Ten system stworzył George Soros. „Ma ogromny wpływ na opinię publiczną”
Dwadzieścia pięć lat temu powstała Fundacja Stefana Batorego. Jedna z kilku bardzo znanych w Polsce organizacji „pozarządowych”. Czy istotnie znanych?
Założycielem fundacji jest George Soros, miliarder żyjący z amerykańskim paszportem, wg dostępnych źródeł – Żyd pochodzenia węgierskiego. Przez całe lata Fundację Stefana Batorego wspierały głównie dwie inne fundacje: Instytut Społeczeństwa Otwartego (Nowy Jork, Budapeszt) oraz Fundacja Forda (Nowy Jork). Znaczącymi sponsorami Fundacji Stefana Batorego były także inne instytucje finansowe, głównie amerykańskie, ale także na przykład działające w Polsce firmy z kapitałem zachodnim. W ostatnim okresie główny ciężar finansowania Fundacji Stefana Batorego przesunięty został zdecydowanie w kierunku Brukseli (Biuro Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego). Roczne wpływy od darczyńców na potrzeby fundacji przekraczają już sześćdziesiąt milionów złotych. To naprawdę olbrzymie pieniądze.
Zadania Fundacji
Czym zajmuje się Fundacja Stefana Batorego? Najprostsza odpowiedź zawarta jest w jej statucie. Okazuje się, że fundacja „…wspiera (finansowo, rzeczowo lub organizacyjnie) inne organizacje i instytucje prowadzące:
- działania służące upowszechnieniu zasad demokratycznego państwa prawa, przejrzystości w życiu publicznym, społecznej kontroli nad instytucjami zaufania publicznego oraz przeciwdziałania patologiom życia publicznego i społecznego,
- działania na rzecz ochrony praw i swobód obywatelskich, równych praw kobiet i mniejszości, dostępu obywateli do informacji, pomocy prawnej i wymiaru sprawiedliwości oraz propagowania postaw obywatelskiej aktywności i odpowiedzialności,
- działania wspomagające rozwój społeczności lokalnych, samorządnych wspólnot, organizacji pozarządowych i innych instytucji działających na rzecz dobra publicznego w różnych dziedzinach życia społecznego (m.in.: edukacja, nauka, kultura, informacja, integracja europejska, ochrona środowiska, ochrona zdrowia, przedsiębiorczość, pomoc społeczna, charytatywna i humanitarna),
- działania służące wyrównywaniu szans grup słabszych lub zagrożonych społecznym wykluczeniem (m.in. niepełnosprawnych, mniejszości, uchodźców, dzieci i młodzieży ze środowisk patologicznych lub terenów zaniedbanych gospodarczo, społecznie, kulturowo), …”
Jaki cel przyświecał założycielowi fundacji, który ją powoływał. Jakie rzeczywiste siły stoją za finansową potęgą organizacji, która stała się potężnym narzędziem społecznego wpływu?
Wpływać na opinię publiczną
Okazuje się, że jedną z pierwszych rzeczy, które zostały w Polsce stworzone po ustrojowej rewolucji (?) 1989 roku jest system pozwalający na niemal nieograniczone wpływanie na opinię publiczną, ba, kształtowanie tej opinii. Ten system to głównie środki masowego przekazu (prywatne media), ale także zasilane pieniędzmi różnych organizacji fundacje, stowarzyszenia, instytuty, komitety. Tak powstały „system” kształtuje nasze postawy, bardzo często pomijając nasze tradycyjne wartości i kulturalne, i narodowe, i społeczne. Niekiedy nawet mając je w pogardzie, ukazując je jako element lokalnego folkloru, zaściankowości, cywilizacyjnego zacofania.
Jaki jest cel tych działań? Oczywiście można odpowiedzieć, cytując wspomniany statut: społeczna kontrola szeroko rozumianej władzy. Ale czy tylko?
Jesteśmy krajem demokratycznym, wolnym. Nikt chyba nie zaprzeczy, że wybory w Polsce są od 1989 roku wyborami w pełni wolnymi, zgodnymi z takimi zasadami demokracji, jakie zapisaliśmy w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Można oczywiście dyskutować o różnego rodzaju błędach wyborczych (ot, choćby słynna już „książeczka”, która Polskiemu Stronnictwu Ludowemu umożliwiła uzyskanie wyniku wyborczego na poziomie dwudziestu pięciu procent, co w żaden sposób nie odzwierciedlało rzeczywistego poparcia społecznego dla tej partii). Można dyskutować o skuteczności wyborczych protestów, rozpatrywanych przez sądy lokalne, a więc zawsze nie mających wpływu na ważność wyborów ogólnopolskich. Są to rzeczy, nad którymi zastanawiać się powinni parlamentarzyści. Głośno o nich mówi (ba, krzyczy) Paweł Kukiz i jego ruch Kukiz’15.
