Jerzy Skrzypczyk, perkusista Czerwonych Gitar: „Moja perkusyjna próżność została zaspokojona”
„Jak myśl, sprzed lat, jak wspomnień ślad…” – Tak nostalgiczny przekaz rozbrzmiewa od blisko 50 lat ze scen całego świata łącząc kolejne pokolenia osób, które wychowują się na legendzie wpisanej w karty historii polskiej muzyki. 6 lutego w Filharmonii Bałtyckiej zabrzmi raz jeszcze w ramach idei koncertu wspomnień obok innych utworów zespołu, który w swej karierze grał i śpiewał najgłośniej w Polsce zdobywając serca milionów słuchaczy.
Czerwone Gitary poprzez swoją biografię do dziś wzbudzają skrajne opinie, lecz powszechna pozostaje niezmieniona – Polscy Beatlesi to klasyk, a klasyce szacunek się należy. O wspomnieniach, teraźniejszości i jutrze miałem przyjemność porozmawiać z liderem i perkusistą Czerwonych Gitar – Jerzym Skrzypczykiem*.
Mateusz Marciniak: Jak się zaczęła pańska przygoda z muzyką ?
Jerzy Skrzypczyk: Moja przygoda z muzyką zaczęła się w wieku 6 lat, rodzice postanowili mnie wysłać do szkoły muzycznej w Gdańsku – Oruni, w celu nauki gry na akordeonie. Następnie była Podstawowa Szkoła Muzyczna w klasie fortepianu, po ukończeniu, której zdałem egzamin do Średniej Szkoły Muzycznej, niestety powinęła mi się noga na egzaminie z matematyki do Liceum Ogólnokształcącego i z konieczności wylądowałem w Liceum Muzycznym, łączącym przedmioty ogólnokształcące z muzycznymi. Niestety miejsca w klasie fortepianu były zajęte, więc padła propozycja uczęszczania na zajęcia w klasie perkusji, co miało trwać rok – trwa do dziś.
Przez pewien okres czasu grał pan pod pseudonimem.
W momencie, gdy Czerwone Gitary rozwijały skrzydła, kiedy nazwiska muzyków miały być wydrukowane na plakatach – zaczęły się schody. Seweryn i ja byliśmy uczniami Liceum Muzycznego w Gdańsku, co wykluczało granie w tak zwanych zespołach big-beatowych i właśnie dlatego musieliśmy zakamuflować swoje prawdziwe dane. Seweryn nazywał się Robert Marczak, ja się nazywałem Jerzy Geret. To były przypadkowe pseudonimy.
Jakie były pańskie muzyczne inspiracje?
Duży wpływ na mój styl miał Big Band Jana Tomaszewskiego, w którym miałem przyjemność grać. W tym projekcie brała udział czołówka muzyków z wybrzeża. Charakteryzował się silnie rozbudowaną sekcją dętą i rytmiczną. Utwory, które graliśmy były w stylistyce jazzowej.
Łatwo jest pogodzić śpiewanie i grę na bębnach?
Moja gra na perkusji była znacznie ciekawsza w momencie, gdy nie śpiewałem. Potem zaczęły się chórki, z czasem główny wokal, który sprawił, że te rytmy musiały siłą rzeczy być prostsze. Nie ma zbyt wielu śpiewających perkusistów, ale to nie jest tylko nam przypisywane. Proszę zwrócić uwagę, że gitarzyści w momencie gry solowej rzadko śpiewają, co widzę chociażby po naszych muzykach.
Skąd pomysł na Wojciecha Hoffmana w Czerwonych Gitarach?
W 15 rocznicę śmierci Krzysztofa Klenczona pojawił się pomysł, aby z tej okazji nagrać utwór pt. „Epitafium dla Krzyśka”. Niestety Seweryn nie chciał się podjąć zagrania partii solowej, w związku z czym musieliśmy znaleźć kogoś, kto to zagra. Wybór padł na Wojtka. Jego ojciec, który pracował w wielu ośrodkach kultury organizował różne koncerty – również nasze. Wojtek, po jednym z takich koncertów, kiedy pierwszy raz usłyszał Krzyśka, stał się jego wielkim fanem i od tego momentu postanowił zostać gitarzystą. Dlatego naszą propozycje przyjął entuzjastycznie.Jak się okazało to był dopiero początek owocnej współpracy.
