Dyskusja o aborcji. „Prawo ustanawiane pod wpływem chwili”
Od kilku dni rozgorzała w Polsce po raz kolejny „dyskusja” o ustawie „antyaborcyjnej”. Mam wrażenie, że sprowokowana przez przedstawicieli Platformy Obywatelskiej (Marszałek Sejmu decyduje o porządku obrad).
A przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości dali się w tę dyskusję wciągnąć. Przy głoszonych przez nich raczej radykalnych poglądach w tej, niewątpliwie trudnej sprawie (o konflikt sumienia łatwiej w tym przypadku niż w większości spraw stawianych na forum Sejmu) może to spowodować pewien wzrost popularności koalicji rządzącej wspieranej przez lewicę, jakkolwiek ta ostatnia (czy już ostatnia?) jest definiowana.
Być może Platforma liczy nawet na odwrócenie niekorzystnego dla niej spadkowego trendu w sondażach przedwyborczych. Ale nie o tym zamierzam pisać. Nie zamierzam także wypowiadać się „za” czy „przeciw” dopuszczalności aborcji. Bo w każdym przypadku jest to wielki dramat dla jakiegoś człowieka. Sprawa nie jest czarno–biała. Jednak na przykładzie obecnej dyskusji o zmianie ustawy określającej warunki dopuszczalności aborcji chcę zwrócić uwagę na sposób i przyczyny stanowienia prawa w Polsce.
W jednym z programów dziennikarka prowadząca wywiad z przedstawicielem grupy zdecydowanie przeciwstawiającej się prawu do aborcji bez względu na okoliczności pozwoliła sobie zadać pytanie: czy zgwałcona czternastolatka musi urodzić dziecko będące „wynikiem” gwałtu? Domagała się jednoznacznej deklaracji: „tak” czy „nie”. Zmieniamy ustawę czy pozostawiamy ją w dotychczasowym, „doskonałym” kształcie? Odpowiedź była, jak to zwykle u polityków, pokrętna i wykrętna.
A ja zwracam uwagę na nieco inny aspekt sprawy. Pozwolę sobie zapytać: ile w ciągu roku zgwałconych czternastolatek staje przed dylematem: rodzić czy usuwać? Jedna? Dwie? Pięć? Sto? Tysiąc? I czy dla takiej liczby przypadków należy kształtować prawo od nowa? Wydaje mi się, że między innymi po to sędziowie, prokuratorzy czy adwokaci legitymują się wyższym wykształceniem, by dla tego typu „przypadków” szukać rozsądnych, INDYWIDUALNYCH rozwiązań w ramach istniejącego prawa.
Przypomina mi się przykład kierowcy, który pod wpływem alkoholu lub środków psychotropowych zabił w Kamieniu Pomorskim kilka osób. W mediach zabrzmiał jeden głośny chór (pytanie – pod czyją batutą) nawołujących do zaostrzenia prawa (które i tak do łagodnych nie należało). O ile pamiętam, padły wówczas w mediach dwa rozsądne głosy mówiące o tym, że prawo pozwala karać nawet bardzo srogo. I tylko wymaga ono umiejętnego stosowania. (Zapamiętane głosy należały do pań: Moniki Płatek i Barbary Piwnik. Dziękuję im za nie).
Uważam, że powyższy przykład stanowienia prawa pod wpływem chwili świadczy o braku rozsądku. Ale próby zmiany prawa w celu uzyskania chwilowego politycznego poparcia nazwać mogę tylko głupotą. I mam wrażenie, że coraz częściej widzimy jej objawy.