Bezrefleksyjność wszechobecna
Od dłuższego czasu jesteśmy dosłownie zalewani informacjami, które mają nas za wszelką cenę zainteresować, sprowokować do zakupów, przekonać do czyichś racji lub wręcz przeciwnie, zniechęcić do tego czy owego. Dla osiągnięcia zamierzonego efektu autorzy takich informacji gotowi są posunąć się bardzo daleko. Przekonujemy się o tym codziennie, na przykład wsłuchując się w komunikaty Ministerstwa Zdrowia na temat ilości ofiar sławnego koronawirusa sars-cov-2.
Nie będę tu rozkładał na czynniki pierwsze socjologicznych niuansów wykorzystywanych przez rządzących w celu przestraszenia społeczeństwa. Przyznam, że w tym przypadku władza po prostu okazała się skuteczna.
Dziś dam dwa tylko przykłady informacji zupełnie obojętnych z tak zwanego społecznego punktu widzenia. Chciałbym tylko, aby posłużyły one jako motyw, (powód, przyczynek) do myślenia o wszystkim, co nam ktokolwiek do wiadomości przekazuje. Bo brak refleksji nad otrzymywanymi w zastraszających ilościach informacjami może doprowadzić każdego z nas do podejmowania różnych, często niekorzystnych decyzji.
Przykład pierwszy. Zamierzam kupić „power bank”. Rzecz ostatnio bardzo popularna, dostępna „na wyciągnięcie ręki”, mimo wszelkich ograniczeń „pandemicznych”. Pierwsza rzecz, którą sprawdzamy to oczywiście cena. Wiadomo: będzie ileś tam zł + dziewięćdziesiąt dziewięć groszy. Już przywykliśmy. Następny interesujący nas parametr – pojemność elektryczna. Ileś tam tysięcy miliamperogodzin. Pozwoliłem sobie zwrócić sprzedawcy uwagę, że o wiele prościej byłoby podać ilość amperogodzin. Dłuższą chwilę trwało, zanim pan „zajarzył”, o co chodzi. Za to jego mina w tym momencie, przyznaję, dla mnie była bezcenna. Jedyny argument, jakim był w stanie próbować bronić tej niepotrzebnie komplikowanej sprawy sprowadził się do tego, że „przecież wszyscy tak robią”. Przyznam, że już nie miałem ochoty tłumaczyć mu, że to, że wszyscy coś robią, nie jest żadnym argumentem. Jest co najwyżej pewnym, powszechnym zjawiskiem. Aż chciałoby się dodać: jak każda głupota.
Przykład drugi. Na wielkim plakacie reklamowym czytam: „Maseczki chirurgiczne. Skuteczność filtrowania – 98 %”. Zacząłem zastanawiać się, cóż ten napis może oznaczać. Jakiś czas temu dowiedziałem się, że cena maseczki (określonej jako „klasa FFP2”) wynosi ok. 10 zł. Doszedłem do wniosku, że dziesięciozłotówki z mojej kieszeni to „maseczki chirurgiczne” (z plakatu) mogą filtrować nawet ze stuprocentową skutecznością. Pewnie przeszedłbym nad całym zagadnieniem do tak zwanego porządku dziennego gdyby nie fakt, że dosłownie dwa dni później jakiś mądry dziennikarz zachęcał do stosowania maseczek klasy FFPII w ramach walki z pandemią. Zapewniał, że ich „skuteczność filtrowania wynosi 99 %. Ot, po prostu.
A gawiedź słucha, bezrefleksyjnie przyjmuje do wiadomości, bezwolnie poddaje się wszystkiemu, co „specjaliści od marketingu i zarządzania” zasugerują. Pora, by ludzie w swej masie jednak zaczęli myśleć. Czy jest to realne?