Z jakiego zestawu składa się pańska perkusja?
Gram na perkusji marki „Tama – Bubinga” składającej się z czterech tomów – 10’ 12’ 14’ 16’ cali, werbel – 14’ cali średniej wysokości – to perkusja, której używam na koncertach. Natomiast będzie pan pierwszą osobą, która się dowie, że w domu posiadam również perkusję marki „Tama- Spartan” z limitowanej edycji z certyfikatem autentyczności. Takich zestawów wyprodukowano tylko 50 sztuk. Zrobiona jest z korpusów metalowych, i co ciekawe, przyozdobiona jest kryształami „Svarowskiego” Jest to instrument zupełnie nowy. Do tej pory wiszą na niej wszystkie metki japońskich producentów.
Jak pan wszedł w posiadanie tak unikatowego instrumentu?
Dostałem w prezencie od fanki. Kiedyś, chciałem kupić te bębny. Będąc w Chicago spotkałem mojego znajomego, który pracował wówczas w „Guitar Center” i poprosiłem go, żeby się zorientował w cenie. Okazało się, że taki zestaw kosztuje około 14,5 tys dolarów. Szkoda mi było zainwestować tyle pieniędzy z tego względu, że używanie takiego instrumentu na trasach koncertowych mogło doprowadzić do jego uszkodzenia – blachy zostałyby porysowane, więc ten zakup byłby nonsensem. Dlatego, w momencie, gdy jedna z fanek zaproponowała mi obdarowanie prezentem dużej wartości, temat stał się znowu aktualny i moje poprzednie plany zostały zrealizowane. Kiedyś grałem na pierwszej w Polsce perkusji „Ludwig” – takiej samej, na jakiej grał Ringo Starr. Teraz jestem posiadaczem jedynego w Polsce zestawu Tama Spartan. Moja „perkusyjna próżność” została zaspokojona.
Najbardziej przełomowe momenty w karierze?
Jeśli chodzi o mnie to propozycja gry w Czerwonych Gitarach. Oczywiście wówczas nie miało to takiego rozmachu, ale sama propozycja udziału była dla mnie ogromnym przełomem.
Jeśli chodzi o zespół to z mojej perspektywy – odejście K. Klenczona, a potem S. Krajewskiego. Mało kto wierzył w to, że Czerwone Gitary przetrwają.
Jakie były przyczyny odejścia z zespołu S. Krajewskiego?
Tylko Seweryn jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Ja mogę tylko domniemywać. Może znudził go ten rodzaj muzyki? Z jego ust padały nawet określenia, że to disco polo. Nie rozumiem tego, bo stworzył fantastyczne rzeczy, które pokochała cała Polska.
W takim razie, dlaczego koncertował z Piaskiem, wykonując wiele utworów napisanych pod szyldem Czerwonych Gitar?
No właśnie… Wydaje mi się, że w pewnym momencie trochę się zagubił, próbował iść w kierunku aranżacji bardziej symfonicznych, ale bez większych sukcesów. Może dlatego powrócił do swojej dawnej twórczości?
Były rozmowy na temat powrotu po latach?
Rozmów nie było, ale były propozycje przy każdym jubileuszu, oczywiście do pewnego etapu. W pewnym momencie to przestało mieć sens, wszelkie próby skonsolidowania Czerwonych Gitar spotykały się z brakiem odpowiedzi z jego strony.
Kilka lat temu transmitowany był przez Polsat, recital S. Krajewskiego i A. Pasiecznego, w ramach „Top Trendy”. Co pan czuł oglądając ten występ?
Uważam, że to najlepszy koncert tego Festiwalu.. Jego głos się nie starzeje, cały czas śpiewa bardzo dobrze. Piasek śpiewa w zupełnie innym stylu. Ocenę tej zbitki dwóch tenorów pozostawiam słuchaczom.
To nie gryzie pana od środka?
