Gdy zawiedzie po raz pierwszy…
Czy pamiętacie pierwszy wasz raz? Nie ten pełen strachu, pożądania, Ciepła obcego, spoconego ciała, tak bliskiego, wymarzonego. Wilgoci i ekstazy. Nie, nie o nim tu mowa. Także nie o pierwszym sukcesie, pierwszej wygranej z życiem i przeciwnikami. Tego dumnego, wzmacniającego nasze poczucie wartości impulsu, gdy dowiadujecie się, że wszystkie przeciwności można pokonać, a My, Wy jesteście najlepsi. I nic nie może stanąć wam na drodze. O tym też nie mówię.
Opowiem wam za to o pierwszym razie, gdy zawiedliśmy się na swoich najbliższych. Gdy matka, ojciec, babka, opiekunowie, w których byliście wpatrzeni jak w obrazki, zawiedli nas po raz pierwszy rujnując nasze ideały, naszą wiarę i to co napędzało byśmy czynili dobro.
To wtedy nasz świat skręcił w drugą stronę i poznaliśmy mroczną stronę, naturę człowieka. Gdy mamy szczęście tragedia ta wydarza się, gdy nasz charakter i nasz duch jest mocny i scalony niczym podniebne drapacze chmur. Nauczeni miłości, kochani przytulani przez rodziców jesteśmy wypełnieni spokojem i wiarą. Incydent ten nagina nas ucząc, że człowiek składa się z wielu sprzeczności, i nawet najukochańsi zdolni są do niegodziwości.
Najgorzej mają ci, którym nie dane było nigdy zaznać ciepła i miłości ukochanych. Ci, którzy wybrali sobie drogę cierpienia, ci którzy urodzili się w domach, gdzie nie pamięta się już o szacunku, miłości i zaufaniu, a walka między dorosłymi jest normą nieszczęśliwych, samotnych lat płaczu i łez.
Dzieci w takich domach cierpią podwójnie. Zabija ich niezrozumiałe dla nich konflikty dorosłych i brak uwagi skupionych na własnych krzywdach dorosłych. Żyją w strefie działań wojennych, gdzie każdy dzień jest oczekiwanie, gdzie godzina jest cicha modlitwą o tym, by rodzice przestali się kłócić i uścisnęli sobie dłoń. Dni ciszy, są czasem przygotowań do kolejnej konfrontacji, w której my małe dzieci, pragnące tylko spokoju, miłości i ciepła domowego ogniska, przycupnięci na krawędzi uwagi opiekunów pukaliśmy cichutko do stalowych drzwi, betonowych bunkrów za którymi ukryte, szczelnie odgrodzone od rzeczywistości biją chore serca naszych najbliższych.
Myśląc o tym wszystkim można by uronić łzę nad własnym losem, jednak uwierzcie, to i tak nie jest jeszcze takie najgorsze. Tu zagrożenie jest widoczne jak na dłoni. Widzimy wroga, widzimy ofiarę i możemy po latach na takim poligonie w sekundę wyczuć zagrożenie.
Prawdziwe nieszczęścia zaczynają się dla Nas milusińskich w domach, gdzie jad toksycznych układów sączy się po cichu, niezauważenie. Niszczy słowami ciosami, gradem min, tików nerwowych i skrzywień ust. Gdzie dzień po dniu prowadzi się dyplomatyczną grę na wykończenie. Dorastamy w takich układach i nawet nie wiadomo, na kogo być złym, bo opiekunowie to dobzi, szanowani ludzie, pełni cnót i potu wylanego na coniedzielnych mszach. Złego słowa nie można powiedzieć.
