Wiemy, gdzie może być zaginiony malezyjski samolot!
Ósmego marca zaginął potężny samolot malezyjskich linii lotniczych. Zaginął praktycznie bez śladu. Mimo satelitów, mimo nasłuchów, mimo, że jak twierdzą niektórzy, nie ma problemu, by podejrzeć, co właśnie piszę ani jakie papierosy jakimi zapałkami zapalam. A jednak.
Mnie trochę zastanawia stosunkowo niewielka ilość informacji, jakie tzw. niezależni dziennikarze przekazują opinii publicznej. I nie mam tu na myśli, broń Boże, tylko polskich dziennikarzy. Dodatkowo dodam, że trochę zdziwiony byłem informacjami przekazywanymi bodaj dwa dni po zaginięciu samolotu przez premiera Malezji. Człowiek ten w sposób bardzo niepewny, w moim przekonaniu nawet z pewnym strachem (który mógł być, ale nie musiał, wynikiem zaistniałego wydarzenia) poinformował, że samolot uległ katastrofie. I wszyscy to chętnie podchwycili.
W świat poszła informacja o katastrofie. I tylko jej śladów nikt nie może odnaleźć. Szkoda tylko, że nie podano, a przynajmniej ja nie usłyszałem, kto podróżował tym samolotem ani co było nim transportowane. (Pogłoski o dużej ilości złota wypadałoby potwierdzić lub im zaprzeczyć. Podobnie wskazana byłaby informacja o tym, jakie ważne (z różnych powodów) persony znajdowały się na pokładzie w chwili startu.
Gawiedzi przedstawiono dwa prawdopodobne kierunki lotu samolotu. Po jakimś czasie rozpoczęto akcję poszukiwawczą w „okolicach” australijskiego Perth. Wydaje mi się, że wszystkie sygnały o odnalezionych fragmentach samolotu, o „przechwyconych” sygnałach czarnych skrzynek – miały na celu nie tyle informowanie opinii publicznej, ile jej dezinformowanie.
Z zainteresowaniem popatrzyłem na mapę naszego, najpiękniejszego ze światów. Obejrzałem dwa prawdopodobne korytarze, którymi ponoć mógł lecieć samolot, obejrzałem okolice zachodniego wybrzeża Australii. I w efekcie wzrok mój zatrzymał się na wyspie Diego Garcia. To fajna wysepka. W dodatku z piękną bazą wojskową (chyba amerykańską, choć sama wyspa jest terytorium brytyjskim) oraz pasem startowym, na którym bez problemu malezyjski samolot mógłby wylądować.
Zapewniam, że na terenie wyspy jest wystarczająco dużo miejsc, gdzie samolocik taki jak boeing 777 można ukryć przed oczami wścibskich (przed satelitami też). Może by tak więc o wspomniany samolot zapytać Brytyjczyków? Jeśli się dobrze orientuję, to odpowiedź inna niż milczenie udzielona zostanie za pięćdziesiąt lat. (Taki jest zwyczajowy okres utajnienia mniej ważnych dokumentów rządu Jej Królewskiej Mości. Ważniejsze dokumenty utajnia się np. na następnych pięćdziesiąt lat. Bez jakiegokolwiek tłumaczenia. I tak można w nieskończoność).
Spodziewam się, że w najbliższym czasie gdzieś na Oceanie Indyjskim odnalezione zostaną niewielkie fragmenty samolotu. Takie, które łatwo transportować np. łodzią podwodną. Być może uda się w ten sposób odnaleźć nawet czarne skrzynki. Potwierdzona zostanie w ten sposób oficjalnie głoszona wersja katastrofy. W moim przekonaniu tak samo prawdopodobna, jak zamach w okolicach lotniska Północnego pod Smoleńskiem 10.04.2010 roku.