Co dalej z wiarygodnością państwa polskiego?
Zacznę nietypowo. Do napisania tego tekstu skłoniła mnie, ogłoszona jakiś czas temu informacja o tym, że rząd przyjął projekt ustawy (już chyba kolejny, bo kiedyś coś podobnego w przestrzeni publicznej krążyło) o Pracowniczych Planach Kapitałowych (PPK).
Wrócę do nich w dalszej części. Moja pamięć sięga lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Moja ówczesna Polska była taka, jaka była. Ale była polska. Mówiłem po polsku, w tym samym języku mówili „przywódcy”. Codziennie widziałem ćwiczących polskich żołnierzy. (To przypadek, akurat mieszkałem w pobliżu tak zwanego „placu ćwiczeń”). Mimo „ideologicznej indoktrynacji”, której byłem poddawany od siódmego roku życia, (Początek szkoły podstawowej. Do przedszkola nie musiałem chodzić, matka nie pracowała, rodzinę utrzymywał ojciec, prosty krawiec. Mimo, że było nas czworo dzieci, nie brakowało na tak zwane życie od pierwszego do pierwszego) przed ukończeniem szkoły średniej (matura) wiedziałem sporo i o Katyniu, i o Monte Cassino, i o Powstaniu Warszawskim (i różnych ocenach sensu jego wybuchu, postawie przywódców Zachodu i Stalina), i wielu innych sprawach, o których ponoć nie można było mówić.
Ale dowiedziałem się także, że PAŃSTWO to organizacja ludzi zamieszkujących dane terytorium, mająca własną armię, system tworzenia prawa, środki do egzekwowania jego przestrzegania przez wszystkich obywateli. Inne zadania PAŃSTWA to: zapewnienie bezpłatnego szkolnictwa, dostępu do dóbr kultury, służby zdrowia. Państwo powinno mieć swoją walutę. Jeśli do tego naród zamieszkujący dane PAŃSTWO dysponował własnym językiem, to już było PAŃSTWO bardzo poważne.
Dziś definicję państwa próbuje się nieco zmieniać. Jak zresztą znaczenie wielu innych pojęć. Jasne, że moja wiedza na wiele tematów nie była tak szeroka jak dziś. Dostęp do informacji był znacznie trudniejszy. Ale uczyli mnie polscy nauczyciele! Którzy nauczyli mnie na przykład podstaw prawa. W wielu przypadkach byli drogowskazem. Nie przypominam sobie, żeby rodzice lub nauczyciele kiedykolwiek wspomnieli o tym, że gwarancje PAŃSTWA nie są żadnymi gwarancjami. Wręcz przeciwnie. Ówczesne państwo pewne rzeczy gwarantowało. Może na zbyt niskim poziomie. Ale nikomu nie przyszło do głowy na przykład to, że pracownik może nie otrzymać wynagrodzenia.
A potem przyszło mi żyć w ciekawych czasach. Kolejny „społeczny zryw” doprowadził w końcu do zmiany (?) ustroju. I moje PAŃSTWO pokazało, co oznaczać mogą tak zwane „gwarancje państwa”. Na początek dowiedziałem się, że moje prawa do przejścia na emeryturę w wieku sześćdziesięciu lat już nie są dla państwa obowiązujące. W stosunku do całej, wielotysięcznej grupy pracowników prawo zadziałało wstecz. Ludziom uczonym w prawie, w tym piastującym poważne stanowiska (Rzecznik Praw Obywatelskich, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, sędziowie Trybunału Konstytucyjnego itd.) najwyraźniej to nie przeszkadzało.
Później jakiś mądrala zaproponował tak zwaną lustrację. Miała ona ujawnić (przynajmniej takie było moje oczekiwanie) tajnych współpracowników służb specjalnych PRL. Pod pojęciem tajnych współpracowników rozumiałem wszelkiej maści donosicieli. Niekiedy przymuszanych do współpracy, niekiedy – po prostu „życzliwych”. Efektem naszej, polskiej lustracji było ujawnienie tożsamości funkcjonariuszy służb specjalnych. Nawet tych, których legalizacja w środowiskach działalności, najczęściej za granicą, prowadzona była przez całe lata. Służby specjalne wszystkich krajów zacierały ręce. (Dziś dopuszcza się jedynie narrację, że w Jaseniewie strzelały korki od szampana. Zapewniam, że nie tylko tam). Co przy tej okazji wyprawiali możni tego (polskiego) świata, aż strach przypominać.
Wspomnę tylko, że dopiero teraz, po trzydziestu latach, można, acz niezbyt głośno mówić, że porozumienia w Szczecinie, Gdańsku i Jastrzębiu w imieniu tak zwanej strony społecznej podpisywali tajni współpracownicy służb PRL. Podkreślam: nie oceniam tych ludzi. Ale przypominam tylko, co robiły sądy Rzeczpospolitej w kwestii takich nazwisk jak Lech Wałęsa i Marian Jurczyk. Zresztą, charakterystyczne dla naszego „prawa” jest jego „falandyzowanie”, które na stałe weszło do praktyki.