Dorastamy. Gdy młodość powita nas burzą hormonów i buntem mamy szanse uciec, odrzucić to wszystko, przypomnieć sobie, że byliśmy dziećmi marzącymi o innych światach, że byliśmy podróżnikami, księżniczkami, supermenami i władaliśmy potężnymi baśniowymi krainami, gdy nasi rodzice za ścianą przelewali krew na frontach własnych nieszczęść. Gdy ukryci w bezpiecznych strefach naszych domów snuliśmy fantastyczne wizje naszej przyszłości i obiecywaliśmy sobie, że nigdy nie będziemy jak nasi rodzice. Mamy wtedy szansę ruszyć ku własnemu światu, po własnej autostradzie wyborów życiowych.
Jednak jak tu wybierać, jak myśleć, gdy wstając rano mamy chęć umrzeć, a kładąc się wieczorem jesteśmy zakochani po raz czwarty tego samego dnia. Ach ta szalona młodość.
Po latach beztroski przychodzi czas gdy dzieci muszą udawać dorosłych. Mierzyć się z odpowiedzialnością, z życiem. Gdzie odpowiadają już nie za siebie samego lecz za innych. Gdzie każdy od nas czegoś wymaga i nie można już rzucić wszystkiego w cholerę tak z dnia na dzień. Doroślejemy, walczymy i nawet nie wiedzieć kiedy spostrzegamy, że jesteśmy tacy jak nasi rodzice, jak opiekunowi bo przecież inaczej nie potrafimy, nie wiemy, że można.
No ale przecież można. Ludzie przecież jesteście wolnymi, nikt wam jeszcze nie zabronił myśleć i czuć. Nikt wam nie zakazał przypomnieć sobie czasu, gdy na białych rumakach zwyciężaliście nieprzebrane hordy barbarzyńców, gdzie rządziliście uśmiechniętymi, szczęśliwymi poddanymi, którzy oddawali wam należny szacunek. Przecież to wy sami lata temu ukryci pod prześcieradłami, bezpiecznych łóżek tuż przed snem, obiecywaliście sobie, że nigdy przenigdy nie będziecie jak wasi rodzice. Zobaczcie co z wami zrobił mechaniczny świat ułudy telewizyjnych reklam. Po co ci biznesmenie zarobiony, który jesteś tak biedny, ze masz tylko pieniądze, kolejne zero na koncie. Po co ta wojna od rana do wieczora w domowych ścianach bólu i rozpaczy. Po co ci szesnaście godzin pracy do utraty tchu by zapomnieć i przetrzymać kolejny dzień. Co zrobicie, gdy wasze dzieci przyjdą i powiedzą, że zawiedliście, że co wy wiecie o życiu, o miłości. Przypomnicie sobie wtedy dawne lata, gdy będąc jeszcze młodymi, podobnie nawrzucaliście swoim rodzicielom.
Ludzie zapomnieliście kim chcieliście być, co kochacie i przy czym stajecie się uśmiechnięci. A wystarczy tylko wyłączyć klekoczącą zarazę z plazmowych ścian telewizorów. Zamiast piwa i kolejnego nudnego serialu, usiąść przy dziecku i pograć z nim w gry. Zamiast ryczeć na pracowników, uśmiechać się. Nie jesteście złymi ludźmi, nie jesteście potworami, wyzutymi z uczuć skorupami. Nie jesteście źli, bo gdy byliście dziećmi kochaliście piękno, kochaliście dobro i walczyliście w ich obronie.
Przypomnijcie sobie tamten czas. Wybaczcie sobie, że byliście dziećmi i nie potrafiliście przeciwstawić się. Wybaczcie sobie wszystko, co do tej pory zrobiliście niegodziwego i niesprawiedliwego. Wybaczcie także innym, którzy zamiast kochać i wspomagać uczyli was mrocznej strony ludzkiej natury, nie po to byście powtarzali ich błędy, a po to byście wiedzieli, że tak zachowywać się nie można.
Rozumiecie. Czy tak chcieliście, by wyglądało wasze życie???
Tak niewiele wystarczy. Tylko wybaczyć sobie za wszystko czego nie udało się nam dokonać i co zdemolowaliśmy.