Nie, taką wybrał drogę i trzeba to uszanować. Ze szkodą dla fanów byłoby, gdyby w ogóle nie występował.
Śledzi pan fora internetowe ?
Fani marzą o chociaż jednym koncercie w złotym składzie.
Po ostatnich deklaracjach Seweryna, że nie będzie już śpiewał, nie widzę takiej możliwości. Poza tym, po naszym rozstaniu z ust Seweryna padło wiele dziwnych słów pod adresem zespołu. Dowiedzieliśmy się, że gramy z playbacku, że w zespole grają słabi muzycy. No, to jak można wrócić do takiego zespołu? A przecież w naszym obecnym składzie grają znakomici muzycy. Arek Wiśniewski współpracował m.in. z Edytą Górniak, a Marek Kisieliński aranżuje piosenki do „Idola”, i „Must be the music”,
Z tego, co pan mówi to bardzo mało realne.
Raczej tak. Natomiast mamy kilka innych pomysłów, aby spróbować przedłużyć żywot Czerwonych Gitar, bo szkoda, żaby ten znak firmowy zniknął nagle ze świadomości słuchaczy.
Teraz rzadko pamięta się o ludziach, którzy tworzyli i nadal tworzą historię polskiej muzyki, więc nie będzie się pamiętało również o tych, którzy zakończą swoją działalność.
Nasz jubileusz 25 – lecia przygotował nam impresario z USA, a 45 lecia – Rosjanie. W Polsce nikt się tym nie zainteresował.
Skąd wziął się pomysł na współpracę z młodymi muzykami?
Pomysł przyszedł mi do głowy, gdy zespół był jeszcze w nazwijmy to „starym składzie”. Podsunąłem pomysł promowania młodych, zdolnych muzyków, których spotkamy na naszej drodze. Nasza muzyka łączy pokolenia wśród słuchaczy, więc dlaczego miałaby nie łączyć na scenie? Z różnych przyczyn, nie zdążyliśmy zrobić tego dawniej. Ten pomysł realizowany jest w chwili obecnej i jeśli się decydujemy na współpracę z młodymi, to na równych prawach. Jeśli napisałeś dobry tekst lub muzykę, to proszę bardzo, nagrywamy ją. To będzie i jest korzystne dla zespołu.
Pojawiają się opinie, że uprawiacie klasyczny proces odgrzewania kotleta.
Gdybyśmy nie nagrywali nowych utworów to można byłoby się z tym zgodzić, ale my cały czas robimy nowe piosenki, nagrywamy nowe, złote płyty. Queen też ma nowego wokalistę i nie znaczy to, że nie może grać klasyków, bo to jest przypisane do nich. W naszej świadomości nie egzystuje fakt, że utwory robione pod szyldem Czerwonych Gitar, były pisane dla zespołu, więc kto inny ma je grać? Żuki, Postman, czy wielu innych? Nie może być tak, że nasze piosenki grają wszyscy oprócz nas.
Jak reagują fani na nowe utwory podczas koncertów?
Widownia oczekuje od nas głównie starych przebojów, tym bardziej cieszy nas to, że tak dobrze reaguje na nasze nowe piosenki. Są to głównie utwory nowych członków zespołu: Arka Wiśniewskiego i Marka Kisielińskiego. Ich wspólne dzieło, – „Lecz tylko na chwilę” stało się w kilku polskich i polonijnych rozgłośniach radiowych „Piosenką Roku 2010.”
Na co mogą liczyć fani obecni na koncercie wspomnień w Gdańsku?
Na różnorodność nastrojów i znakomitą zabawę.
Żyje pan tylko z muzyki?
W tej chwili tak, choć nie zawsze. W całej historii zespołu było kilka przerw, podczas których trzeba było się czymś zajmować. W swoim życiu byłem m.in. sadownikiem – w schedzie po rodzicach, oraz przedstawicielem firmy AMC. Miałem również propozycje grania w innych formacjach muzycznych, ale kiedyś postanowiłem sobie, że jeśli mam się zajmować muzyką, to tylko w Czerwonych Gitarach.
Jakiej muzyki pan słucha na co dzień?
