Absurdy III RP: Dodatek energetyczny
Wśród wielu absurdalnych przepisów obecnych w polskim prawie jest ten, który reguluje przyznawanie tzw. dodatku energetycznego. Ale mało kto wie, jak bardzo jest on absurdalny.
Dziś w programie radiowym jakaś bardzo ważna urzędniczka z Bydgoszczy chwaliła się (dosłownie), że samorząd Bydgoszczy realizuje ustawowy obowiązek wypłaty dodatku energetycznego najuboższym mieszkańcom miasta. Dodatek wypłacany jest na podstawie decyzji administracyjnej. Bardzo ważna pani wspomniała nawet, że każdy, kto spełnia warunki (odpowiednio niski dochód na „członka rodziny”) może złożyć stosowny wniosek i dodatek zostanie mu przyznany. Przeżyłem szok, gdy dowiedziałem się, jaka jest wysokość wspomnianego dodatku. Mieści się ona w granicach od ok. jedenastu złotych (osoba samotna) do ok. piętnastu złotych (rodzina wieloosobowa). Podane kwoty są kwotami miesięcznymi. Decyzję podejmuje się na okres kwartału. I najważniejsze: przynajmniej do niedawna złożenie wniosku wymagało uiszczenia opłaty skarbowej w wysokości dziesięciu złotych. O co więc chodzi?
No cóż. Zacząłem szybko liczyć. Na początek wyobraziłem sobie, że należę do grona ludzi upoważnionych do takiego dodatku. Papier, długopis, autobus (tramwaj) do urzędu, opłata dziesięć złotych, decyzja na trzy miesiące i na kwartał mogę otrzymać plus minus czterdzieści złotych. Tu osobista uwaga. Wiem, że dla ludzi, którym na ostatnie cztery dni nie starcza na chleb, każda złotówka jest bardzo ważna. Ale zmuszanie ich do składania wniosków (próśb) o pomoc w takiej wysokości i na taki okres uważam za pozbawianie ich godności. Jestem pewien, że tylko wyjątkowo wielka determinacja (np. dzieci) może ich zmusić do wizyty w urzędzie w takiej sprawie.
Potem wyobraziłem sobie, że jestem bydgoskim urzędnikiem. Przychodzi obywatel (świadomie unikam określenia „petent”), składa wniosek. Dołącza do niego kilka zaświadczeń (o zamieszkaniu, o dochodach, o ilości dzieci). Wszystko to kompletuję, wprowadzam do elektronicznej bazy danych, przygotowuję „decyzję”. Przygotowaną decyzję przekazuję zwierzchnikowi do podpisu. Gdy jest już ona podpisana, zaopatrzona w pouczenie, że stronie niezadowolonej z decyzji przysługuje prawo do odwołania itd. wysyłam ją do „obywatela”. W sumie jakieś dwie godziny pracy. Jeszcze przekazanie informacji do „kasy”, że może dokonać wypłaty. W kasie będą następne kwity. Lekko licząc, decyzja o wartości czterdziestu złotych pochłonęła złotych ok. sześćdziesiąt.
Jeszcze jedna ważna informacja, podana przez bardzo ważną panią z Bydgoszczy. Po analizie i nowej interpretacji przepisów uznano, że opłata skarbowa pobierana była bez odpowiedniej podstawy prawnej (być może pani użyła innego sformułowania, ale sens pozostaje) i będzie ona zwracana, zapewne przy okazji składania przez zainteresowanych kolejnych wniosków.
Drodzy Czytelnicy. Po usłyszeniu takiego tekstu zacząłem zastanawiać się: czy to ja mam coś z głową, czy może to moje państwo wymaga natychmiastowej pomocy psychiatrycznej?
Odpowiedź pozostawiam Wam.