Niemieckie sympatie do niektórych polskich polityków nie są przypadkowe | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 19.01.2016

Niemieckie sympatie do niektórych polskich polityków nie są przypadkowe

Swoista „burza w szklance wody” jaką są w mojej ocenie (czysto propagandowe !) działania naszych „przyjaciół” zza Odry, oraz – z ich inspiracji – brukselskich „eurokratów”, wielu zaskoczyły swoją skalą i gwałtownością. Czy istotnie nie dało się ich przewidzieć?

Cofnijmy się nieco w czasie. Jest początek lat 90–tych ubiegłego wieku, tzw. „reforma Balcerowicza” demoluje polską gospodarkę, a w polskim Sejmie pojawiają się coraz to nowe partie. Jedną z nich jest Kongres Liberalno–Demokratyczny tworzony przez takich polityków jak: Janusz Lewandowski, Jan Krzysztof Bielecki, Donald Tusk… Znają Państwo te nazwiska?

J. K. Bielecki zostaje (na szczęście na krótko !) Premierem, zaś J. Lewandowski Ministrem Przekształceń Własnościowych w jego rządzie. Rozpoczyna się zorganizowana grabież naszego majątku narodowego zwana dla niepoznaki przez autorów owego procederu „prywatyzacją”. Dokonania ówczesnego ministra od prywatyzacji są tak znaczące, że sprawą zajmuje się Prokuratura, ale ostatecznie sprawę (choć po wielu latach !) udaje się „zamieść pod dywan”.

Rządzący liberałowie działając metodą tworzenia faktów dokonanych, doprowadzają do rozgrabienia ogromnej części powojennego dorobku Polaków. Formacja płaci polityczną cenę za swoje działania nie przekraczając w kolejnych wyborach progu wyborczego i niknąc z polskiej sceny politycznej. Nie oznacza to bynajmniej, że autorom owego dramatu źle się dzieje.

J. K. Bielecki przeczekuje ciężki okres obejmując w 1993 roku posadę dyrektora i przedstawiciela Polski w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie, zaś J. Lewandowski przeczekuje „burzę” za granicą, gdzie zarabia na życie jako „ekspert”.

Zadziwiające kariery, które w naturalny sposób rodzą pytanie, czy nie miały one przypadkiem związku z wykonaną (na zlecenie zagranicznych mocodawców?) dewastacją polskiej gospodarki?

Jesteśmy chyba jedynym przykładem uprzemysłowionego kraju, w którym dokonano w zasadzie pełnej deindustrializacji. Pozwoliło to na zmianę 38 milionowego kraju w centrum Europy w gigantyczną montownię z kilkumilionowym strukturalnym bezrobociem, oferującym jako główny produkt eksportowy… tanią siłę roboczą! Obrazek rodem z przełomu XIX i XX stulecia – dodajmy, wcale niekoniecznie z Europy!

Beneficjentem tego stanu rzeczy, w znacznej mierze okazał się nasz zachodni sąsiad, który jednym strzałem (w dodatku naszymi własnymi rękami !) zlikwidował konkurencję dla swojego przemysłu, zyskując „w zamian” ogromny rynek zbytu dla swoich towarów. A hipotetyczne koszty tej operacji? No cóż, poza wymienionymi (i kilkoma innymi) europejskimi karierami, raczej niewielkie.

Swego czasu niejaki Paweł Piskorski, ongiś prominentny polityk z tej samej – co już wymienieni -„stajni”, w przypływie nagłej szczerości wyznał, że niemiecka chadecja w latach 90 finansowała gdańskich liberałów. Można w to wierzyć lub nie, ale przyznacie Państwo, że niemieckie sympatie do polityków tej akurat partii jest zastanawiająca. Kontynuacją już wymienionych europejskich karier były (i są !) kolejne brukselskie posady J. Buzka i (aktualnie) D. Tuska oraz E. Bieńkowskiej.

Przyznać trzeba, że „inwestorzy” dbają, aby wydane przez nich pieniądze nie poszły na marne. Pierwsze wyraźne tego oznaki dały się zauważyć już w czasie wyborów prezydenckich w 2010 roku, gdy przed drugą turą głosowania jedna z pań ministrów niemieckiego rządu… ostrzegła Polaków przed głosowaniem na – niewłaściwego zdaniem Berlina – kandydata.

Trudno powiedzieć jaki wpływ mogło to mieć na wyniki elekcji – moim zdaniem znikomy lub żaden – ale sam fakt „wskazywania” społeczeństwu suwerennego (podobno !) kraju właściwego kandydata na Prezydenta, przez „bliską zagranicę” budzić musi głęboki niesmak.

