Śmiercionośny wirus? A może wielka mistyfikacja? | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 11.02.2020

Śmiercionośny wirus? A może wielka mistyfikacja?

Śmiercionośny wirus zbiera straszliwe żniwo – głoszą wciąż komunikaty medialne. Wraz z nimi jest coraz więcej strachu, który z kolei generuje szereg rozmaitych działań instytucjonalnych pozorujących obronę przed rzekomo realnym zagrożeniem. Czy jednak naprawdę jest się czego obawiać? A może tzw. rozumiany jako śmiertelne zagrożenie to głównie wytwór specjalistów od socjotechniki?

Zjawiska, które opinia publiczna z reguły mylnie nazywa epidemiami, pojawiały się w historii świata od zawsze, co ciekawe, w ostatnich latach ich regularność i miejsca występowania powinny co najmniej zastanawiać.

Żeby nie zagłębiać się w historię za bardzo, spójrzmy na ostatnie dwie dekady. W 1997 roku  wybuchła „epidemia” ptasiej grypy, która według WHO w skali globalnej spowodowała wśród ludzi niecałe (sic!) 500 zachorowań… To – jak na epidemię – jest liczbą raczej niewielką… Warto zaznaczyć, co dla dalszych rozważań będzie dość istotne, że „epidemia” ptasiej grypy wybuchła w Hongongu, następnie w Chinach…

Niedługo później świat usłyszał o SARS, czyli ciężkiej wirusowej niewydolności oddechowej. Jej początek to także… Chiny. I liczbowo (co jest oczywiste ze względu na liczebność Chińczyków) także na dalekim wschodzie zanotowano najwięcej przypadków SARS – oficjalnie było to ponad 5 tys., z czego śmiertelność to około 6 proc. W krajach europejskich przypadki SARS były pojedyncze, statystycznie bez znaczenia… Świat jednak po raz kolejny usłyszał o groźnej „epidemii”, a ludzie mogli znów się zacząć bać…

Od „epidemii” SARS mija zaledwie 6 lat i mamy kolejny problem. Tym razem jest nim świńska grypa, która dla odmiany pojawia się jako pierwsza w Meksyku. W ślad za nią pojawiają się naciski Światowej Organizacji Zdrowia (nazwa jest dość przewrotna, bo trudno działania tej organizacji traktować jako mające cokolwiek wspólnego ze zdrowiem), aby sprzedawać szczepionki, co spowodowało, że zupełnie przez przypadek, błyskawicznie na rynku farmaceutycznym pojawiła się szczepionka przeciwko świńskiej grypie, choć – jak podają nawet oficjalne źródła – nowa odmiana grypy w zasadzie niczym nie różniła się od typowej, znanej sezonowej grypy. Co ciekawe, producentem substancji czynnej znajdującej się we wspomnianej szczepionce o nazwie „Focetria” był szwajcarski koncern Novartis, który wcześniej zasłynął choćby z wytworzenia LSD – jednego z najsilniej uzależniających narkotyków na świecie. A żeby było jeszcze ciekawiej, ów koncern produkujący leki, poprzez szereg spółek zależnych jest także jednym z największych na świecie producentów… wyrobów spożywczych.

Mijają kolejne 3 lata, mamy rok 2013 i na świecie znów pojawia się zjawisko zwane niesłusznie „epidemią”. Tym razem śmiercionośny miał być wirus Ebola i po raz pierwszy wystąpił w Gwinei.

7 lat później następna „epidemia” wybucha znów w Chinach, a przyczyną ma być koronawirus. Co ciekawe, tego typu wirusy w Chinach pojawiały się już znacznie wcześniej, choćby w 2002 roku, a wcześniej rozpoznane były już w latach 60-tych XX wieku.

Warto zauważyć, że pomimo stosunkowo dużej liczny zachorować spowodowanych koronawirusem, spowodowana nim śmiertelność jest niewielka i spada – początkowo było to około 2,6 proc, po kilku tygodniach 2,5 proc., obecnie jest to 2,3 proc. Nie jest to znaczący odsetek i zapewne nieszczególnie odbiega od wyników zanotowanych w przypadku innych wirusów, czy choćby klasycznej grypy, gdzie śmiertelność jest na poziomie ok. 2 proc.

Przywołane przypadki wystąpienia ognisk wirusów, najczęściej wskazują na Chiny. Przypadek? To mało prawdopodobne, a zważywszy na fakt, iż rywalizacja gospodarcza pomiędzy USA a Chinami trwa od lat i wciąż nabiera intensywności – o przypadku raczej należałoby zapomnieć. Zapewne to właśnie amerykańscy naukowcy wspierani przez tamtejszy rząd i biznes i stoją za większością „chińskich epidemii”. Na uwagę może zasługiwać przypadek świńskiej grypy, która wybuchła u wybrzeży Meksyku, co mogło być próbą odwetowej odpowiedzi ze strony wschodu, gdzie – jak wiadomo – wiodącą rolę od zawsze odgrywała i odgrywa Rosja.