W ostatnich dniach, żadnej. Jestem typowym „samochodowym radiowcem”, a właśnie popsuł mi się samochodowy odtwarzacz.
Jakie odczucia i przemyślenia towarzyszą panu, gdy śledzi pan polską scenę muzyczną?
Myślę, że kiedyś łatwiej było wylansować zespół czy piosenkę. Kiedyś cała Polska słuchała tych samych piosenek. Było jedno, centralne studio nagrań, w którym nagrywali wszystkie zespoły i soliści. Nagrania te wysyłane były do lokalnych rozgłośni radiowych, i tam listy przebojów różniły się od siebie tylko kolejnością tych piosenek. Dziś młodzi muzycy i soliści mają o wiele trudniej, chyba, że trafią do programów typu „Mam talent, czy „Must be the music”, że nie wspomnę o telewizji disco-polo – wej. Tyle tylko, że często laureaci tych programów albo nie mają pomysłu na dalszą karierę, albo brak im pieniędzy na przedłużenie swoich pięciu minut. Natomiast znacznie lepiej mają pod względem dostępu do instrumentów, programów muzycznych i techniki komputerowej.
Gdyby padła propozycja udziału w programie typu talent show to jak by pan zareagował?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Myślę, że z jednej strony jest to niewątpliwa nobilitacja, ale z drugiej strony istnieje niebezpieczeństwo kompromitacji. Dlatego decyzja byłaby bardzo trudna.
Jakie są najbliższe plany studyjne i koncertowe?
Jesteśmy w trakcie pracy nad nową płytą. W 90% jest to praca muzyków Czerwonych Gitar, i osób, które są bardzo blisko zespołu. Np. jedna z kompozycji to dzieło Marcina Wądołowskiego, wirtuoza gitary klasycznej i naszego muzyka sesyjnego, syna Mieczysława Wądołowskiego, członka naszego zespołu. Album ukaże się pod koniec roku.
Teraz może pan przekazać kilka osobistych słów czytelnikom i fanom.
Rok temu zagraliśmy w Teatrze Muzycznym koncert składający się niemal w stu procentach z utworów Krzysztofa Klenczona. Zainteresowanie było olbrzymie, bilety rozeszły się w kilka dni, więc organizator postanowił odnowić tę idee wzbogaconą przez nas o inne nasze przeboje i nowe piosenki. Zanosi się na super koncert. Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie!!!
*Jerzy Skrzypczyk, (ur. 4 stycznia 1946 w Wandalinie) – perkusista, kompozytor, wokalista. Był uczniem Liceum Muzycznego w Gdańsku w klasie fortepianu i perkusji. W 1964 roku występował w zespole Pięciolinie. Od 1965 roku w zespole Czerwone Gitary (był w jego pierwszym składzie). Brał udział we wszystkich nagraniach płytowych i wszystkich koncertach Czerwonych Gitar.
Rozmawiał: Mateusz Marciniak
Powrót do przeszłości!
Życzę dalszych sukcesów, coraz lepsze są Pańskie wywiady. Pozdrawiam.
Warto przypominać dawne gwiazdy muzyki rozrywkowej.
Pan Skrzypczyk i jego obecny zespół powinni wymyślic sobie jakąś nowoa nazwe, bo używanie nazwy Czerwone gitary, przy prawie zupełnie nowym składzie nie jest sprawiedliwe.Ich nowe piosenki nie zdobywaja ani tak dużej popularności, ani nie brzmią rewelacyjnie.Publicznośc przychodzi na koncerty wabiona magią nazwy.Wiadomo, atmosfera moze być wspaniała,ale pod wzgledem poziomu z czasów, gdy z zespolem wystepowali Klenczon i Krajewski bardzo daleko w tyle są obecni panowie.
Serdecznie Pozdrawiam i Sciskam !!!
Zycze jescze wielu wspanialych koncertow
i przede wszystkim DUZO , DUZO ZDROWKA !!!
Twoj kolega z podstawowki i liceum
Zenek Zareba („czy mnie jeszcze pamietasz „)?
Z dawnego zespołu pozostała jedynie nazwa i nie oszukujmy się.Ten zespół powinien występować pod inną nazwą.