Problem Ukrainy. „Wielcy tego świata grają o bardzo dużą stawkę”
Jak było, wszyscy widzieli. Podkreślić jednak wypada, że widzieli tylko to, co im różne telewizje pokazywały. Na Ukrainie ujawniło się wielkie społeczne niezadowolenie. Niektórzy porównywali je do niezadowolenia, jakie Polacy głośno wykrzyczeli w Sierpniu 1980 roku. (Duża litera nie jest przypadkowa). Z tym jednak, że sytuacja, tak polityczna jak i społeczna, gospodarcza, a nawet religijna, na Ukrainie jest znacznie bardziej skomplikowana niż w Polsce roku 1980.
Tamta Polska miała olbrzymie strategiczne znaczenie dla, jak by nie było gospodarczo nie wytrzymującego militarnego wyścigu zbrojeń tzw. „obozu państw socjalistycznych” (najkrótsza droga na tzw. kierunku zachodnim, stosunkowo liczna i dobrze wyposażona armia, sprawni i nieźle na tamte lata wyszkoleni żołnierze).
Znaczenie Ukrainy wydaje się znacznie większe. Rzut oka na mapę pozwala stwierdzić, że to właśnie przez Ukrainę wiedzie najkrótsza droga z Morza Śródziemnego i Europy do Kazachstanu i okolic (wszelkie „stany” poradzieckie, Afganistan, Mongolia), a więc na tereny bogate w surowce bardzo pożądane dla współczesnej światowej gospodarki.
Nie czarujmy się. Teraz już wiemy, że działalność opozycyjna w Polsce lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych była wspomagana z zewnątrz. Jestem głęboko przekonany, że podobnie jest od pewnego czasu na Ukrainie. Nie mnie oceniać, kto i w jakim stopniu steruje (inspiruje, wspomaga) działaniami destabilizującymi sytuację w tym kraju. Ważne jest, jakie będą końcowe skutki tych działań. A tych dzisiaj określić nie potrafię.
Wydaje się, że świat właśnie odkorkował butelkę, w której nie wiadomo, jaki Jin siedzi. Dobrze byłoby, gdyby tak zwana społeczność międzynarodowa, a więc także Ukraińcy i Rosjanie, wiedziała, jak go w krótkim czasie z powrotem w butelce zamknąć. Wszystko wskazuje na to, że jak dotąd takiej wiedzy nikt z rządzących nie posiadł.
Wiem, że z naszego, polskiego punktu widzenia, każde działanie osłabiające wielkie wschodnie mocarstwo jest nam „na rękę”. Ale wiem też, że potencjał tego mocarstwa (gospodarczy, militarny, finansowy, intelektualny, technologiczny) w porównaniu z naszym jest na tyle wielki, że jedna Ukraina żadnej wiosny nie uczyni. Do wyrównania proporcji potrzebne są jeszcze długie, długie lata, jeśli w ogóle takie wyrównanie będzie kiedykolwiek możliwe. (Historia uczy, że nie ma rzeczy niemożliwych, i z taką optymistyczną wiedzą w tej materii pozostańmy). Jednak w zaistniałej sytuacji dobrze byłoby zachowywać dyplomatyczne pozory we wszelkich prowadzonych działaniach. Tak robią wszyscy „wielcy”, (Francja, Niemcy, Wielka Brytania).
My ze swoją ułańską fantazją gotowi jesteśmy z otwartą przyłbicą stawać po jednej ze stron bardzo krętej barykady. Może się zdarzyć, że skutki naszej dzisiejszej, dość niefrasobliwej polityki, odczuwać będziemy przez całe dziesięciolecia. Nie wiem, jak zakończy się sprawa Ukrainy. Nie wiem, do czego posunąć się może Federacja Rosyjska, ale nie wiem też, do czego posunąć się mogą mieszkańcy Ukrainy. Historia uczy, że jedni i drudzy potrafią wykazać się pogardą śmierci, że wartość ludzkiego życia nie jest dla nich wartością niezbywalną.
Dla mnie jest rzeczą oczywistą, że w całej sprawie Półwysep Krymski jest tylko pewnym, niewielkim elementem dużo większej układanki. Ważnym o tyle, o ile pozwala na ewentualne wykorzystanie jego infrastruktury portowej i przemysłowej na obszarze Morza Czarnego. Na światowej szachownicy wielcy (USA, Rosja Chiny, Wielka Brytania) współczesnego świata grają o znacznie większą stawkę. I rozgrywają partię bardzo ostrożnie, z wielkim poszanowaniem posiadanych sił (pionków, jak Polska i Ukraina) jak i partnerów (rywali, przeciwników).
Marzy mi się, aby ci, którzy przestawiają figury, możliwie długo zachowywali polskiego pionka na szachownicy i tak poprowadzili partię, abyśmy powolutku, spokojnie, zaczęli zbliżać się do pola przemiany. I może w końcówce do ostatecznego zwycięstwa potrzebny będzie polski hetman. Ale czy dzisiejsza polityka naszych władz pozwala na takie nadzieje?