Warto także pamiętać o ważnej, a być może kluczowej roli Światowej Organizacji Zdrowia, która jest swoistym monopolistą wskazującym światu, co jest dla niego dobre i zdrowie, a czego należy unikać. To także ta organizacja odpowiada za wszelkiego typu abstrakcyjne normy, wskaźniki, parametry, które są wiążące dla izb lekarskich, a w konsekwencji dla każdego lekarza. W rezultacie całkowicie zdrowy pacjent po przekazaniu swoich wyników lekarzowi rodzinnemu dowiaduje się, że jego wyniki są złe i należy wdrożyć odpowiednie leczenie farmakologiczne, najczęściej lekami, które będą stosowane do końca życia, wedle norm i wskaźników WHO…

Bo oczywiste jest, że Światowa Organizacja Zdrowia nie powstała po to, aby dbać o czyjekolwiek zdrowie, a tylko po to, aby wspierać cały, szeroko rozumiany przemysł medyczno-farmaceutyczny. I czyni to bardzo skutecznie.

Nie przez przypadek w 2010 roku WHO – co stało się sprawą publiczną – we współpracy z koncernami farmaceutycznymi bezpodstawnie nagłaśniała rzekome zagrożenie zachorowaniami na grypę, w ślad za czym fałszywie ogłosiła wystąpienie pandemii, a celem było wsparcie sprzedaży szczepionek przez koncerny farmaceutyczne.

Na „epidemiach” gigantyczne pieniądze zarabiają właśnie wspomniane koncerny farmaceutyczne, które – jak choćby w przypadku świńskiej grypy sprzedały światu miliony szczepionek. W jakim celu, skoro zarówno grypa, jak i szereg innych chorób, którymi straszy się świat, w tym choćby odra, na którą wedle zaleceń WHO należy się szczepić, nie jest śmiertelna? Nawet więcej – prawidłowo leczona (leczenie polega na odpoczynku w łóżku), nie niesie żadnych powikłań i skutków ubocznych?

Otwarte pozostaje pytanie o prawdziwy skład chemiczny szczepionek, a w konsekwencji o długofalowe skutki uboczne ich stosowania. Coraz częściej mówi się w tym kontekście o całym spektrum chorób neurologicznych, wszak toksyczne substancje, które wedle coraz liczniejszych doniesień celowo umieszczane są w szczepionkach, najbardziej atakują właśnie mózg. Stąd możemy mieć w świadomości choćby chorobę Alzheimera, demencję starczą, chorobę otępienną, ale nie zapominajmy także o najmłodszym, którym w Polsce podaje się pierwsze szczepionki tuż po urodzeniu, gdy dziecko nie ma wykształconej bardzo ważnej, naturalnej bariery chroniącej mózg od tego, co znajduje się we krwi, w ten sposób  substancje podane noworodkowi do krwioobiegu bez trudu trafiają właśnie do jego mózgu, gdzie mogą pozostać i dać objawy dopiero po dłuższym czasie (chodzi nawet o perspektywę kilku lub kilkunastu lat). Mowa choćby o autyzmie – chorobie oficjalnie w zasadzie niezdefiniowanej, wyjątkowo różnorodnej jeśli idzie o objawy czy czas występowania.

Świat nauki najpewniej z jakichś powodów nie chce wskazać, co mieści się pod tajemniczą nazwą „autyzm”, za to chętnie co jakiś czas wspomina o jego podłożu genetycznym, lub innych, nieznanych bliżej czynnikach, które mogą go wywoływać. Niestety, dziś z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że te czynniki są już znane. A liczba przypadków autyzmu i rozmaitych trwałych zaburzeń neurologicznych wśród dzieci w Polsce wciąż rośnie…

Należy pamiętać, że na wybuchu „epidemii” i wywołaniu w ten sposób wśród ludzi strachu – świat robi doskonały interes. Zarabiają na tym wszyscy – od koncernów farmaceutycznych i szpitali począwszy, a na mediach, które o tym opowiadają i sprzedawcach nikomu niepotrzebnych maseczek higienicznych kończąc.

Jak wiadomo, nie ma lepszej dźwigni handlu niż emocje, a głosząc poczucie zagrożenia życia takie emocje wywołuje się bardzo skutecznie. Najlepiej wiedzą o tym ci najwięksi, dla których już dawno przestał istnieć klasyczny rynek zbytu, na którym naturalny popyt spotykał się z równie naturalną podażą. Teraz popyt jest sztucznie kreowany, a podaż dostosowywana do zjawisk, które swój początek mają nie w realnych konsumenckich potrzebach, a w ludzkiej fałszywej świadomości.

Autor

- Gazeta Bałtycka



Moto Replika