W ramach przebudowy PAŃSTWA rozpoczęto prace przy systemach emerytalnych. Na początek dopuszczono do tego, by firmy prywatne otrzymywały składki emerytalne Polaków. To gigantyczne pieniądze. Za zarządzanie nimi firmy owe mogły pobierać w początkowej fazie działania „nowego systemu” siedem procent wartości pieniędzy odprowadzanych do systemu. Ciekaw jestem, czy ktokolwiek z Państwa, szanowni Czytelnicy, założyłby sobie konto w dowolnym banku, który pobierałby za jego prowadzenie opłatę w takiej wysokości. Moje PAŃSTWO na takie coś pozwoliło. O skuteczności inwestowania pieniędzy wpłacanych przez Polaków do systemu nawet nie wspomnę. (Tak samo jak nie ma w tym miejscu powodów do wspominania sprawy Powszechnych Świadectw Udziałowych i Narodowych Funduszy Inwestycyjnych). Kilkanaście lat później PAŃSTWO „przeniosło” większość pieniędzy zgromadzonych na indywidualnych kontach przyszłych emerytów do ZUS. Cały system praktycznie zlikwidowano. Ile miliardów zniknęło „po drodze”, Bóg jeden raczy wiedzieć. (Myślę jednak, że tak nagłaśniana obecnie „afera Amber Gold” dotknęła wielokrotnie mniejszej liczby ludzi i wielokrotnie niższych kwot). Nie będę już znęcał się nad tym, że do końca nikt nie wiedział, w jaki sposób (i przez kogo) mają być wypłacane pieniądze zebrane w OFE. Jak by nie było, PAŃSTWO zadbało o obywateli.
To moje nowe PAŃSTWO nagle doszło do wniosku, że można obywatelom zmienić granicę wieku uprawniającego do przejścia na emeryturę. W przypadku kobiet tę granicę przesunięto zupełnie „nieznacznie”. Z sześćdziesięciu – na sześćdziesiąt siedem lat. I instytucje tego mojego PAŃSTWA uznały zgodnie, że nie narusza to przepisów prawa.
To moje PAŃSTWO uznało, że byłym funkcjonariuszom służb specjalnych można zmniejszyć wysokość wypłacanych świadczeń emerytalnych. I znowu instytucje tego mojego PAŃSTWA uznały zgodnie, że nie narusza to przepisów prawa. W gorączce poszukiwania sprawiedliwości (społecznej?) PAŃSTWO zaproponowało nawet „ustawę degradacyjną”. Najwyraźniej jednak opór społeczny, jaki zasygnalizowała w tej kwestii tak zwana opinia publiczna spowodował, że wycofano się z tych zamiarów. Zapewniam, że i taka ustawa zostałaby przez instytucje tego mojego PAŃSTWA uznana za nie taką, która nie narusza przepisów prawa.
To moje demokratyczne PAŃSTWO prawne przez całe lata gnębiło kierowców zdjęciami z fotoradarów wykonanymi z tyłu, a więc nie umożliwiającymi zidentyfikowania sprawców wykroczeń w ruchu drogowym. Aż doszło do tego, że ludzie zaczęli nagminnie odwoływać się do sądów, paraliżując ich pracę. Ale wszystko to oczywiście w zgodzie z obowiązującym w moim PAŃSTWIE prawem.
Zgodnie z prawem w moim PAŃSTWIE nałożono na właścicieli domków letniskowych zupełnie nowy podatek, nazywany opłatą za gospodarowanie odpadami. To także jest zgodne z obowiązującym w moim PAŃSTWIE prawem.
Pracownicze Plany Kapitałowe
I teraz, zgodnie z zapowiedzią z początku tekstu, wracam do PPK. Zastanawiam się, jakie nadzieje ma to moje PAŃSTWO na to, że ktokolwiek jeszcze uwierzy w zapewnienia tego PAŃSTWA w jego gwarancje. Znamienne były słowa Premiera Mateusza Morawieckiego. Mówił on, że obywatel będzie miał ustawowe gwarancje, że pieniądze przekazane do PPK będą dziedziczone i w każdej chwili w określonej sytuacji będzie je można częściowo wycofać z systemu.
Zwracam uwagę, że jako obywatel miałem ustawowe gwarancje możliwości przejścia na emeryturę w wieku sześćdziesięciu lat. Miałem ustawowe gwarancje dotyczące moich pieniędzy w OFE. Znajomi funkcjonariusze służb specjalnych (w tym wywiadu) mieli ustawowe gwarancje, że ich dane personalne nigdy nie zostaną ujawnione. Mieli ustawowe gwarancje zabezpieczenia emerytalnego. W sprawie wieku emerytalnego prawodawca w moim PAŃSTWIE pokazał, jak szybko można dokonać nowelizacji dowolnej ustawy. W tym ustawy tak fundamentalnej jak ta, która właśnie dotyczy wieku emerytalnego. To nie jest ustawa o zakazie sprzedaży pietruszki na bazarze po godzinie szesnastej.
Żeby sprawa była zupełnie jasna. Nie krytykuję obecnego rządu. Zakładam, może naiwnie, że ludzie działają w tak zwanej dobrej wierze. Jednak zaufanie obywateli utracić można bardzo łatwo. Wystarczy jedno nieostrożne działanie. Żeby je zbudować, niekiedy potrzeba całych pokoleń. Tak się składa, że przez ponad sześćdziesiąt lat mojego życia, około pięćdziesiąt lat, gdy sięgam pamięcią, moje PAŃSTWO robiło wiele, bym nie miał do niego zaufania. Znam wielu ludzi, w tym zupełnie młodych, którzy takie stanowisko podzielają. To bardzo niedobre dla Polski zjawisko.
W sytuacji, gdy wokół naszego kraju dzieją się rzeczy co najmniej dziwne, potrzebne jest wspólne działanie możliwie wielu Polaków dla dobra wspólnego. Aby to mogło nastąpić, trzeba odbudować zaufanie Polaków do własnego PAŃSTWA.
W ostatnim czasie wiele mówiło się o konieczności zmian polskiej Konstytucji. Pomijając propagandowe działania różnych sił politycznych, może dobrze byłoby zapytać Polaków, jakiego PAŃSTWA oczekują. Do jakiego PAŃSTWA będą mieli zaufanie. Ale odpowiedź na to pytanie to już temat na zupełnie inny tekst.