Gry zarówno z mediami, opinią publiczną, ale również z politykami. Kamiński w krótkim czasie próbuje zbudować wizerunek bezwzględnego bojownika o prawdę historyczną. Czyni to jednak przy braku poszanowania zasad pracy historyka, braku rzetelności i z wyjątkowo niewskazanymi na tym stanowisku ambicjami politycznymi.