Wojna pogardy i siła hejtu, czyli albo KOD-owcy, albo PiS-owcy
Ten Hitlerem, ten faszystą, ten zbrodniarzem, tamta oszołomką, ten ciemnogrodem tamten kimś jeszcze. Potok leje się z gór pogardy. Język i mowa pogardy do drugiego człowieka. Każdy może dziś powiedzieć „nie ma demokracji”.
Ostry język polaryzuje scenę polityczną. Pojawiają się dwie strony, które rywalizują w „dowaleniu” przeciwnikowi. Wypowiedzi poszczególnych przedstawicieli danego obozu, im stają się ostrzejsze, tym lepiej, ponieważ spór przyciąga obywateli, co pokazują zapewne statystyki wielu instytucji badawczych.
Wojna pogardy tłumaczy wycofywanie się z projektów KOD-owców, którzy nie chcieli, aby ich obywatelski projekt rozwiązujący problem TK przeszedł przez głosowanie w Sejmie. Język pogardy doprowadził do absurdu, ponieważ projekt przedstawiony przez autorów został przez nich storpedowany. W czym gubią się zwykli obywatele i pytają się, o co chodzi dzisiejszym politykom i elitom. Jak na dłoni widać, że akcjonariuszom obecnego sporu, nie zależy na rozwiązanie go. Jak widać, można nie mało zarobić i zyskać.
Można być albo KOD-owcem albo PiS-owcem, każdy musi być ulubieńcem albo jednej albo drugiej strony. Nie może być osób neutralnych, bo albo te osoby dostaną metkę zakodowanego, albo pisowca. W zależności jakie wartości wyznają czy jakich określonych poglądów się imają, np. czy chodzi do Kościoła czy nie, czy broni tradycji czy się jej wstydzi, czy jest za socjalem czy nie. Od takich mniej więcej rzeczy zależy kryterium metkowania.
Język pogardy działa jak narkotyk, który wyłącza logiczne rozumowanie. Wystarczy, że rządzący „rozkażą” płacenie abonamentu to wtedy trzeba zbadać, czy aby te działania nie szkodzą demokracji. Temat mediów publicznych to odrębne zagadnienie na obszerną dyskusję, ale czy język pogardy nie przesłania logicznego rozumowania?
Na marszach KOD działa logika tłumu, autorytety rozgrzewają tłum, że w Polsce demokracja jest zagrożona, totalitaryzm, kaczyzm hula na ulicach. Uczestnicy podchwytują te hasła, fala gniewu i agresji rozpływa się na część społeczeństwa.
Wojna z internetu przenosi się na osiedla, podwórka. Niektórzy odczuwają potrzebę „dochrzanienia” drugiemu, używając mowy pogardy. Mowa pogardy polega na tym, aby zdyskredytować przeciwnika, „nawtykać” mu odpowiednio, aby ten popływał sobie w tym mięsie. Nie liczy się siła argumentu, ale siła hejtu i pogardzania wartościami „tego drugiego”
I w związku z tym szacunek dla drugiego i jego odrębności przestaje mieć znaczenie. Poczucie wspólnoty narodowej nie ma racji bytu przy tak rozchwianych emocjach w społeczeństwie.