Wojna żydowsko-polska a sprawa Trójmorza
Od kilku dni środowiska opozycyjne atakują rząd Rzeczpospolitej Polskiej za nieudolne działania wobec Izraela. Ważne osoby tego kraju dopuściły się skandalicznych wypowiedzi na temat Polski i Polaków. Ton tych wypowiedzi chętnie podchwyciły wpływowe środowiska żydowskie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Dzięki tej antypolskiej kampanii, nie pierwszej w ostatnim czasie, dowiedzieliśmy się, że antysemityzm wyssaliśmy z mlekiem matek, że wspólnie z Niemcami zgotowaliśmy Żydom zagładę. Przy okazji padło, że „powstanie” w warszawskim gettcie skierowane było przeciwko polskim oprawcom.
Nie trzeba było być geniuszem psychologii ani znawcą dyplomacji, by wiedzieć, że przedstawiciele rządu polskiego nie będą mogli wziąć udziału w szczycie tak zwanej „grupy wyszehradzkiej”, której obrady zaplanowano w Jerozolimie, ostatnio przez coraz większą liczbę rządów uznawaną za najważniejsze miasto (stolicę) Izraela.
Dlaczego rozpoczęto tę antypolską krucjatę? Najpopularniejsze odpowiedzi to: Żydzi chcą wymusić na Polsce „odszkodowania” za grzechy II wojny światowej, Żydzi potrzebują pieniędzy na ratowanie swego państwa, które powoli najwyraźniej upada i nie ma szans na przetrwanie zbliżającej się fali arabskiego tsunami, Żydzi szukają szansy na znalezienie kolejnego „filantropa”, który zastąpi Niemców zdecydowanie odmawiających dalszego finansowania żydowskiego państwa.
Wszystkie te odpowiedzi zapewne w jakimś stopniu są prawdziwe. Ja jednak próbuję znaleźć jeszcze jeden wariant odpowiedzi. Może mniej popularny, może związany nie tylko z Żydami, przynajmniej bezpośrednio. Jeśli przyjmiemy za wyznacznik pewnych działań owo biblijne: „po owocach ich poznacie”, pozwalam sobie zauważyć, że jednym z tych owoców „jerozolimskiego szczytu grupy wyszehradzkiej” jest fakt, że do niego nie doszło, a w to miejsce nastąpiły spotkania (przyjacielskie?) poszczególnych przedstawicieli rządów grupy (oczywiście bez Polaków) z politykami izraelskimi.
O czym rozmawiano w trakcie tych dwustronnych rozmów? Jestem przekonany, że nasze służby nie są w stanie ustalić. Widać natomiast gołym okiem, że nastąpiło pewne „rozbicie” grupy wyszehradzkiej. A przecież, chyba nie przypadkiem, ostatnio swego rodzaju akces do owej grupy zgłosiły R11; uwaga – nasi wielcy przyjaciele, Niemcy, którym nagle idea Trójmorza bardzo się spodobała. (Odniosłem nawet w pewnym momencie wrażenie, że pani Angela Merkel chętnie przystąpiłaby do organizowania Trójmorza, najlepiej pod przywództwem wielkiego narodu niemieckiego).
Jeszcze chwila, a nasz wielki, strategiczny sojusznik zza oceanu zostanie przekonany, że tak miła sercu prezydenta Donalda Trumpa idea Trójmorza może zostać zrealizowana, ale tylko pod przewodnictwem cywilizowanych Niemców, którzy potrafili ułożyć swoje stosunki z Izraelem, ale bez udziału dzikich Polaków, którzy swoim uporem doprowadzili do wybuchu drugiej wojny światowej, by zniszczyć raz na zawsze naród żydowski. Taki przekaz będzie serwowany w wymiarze globalnym, a Polska i Polacy w żaden sposób nie potrafią się temu przeciwstawić.
Jeśli nasz wielki przyjaciel zza oceanu „kupi” tę narrację (a niby dlaczego by nie?), to mamy kompletny niewypał naszej dotychczasowej polityki zagranicznej. Kto na tym zyska? Myślę, że Czytelnicy na to pytanie odpowiedzą sobie sami.