Co ciekawe, nikt z ówczesnego rządu RP (tworzonego przez PO i PSL jakby kto zapomniał !) nie dostrzegł w owych „dobrych radach” niczego niestosownego! Wydawało się zatem, że wszystko jest pod kontrolą: rządzący zawłaszczyli struktury państwa w stopniu dotychczas niespotykanym (włączając w to i media publiczne) co w Brukseli (i Berlinie !) nie budziło najmniejszych sprzeciwów czy obaw. Zaczęły się one pojawiać, gdy pierwszą turę ubiegłorocznych wyborów prezydenckich wygrał – nikomu wówczas szerzej nieznany – Andrzej Duda.

W niemieckiej prasie pojawiły się pierwsze gniewne komentarze, mające przywołać do porządku tubylców krnąbrnej kolonii. Nie pomogło. Dalej nastąpił łatwy do przewidzenia „efekt domina” i oto „Państwo Platformy” znikło niczym koszmarny sen. Naturalnie wywołało to natychmiastową gniewną reakcję „zagranicznych inwestorów”, „obrońców demokracji”, „rynków finansowych”, „instytucji europejskich” (niepotrzebne skreślić !), które zabrały się za przywracanie porządku.

Najpierw świetnie zsynchronizowana seria artykułów prasowych oraz wypowiedzi w mediach prominentnych postaci ze świata polityki po obu stronach oceanu, wyrażających „zaniepokojenie zagrożeniem demokracji w Polsce”. Po tym „przygotowaniu artyleryjskim” kolejne ruchy Brukseli wsparte zza oceanu działaniami kapitału (który jak wszyscy wiemy nie ma przecież narodowości !) uosobionymi ogłoszoną właśnie oceną wiarygodności Polski przez jedną z tzw. agencji raitingowych…

Jak widać siła złego na jednego, ale… polski rząd też ma swoje atuty! Po pierwsze wychodzenie z polskimi sprawami na arenę międzynarodową, by tam szukać poparcia dla swoich (dość wątpliwych !) racji, jest zdecydowanie źle odbierana przez większość społeczeństwa – zbyt wyraźnie pachnie „Targowicą”! W kraju zatem owe zabiegi przyniosą skutek odwrotny od zamierzonego, stygmatyzując raczej „skarżypytów” niźli ich rzekomych „prześladowców”.

Także Unia w obliczu grożącego katastrofą kryzysu imigracyjnego, nie będzie się zapewne głębiej angażowała po stronie jej „pupilków” zwłaszcza, gdy jej „pohukiwania” nie przyniosą pożądanego efektu. Warto też zauważyć, że rządy państw europejskich są dalekie od jednomyślności w ocenie tego, co się dzieje nad Wisłą i próby narzucania przez Brukselę (Berlin) „siłowych rozwiązań”, może na zawsze rozwiać sen o europejskiej integracji, niezależnie od tego, kto i jak ją widzi.

Autor

- dziennikarz. Od 1976 roku jego publikacje ukazywały w Dzienniku Bałtyckim, Głosie Wybrzeża, Kurierze Gdyńskim, Gazecie Gdyńskiej. Ostatnio publikował w Dzienniku Trybuna oraz na portalu Głos Gdyni. Jest autorem przeszło pięćdziesięciu autorskich programów telewizyjnych "Weekendowy magazyn szachowy " zrealizowanych w TV Szelsat w latach 1999 - 2000 oraz programów publicystycznych "Krótko i na temat" w TV Gdynia w 2001 roku.

Wyświetlono 11 komentarzy
Napisano
  1. Marian pisze:

    Bardzo dobry artykuł! Serdecznie pozdrawiam autora.

  2. Igor W. pisze:

    Zaczeli działać w latach 90 i działają nadal. prawie 30 lat psucia państwa i efekty wręcz niepoliczalne. Trybunał Stanu to zdecydowanie za mało. Domagam się nazdwyczajnej komisji i postawienie przed sądem, skazania i ciężkiego więzienia w Sztumie!!!!!!!!!!!!!!

  3. Wrona pisze:

    Czyli to jest zdrada narodowa

  4. pieprz pisze:

    Super Panie Sobolewski jeszcze w trójmieście są porządni ludzie bo mówi się ze to gniazdo bandycko-złodziejskiej partii PO.

  5. JB pisze:

    Gratuluję bardzo dobrego artykułu panie Sobolewicz. Rzetelne i mądre spojrzenie na sprawy polskie.

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika