Festiwal Rock w Rok w Sulęczynie. Rozmowa z Mateuszem Puchniarzem z zespołu Naked Brown
W sobotni wieczór całe Sulęczyno rozbrzmiewało rockowym brzmieniem gitar elektrycznych i perkusji. Wszystko za sprawą imprezy Rock w Rok organizowanej przez fundację „Aby Chciało Się Chcieć”. To już trzecia edycja festiwalu i wygląda na to, że nie ostatnia. Mimo iście rockowej nazwy tegoroczni wykonawcy grali głównie muzykę metalową.
Od godziny 16:30 w Gminnym Ośrodku Kultury pieczołowicie przeprowadzano próby nagłośnienia, a fani oczekujący na oficjalne rozpoczęcie festiwalu mogli wziąć udział w warsztatach fireshow, czyli tańców z ogniem organizowanych przez kaszubską grupę taneczną „Kostroma”.
Łagodny początek festiwalu zapewnił duet, w składzie Kamila Pinkier i Michał Q Kusz. Po tym spokojnym występie nie było już litości dla bębenków usznych. Na scenie pojawił się zespół Dead Beat, a wraz z nim ostry black metalowy riff. Brakowało tylko wokalisty, którego Dead Beat aktualnie nie ma. Zaraz po nich zagrał trójmiejski zespół Gars, niestety również bez wokalu. Była to jednak wyjątkowa sytuacja, bowiem Przemysław Lebiedziński był w tym czasie na porodówce. W przypadku obu zespołów brak wokalisty spowodował mniejsze zainteresowanie występem. Dopiero zespół Naked Brown ożywił atmosferę i przyciągnął pod scenę więcej osób. Chrypiący głos Mateusza „Plastucha” Puchniarza, mocne brzmienia gitar elektrycznych oraz szybka perkusja sprawiały, że nogi same skakały w rytm muzyki.
Aby przybliżyć nieco wizerunek zespołu przeprowadziłem wywiad z „Plastuchem”.
Maciej Nowotnik: Dobry wieczór.
Mateusz Puchniarz: Cześć.
M.N: Kto wpadł na pomysł założenia zespołu?
M.P: Początki zespołu sięgają 2007 roku. Pomysł założenia wyszedł od Plastucha i Rupiecia. Byliśmy w jednej grupie na studiach, mieliśmy już niewielkie doświadczenie w graniu, wiec naturalną rzeczą było to, że zaczęliśmy ze sobą grać. Skład kilka razy ulegał mniejszym lub większym zmianom. Obecny jest bardzo dobry i mamy nadzieję, że nie ulegnie zmianie.
M.N: A co z nazwą zespołu? Do czego ona nawiązuje i kto jest jej pomysłodawcą?
M.P: Nazwa zespołu nie nawiązuje do niczego i nic konkretnego nie oznacza. Pomysł na nazwę narodził się podczas burzy mózgów – ktoś wypowiedział tę magiczną kombinację słów. Spodobało się wszystkim i zostało. Niemniej bardzo ciekawe są rzeczy jakie ludzie mówią na temat tej nazwy. Niestety nie ujawnimy co mówią. Nie chcemy nic sugerować. Fajne jest słuchanie zaskakujących skojarzeń.
M.N: Gdy wymyślę jakieś skojarzenie dam Wam znać. Czym Ty i Twoi koledzy z zespołu zajmujecie się poza grą i tworzeniem muzyki?
M.P: Jestem hydrotechnikiem i zajmuję się projektowaniem. Co do reszty Rupieć (gitara) jest geologiem i zajmuje się badaniami gruntów, a Przemo (gitara) i Stiw (perkusja) są grafikami. Dodatkowo warto nadmienić, że Przemo jest z wykształcenia malarzem i inżynierem drogowcem. Oprócz grania nikt nie ma za bardzo czasu na zaangażowanie się w inne hobby.
M.N: Oprócz wokalu grasz także na basie. Dlaczego wybrałeś akurat gitarę basową?
M.P: Jeżeli chodzi o moje granie na basie to był przypadek. Miałem w gimnazjum odłożone 150 zł i był do kupienia bas za 100 zł i tak to się zaczęło.
M.N: Czy jednoczesne granie i śpiewanie nie jest zbyt skomplikowane?
M.P: Jest trudne, ale co ja bym robił jakbym nie miał basu? Dzięki niemu nie biegam po scenie jak debil.
M.N. Mam jeszcze pytanie odnośnie Waszej twórczości. Dlaczego akurat inspirujecie się zespołami takimi jak Black Sabath czy Motorhead?
M.P: Te zespoły pojawiły się jako inspiracja w pełni naturalnie. Tego w dużej części słuchamy więc takie riffy nam spod łapy wychodzą i tak gramy.
M.N: Tylko ty piszesz teksty czy koledzy Ci pomagają?
M.P: Koledzy z zespołu wytykają tylko mój słaby angielski. „Ale na szczęście radzisz sobie z tym” – [dodaje Stiven, który akurat znalazł się w pobliżu].
M.N: Skąd pomysł na piosenkę o kurczaku apokalipsy, która została zagrana jako bis?
M.P: Wizja zniszczenia Stanów Zjednoczonych przez gigantycznego kurczaka jest ciekawa. Podejrzewam, że naoglądałem się wtedy Monthy Pythona.
M.N: Co możesz powiedzieć na temat Waszych pseudonimów? Czym każdy z Was sobie na nie zasłużył?
M.P: Ksywy jak to ksywy. Trudno dokładnie ustalić ich pochodzenie.
M.N: Co sądzisz o organizacji tego festiwalu?
M.P: Mi się podoba. Jest to co ma być. Czyli jest fajna scena, jest dobre nagłośnienie. Z tego co widziałem w internecie i z tego co widzę tutaj to organizatorzy na tyle ile mogli to go nagłośnili. Chciałbym żeby ten festiwal się rozwinął bo jest to naprawdę fajne miejsce, jest blisko Gdańska. Żeby ten festiwal był skuteczny muszą występować na nim znane zespoły.
M.N: Dziękuję bardzo za udzielenie wywiadu.
M.P: Nie ma sprawy. Również dziękujemy.
Po zejściu Naked Brown ze sceny pojawił się zespół „eM”. Muzycy zagrali sporo ballad i innych spokojnych utworów, co dało widowni nieco wytchnienia przed finałowym koncertem. Na sam koniec, po pokonaniu problemów technicznych, wkroczył zespół „Fosfor”. Grupa założona w Wejherowie ponad 20 lat temu określa tworzony przez nich gatunek jako smooth metal. Było to najcięższe brzmienie na całym tegorocznym festiwalu. Po wszystkim, jeden z organizatorów, Dj Pepo rozpoczął rockowe after party.
Z niecierpliwością będę czekał na kolejną edycję tej imprezy. Festiwal z roku na rok robi się coraz lepszy. Pojawiają się coraz bardziej znane zespoły i coraz więcej osób zainteresowanych. Do zobaczenia za rok na Rock w Rok.