Przez ostatnich osiem lat w Polsce władzę sprawowały koalicje, które wyznaczały kierunki polityczne dokładnie zgodne z tymi, które propagowane są np. w Europie Zachodniej. Określane mianem lewicowych zalecają szeroko rozumianą tolerancję (to nic złego), otwartość (to nic złego), swobodę gospodarczą (to nic złego). Ale oprócz tych zaleceń pojawiają się kierunki narzucające, w miejsce wspomnianej tolerancji – obowiązek propagowania zachowań nietypowych, (tu już zgody może nie być), w miejsce wspomnianej otwartości – zakaz nauczania historii własnego narodu, propagowania własnej kultury (tu już także zgody może nie być).
O gospodarczej swobodzie można mówić, a w tym czasie wymagać likwidacji całych gałęzi przemysłu, na przykład pod szczytnym hasłem ochrony klimatu. Lub „niezbywalnych wartości europejskich”, do jakich zalicza się obszary na przykład szczególnie chronione (tu również zgody może nie być).
Wolne media
Wspomniane wyżej, sprawujące dotychczas władzę w Polsce koalicje realizowały bez wahania, rzekłbym, ze stachanowskim zaangażowaniem, opracowywane gdzieś w Brukseli (?) wytyczne dla „postępowych” społeczeństw Zachodu. Przy okazji przejmując kontrolę nad mediami. Przyjęło się uważać, że media stanowią tak zwaną czwartą władzę. Media oczywiście niezależne. Czwartą, ponieważ Konstytucja Rzeczpospolitej przewiduje i określa trójpodział władzy (ustawodawcza, wykonawcza, sądownicza).
Po 1989 roku mieliśmy nadzieję, że media staną się rzeczywiście wolne. Czy tak jest w istocie? Coraz częściej odnoszę wrażenie, a nie jestem w tym odosobniony, że o niezależności mediów, przynajmniej tych tak zwanego głównego nurtu, możemy zapomnieć na długie lata.
Jeśli istnieją media naprawdę niezależne, to są to media pokroju np. Gazety Bałtyckiej.pl. Największe media już dawno zostały zawłaszczone przez sprawujących władzę piewców idei tworzonych na brukselskich salonach. Przy pomocy opłacanych reklam, zamieszczania artykułów sponsorowanych, wspierania fundacji i organizacji będących agendami mediów. Tak dzieje się i na szczeblu krajowym, i lokalnym, samorządowym.
Teraz, po zmianie władzy, media te, dotąd wspierające władzę, stały się propagatorami opozycji. Jak wielki jest wpływ mediów na opinię społeczną, podkreślać nie muszę. Stąd nieprzeparta chęć każdej władzy do panowania w mediach, zwłaszcza w telewizjach, z podkreśleniem tak zwanej telewizji publicznej. Nie jest wolna od tych chęci także obecna władza, która już pokazała, że ster na przykład publicznych środków przekazu potrafi ująć w ręce nie tylko bardzo sprawnie, ale także bardzo silnie.
Zmiana władzy – zmiana wartości
Ale zmiana władzy w Polsce oznacza także pewną zmianę politycznego kierunku działania. Właśnie w stronę zachowania tradycyjnych, polskich wartości. Polskiej kultury, polskiego języka, pamięci o polskich bohaterach narodowych, o ponad tysiącletniej historii chrześcijańskiego Państwa Polskiego.
To zmiana, która niekoniecznie musi być po myśli twórców społeczno-politycznych przemian opracowywanych w Brukseli(?). Gdzie już próbowano podnosić gniewne, krytyczne głosy wobec nowego, podkreślam ponownie, demokratycznie wybranego polskiego rządu. Grożąc palcem w związku z przeprowadzonym ponoć zamachem stanu, zagrożeniem demokracji, ograniczaniem swobody wypowiedzi i wolności słowa.
