Skąd fenomen księdza Lemańskiego? Kim jest były proboszcz parafii w Jasienicy?
Dziwi na niespotykaną skalę rozwinięty fenomen sprawy księdza Lemańskiego. Nie samego księdza, ale związanego z nim medialnego szumu. Co stoi u podstaw niesłychanej medialnej popularności w końcu przeciętnego proboszcza z niewielkiej Jasienicy? Co powoduje, że owa medialna popularność trwa tak długo?
Przyjrzyjmy się krótko sylwetce tego „bohatera” naszych czasów. Święcenia kapłańskie uzyskał w 1987 roku. W latach 1990 – 1997 posługę kapłańską pełnił na terenie Białorusi. Po powrocie do kraju zostaje proboszczem w jednej z parafii w Otwocku. Tu zasłynął kontrowersyjnym wystrojem Grobu Pańskiego. Wystrój ten nawiązywał w pewien sposób do głośnej w owym czasie sprawy „mordu w Jedwabnem”. W tym okresie był także założycielem Społecznego Komitetu Pamięci Żydów Otwockich i Karczewskich, przystąpił także do Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Przeniesiony na stanowisko proboszcza w niewielkiej Jasienicy doprowadził do podziału lokalnej społeczności, z której jedna część bezwarunkowo popierała swojego proboszcza w jego wszelkich działaniach, inna natomiast nie bardzo mogła pogodzić się z metodami, jakimi kierował parafią.
Działania dyscyplinujące, jakie w stosunku do księdza Lemańskiego wdrożył jego kościelny zwierzchnik, arcybiskup Henryk Hoser, spowodowały swoisty „bunt” księdza. Także te działania Lemańskiego znalazły swoje miejsce w mediach, które bardzo chętnie pokazywały zdolności organizacyjne, chęć i umiejętność prowadzenia „dialogu ekumenicznego” i „otwartą postawę” na problemy współczesnego świata, z którymi kościół nie bardzo potrafi sobie radzić.
Ksiądz Lemański w powszechnej opinii mediów stał się wręcz „ikoną kościoła”, mogącą pomóc w jego niemal „rewolucyjnym rozwoju”, koniecznym w błyskawicznie zmieniającym się świecie. Po drugiej stronie barykady stał arcybiskup Hoser, w ocenie tych samych medialnych „specjalistów” „kościelny beton”, kompletnie nie rozumiejący potrzeb społeczności kościelnej i kościoła jako instytucji.
W tym miejscu warto chyba przedstawić krótko sylwetkę tego kościelnego hierarchy. Po ukończeniu w 1966 roku studiów medycznych pracował w szpitalu w Ziębicach. Po wstąpieniu do zakonu Pallotynów odbył w latach 1969-1974 studia filozoficzno-teologiczne w Wyższym Seminarium Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego w Ołtarzewie. W tym czasie kontynuował pracę lekarza. Po ukończeniu nauki języka francuskiego i kursu medycyny tropikalnej wyjechał na misję do Rwandy. W tym kraju dał się poznać jako animator duszpasterstwa rodzinnego, a w Kigali założył Centrum Zdrowia Gikondo. Był kierownikiem Centrum Monitoringu Epidemii AIDS oraz przez kilka lat pełnił funkcję sekretarza komisji ds. zdrowia oraz komisji ds. rodziny rwandyjskiego episkopatu. Po dalszych szkoleniach (m. in. biegle poznał język włoski) został Przewodniczącym Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych. W marcu 2005 roku przyjął święcenia biskupie. W styczniu tego roku został mianowany arcybiskupem.
Z porównania obu sylwetek widać wyraźnie, że są to ludzie zupełnie różnej klasy. Gdyby użyć języka sportowego, ludzie grający w różnych ligach, chyba nawet nie najbliższych sobie. Po jednej stronie wiejski proboszcz, żelazną ręką prowadzący swoje owieczki, dla potrzeb wizerunkowych używający języka dialogu i porozumienia, a dla potrzeb kierowania swoją owczarnią bez wahania wytaczający procesy cywilne przed świeckimi sądami (nawet bez uzgodnienia tego z władzami diecezjalnymi).
Jego adwersarzem jest doskonale wykształcony lekarz, intelektualista z dużymi osiągnięciami w budowaniu cywilizacyjnego postępu społeczeństw najuboższych, między innymi w pogrążonej wojną domową Rwandzie. Zawsze spokojny (przynajmniej dla obserwatorów zewnętrznych), wyważony w wypowiedziach i podejmowanych decyzjach, a przy tym niezłomny obrońca i propagator swojego i kościelnego (jest wszak arcybiskupem) zdania na tematy związane z ochroną życia, bioetyką i moralnością.
Państwo polskie istnieje już od ponad tysiąca lat. W tym okresie przechodziło różne okresy, od niezwykłej świetności, nawet potęgi, aż po kompletny upadek i zniknięcie z map świata. Naród przechodził przez te historyczne zakręty dzięki naszym narodowym cechom, ale także, czy się to komuś podoba, czy nie, dzięki roli Kościoła Rzymskokatolickiego, który zawsze był elementem jednoczącym Polaków, wytyczającym kierunki, a niekiedy także sposoby i granice postępowania.
Świat współczesny jest bardzo brutalny, a „państwa nie mają przyjaciół. Państwa mają interesy”. W interesie każdego państwa jest, aby sąsiad był raczej ubogi, raczej niestabilny, raczej słaby. Polska ma być słaba!!! Taki jest oczywisty interes naszych sąsiadów. Także kraje bardziej od nas oddalone mogą mieć nadzieję, że słaba Polska jest korzystna dla ich polityki. Jednym z elementów osłabiania Polski jest podtrzymywanie naszych sporów wewnętrznych, naszych swar. Powszechnie wiadomo, że mamy ku takim swarom skłonności, jesteśmy podatni na działania, które te kłótnie wywołują. Z kłótnią, niepotrzebnym sporem, mamy do czynienia w przypadku byłego już proboszcza z Jasienicy.
Nie mam możliwości ustalenia, dlaczego spór ten jest przez tak długi okres nagłaśniany i podtrzymywany. Nawet nie będę apelował, aby „odpowiednie służby” zjawisko to badały, mając po temu odpowiednie środki, możliwości, a nawet, mam taką nadzieję, umiejętności. To by graniczyło już z widzeniem świata przez pryzmat spiskowej teorii dziejów. Ale wiem, że takie, jak ma miejsce, zwłaszcza tak jednostronne, podtrzymywanie tego konfliktu, nadawanie mu wręcz narodowego charakteru, nie służy sprawie Polski. Podważa autorytet kościoła i jego hierarchów. A to w obecnej, naprawdę niebezpiecznej sytuacji, tak zewnętrznej jak i wewnętrznej, w Polsce potrzebne nie jest. Służy złej sprawie. I oby służyło jak najkrócej.
Proponuję przyjrzeć się bardziej samej postawie „księcia” Hosera, jego wkładowi w zarysowywanie już i takich ostrych różnic między Tutsi i Hutu oraz postawy współpracowników w Gikondo, których tam sprowadził. Poza tym zaufanie, jak to Pan doskonale określił, katolickiemu betonowi, który od 20 lat milczy w sprawie rzezi Tutsi i lawiruje między faktami, jest niemożliwe. W tym wypadku nic dziwnego, że ludzie wolą Lemańskiego, który jest elastyczny i nie widzi wszędzie spisku żydo-masońskiego.