Antoni Styrczula: Propaganda zabija wolność
Propaganda działa jak alkohol lub narkotyk. Najpierw otumania, a potem skłania do podejmowania decyzji i wyborów, których na trzeźwo nigdy byśmy nie podjęli. Jest skuteczna wszakże tylko wtedy, gdy wyłączymy rozum.
Joseph Goebbels myślał, że tylko propaganda oparta na kłamstwie może być efektywna. „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą” – mawiał. Tak, ale tylko w stosunkowo krótkim okresie. I nie dziś w epoce internetu i portali społecznościowych.
Znacznie groźniejszą i skuteczniejszą jest jej odmiana zawierająca sporo elementów prawdziwych, ale podanych w odpowiednim kontekście i z użyciem właściwego języka. Najczęściej odwołującego się do emocji. Manipulacja zaś intelektualna i emocjonalna może doprowadzić do trwałego ukształtowania się postaw i poglądów, na których adresatom propagandy zależy. Tym adresatem najczęściej jest władza. „Idealnym” wręcz narzędziem w jej rozpowszechnianiu jest telewizja dzięki sile oddziaływania obrazu. Zwłaszcza na uczucia i emocje.
Doskonałym przykładem swoistej „symbiozy” władzy i stacji telewizyjnych jest konflikt rosyjsko-ukraiński relacjonowany przez telewizje polskie i rosyjskie. I to nie tylko te państwowe, ale też komercyjne. Kluczowym zaś ich zadaniem jest „produkowanie zgody” opinii publicznej dla działań rządzących jak trafnie to pokazali Ed Herman i Noam Chomsky w „Produkowanie zgody. Polityczna ekonomia mass mediów”.
Oczywiście każda z władz inaczej definiuje cele tych działań i odmienne je tłumaczy.
Dla przykładu. Obrazek pierwszy.
Referendum na Krymie w ujęciu telewizji rosyjskich. Nastrój radości. Na budynkach rządowych powiewają rosyjskie flagi. Dziewczyna całuje żołnierza „samoobrony Krymu”. Mieszkańcy Krymu na festynach i zabawach gremialnie dziękują Putinowi za „przyłączenie do macierzy”.
Obrazek drugi.
Referendum na Krymie oczyma polskich TV. Krymscy Tatarzy z niepokojem mówią o swej przyszłości. Podkreślają, że pewnie czekają ich prześladowania i ucieczka. Wypowiedź Rosjanina, który chce by Krym należał do Ukrainy. Sporo „przebitek” czołgów, żołnierzy w pełnym uzbrojeniu i bez oznaczeń, o których komentator mówi, że to komandosi rosyjscy. Dominuje strach i napięcie. A wszystko, z obu stron, „podlane odpowiednim sosem” narracji – kto nie z nami ten wróg.
W obu przypadkach, jak na dłoni, widać podział na polityków, którzy dysponują faktami i je interpretują, zgodnie z przyjętymi celami oraz „dziennikarzy”, a raczej „urzędników medialnych”, przekazujących te „fakty” swoim telewidzom.
Ci ostatni owe „fakty” akceptują często bezkrytycznie „co umożliwia im akceptację punktu widzenia i ideologii władzy bez dysonansu poznawczego”. Jakby wcielali w życie „Szóste przykazanie manipulacji” Chomskiego – „skup się na emocjach a nie na faktach”.
Zadanie ułatwiają sami politycy, którzy jak Donald Tusk mówią o tym, że „te wybory europejskie być może będą o tym, czy dzieci w Polsce pójdą pierwszego września do szkoły” lub Władimir Putin przestrzegający Rosjan przed „banderowcami i faszystami z Kijowa”.
Czy jest sposób by propagandzie nie ulec?
Tak, ale pod warunkiem, że zachowa się dystans do wszystkiego co mówią i pokazują media. Po drugie, należy „włączyć” zdrowy rozsądek i rozum, bo raz odkryta manipulacja przestaje wtedy być skuteczna.