Gdy okazało się, że media, mimo olbrzymich możliwości wpływania, nie są w stanie zmienić społecznych nastrojów, gdy wyniki wyborów pokazały, że te tradycyjne polskie wartości dla większości Polaków są więcej warte niż tęcze na Placu Zbawiciela w Warszawie, do działań przystąpiła także Fundacja Stefana Batorego. Propagandowy przekaz medialny wzmocniony został działaniami takich „społecznych autorytetów” jak Agnieszka Holland, Jan Krzysztof Bielecki czy Aleksander Smolar. Być może także pieniędzmi, których, jako się rzekło wcześniej, fundacji nie brakuje i zapewne nie zabraknie.
Teraz czas na indoktrynację
Odnoszę wrażenie, że teraz właśnie ujawnia się prawdziwy cel powoływania fundacji i organizacji podobnych do tej, jaką jest Fundacja Stefana Batorego. Przez długie cztery lata będziemy poddawani szeroko rozumianej indoktrynacji, sterowanej gdzieś z dalekiej Brukseli, opłacanej pieniędzmi bliżej nieokreślonych darczyńców. A wszystko to w trosce o „demokrację i swobody obywatelskie w Polsce”.
Uważam, że niezwykle trudna będzie rola rządu w neutralizowaniu tego typu propagandy. Trudności budżetowe oraz brak możliwości finansowego wspierania takich działań mogą okazać się przeszkodą nie do przebycia. Kolejną przeszkodą może być brak poważnych struktur organizacyjnych mogących przyjąć na siebie ciężar tych zadań. Obawiam się, że głównie z uwagi na problemy finansowe, ani na przykład Kluby Gazety Polskiej, ani Akademickie Komitety Obywatelskie nie będą w stanie tego zrealizować. Pewną szansą są spontaniczne działania wszelkiego rodzaju patriotycznie nastawionych (młodzieżowych) grup społecznych i stowarzyszeń. Pewnie będzie to działało trochę na zasadzie pospolitego ruszenia. To nic złego. Bardziej obawiam się, że będą to, tak charakterystyczne dla nas, jako nacji, działania określane mianem słomianego ognia. W każdym razie na tym propagandowym froncie czasy zbliżają się niezwykłe.
Kto jest obcym agentem?
Podobną sytuację bardzo radykalnie rozwiązał przywódca rządzący wielkim, sąsiadującym z Polską krajem. Wprowadził może mało „demokratyczną”, ale bardzo ułatwiającą działania władzy zasadę, że każdy, kto bierze pieniądze ze źródeł zagranicznych, jest obcym agentem i powinien jako taki zgłosić tę działalność władzy. Ta natomiast będzie się „agenturalnej” działalności bardzo dokładnie przyglądać, kontrolować ją i w skrajnym (nawet nie tak bardzo) przypadku może jej zakazać. Larum podniósł się okropny. Przywódca jednak swoje wie i z decyzji nie zamierza się wycofywać.
Nie zamierzam nawoływać tutaj nikogo do czerpania wzorców „demokracji” od naszego wielkiego sąsiada. Jednak dobrze byłoby, gdyby każdy mógł zapoznać się z pełnym wykazem źródeł finansowania nie tylko określonej fundacji (to można zrobić bez kłopotu), ale także wszystkich jej darczyńców (sponsorów). Że w obecnym systemie prawnym jest to nierealne, nikogo przekonywać chyba nie muszę. A że wyniki takiego zobrazowania finansowych powiązań nie tylko beneficjentów (jakim jest np. Fundacja Stefana Batorego), ale także darczyńców (np. Biura Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego w Brukseli) byłyby niezwykle interesujące, a może nawet szokujące, przekonać się można oglądając schemat powiązań samej fundacji: https://mojepanstwo.pl/dane/krs_podmioty/101194,fundacja-stefana-batorego
Żeby uciąć ewentualne spekulacje na temat agenturalnych powiązań Fundacji Stefana Batorego lub jej członków, co niektórzy mogliby uznać za obraźliwe podkreślę tylko, że sam Stefan Batory też nie był Polakiem. A nikt go o agenturalność i knowania przeciwko Polsce nie posądzał (chyba).
Istvan Bator Magyarem był,królem SWOJEGO królestwa ,a nie jakiejś tam rebubliki kartflanej.Nie ma sensu snuć knowań przeciw sobie.Pojecie „panstwa” nadeszło na ziemie Królestwa dużo póżniej