Czy gdańskie wybory będą w pełni demokratyczne?
Gdańsk miastem wolności, solidarności i demokracji – o tym od lat przekonywali rządzący w Gdańsku politycy wspierani przez lokalne ośrodki medialne. Przekonywali tu, w mieście, ale także podobny przekaz rozprzestrzeniał się szerokim nurtem do wszystkich Polaków.
Rzeczywistość kreowana przez polityków, a już zwłaszcza przez media, które w znakomitej większości w istocie są ośrodkami reklamowo-propagandowymi danej opcji politycznej –
powinna jednak podlegać weryfikacji. Spróbujmy zatem takiej weryfikacji dokonać.
Wolność
Czy mamy w Gdańsku np. wolność wypowiedzi? Zdecydowanie tak, pod jednym wszak warunkiem. To co głosimy, musi być zbieżne z głównym przekazem zaproponowanym przez tzw. lokalną elitę. Elitę – dodajmy – funkcjonującą w Gdańsku niezmiennie od kilkudziesięciu lat.
Jeśli spróbujemy w jakimkolwiek stopniu zakwestionować przekaz narzucony przez wspomnianą elitę, albo np. nie będziemy się uśmiechać w czasie uroczystego zakończenia miejskiej inwestycji, przy której widać, że za jej fasadą znajdują się ruiny (patrz rewitalizacja Dolnego Miasta, o czym pisaliśmy) – w pierwszym etapie nikt nas nie będzie chciał słuchać.
Kwestionując to, co mówi władza – przez lata nie można było w mieście uzyskać dostępu do lokalnych mediów, w ślad za tym, ze swoim przekazem w zasadzie nie można było do nikogo dotrzeć.
Ten stan jednak się zmienił, gdy zaczęły powstawać w Gdańsku prawdziwie niezależne media, do których bez wątpienia zaliczyć należy np. Gazetę Bałtycką, które przez lata zbudowały swoją wiarygodność i dają szansę głoszenia poglądów w sposób swobodny i nieskrępowany.
Niestety. Nawet gdyby już udało się ci się dotrzeć ze swoimi odmiennymi poglądami do szerszego grona odbiorców i tym samym przeniknąć do świadomości społecznej – wówczas tzw. lokalna elita, wraz ze swoimi tubami propagandowymi w postaci zaprzyjaźnionych mediów na wstępie oceni cię jako element szkodzący miastu, bo przecież mówienie o błędach w zarządzaniu, o nieprawidłowościach czy aferach z udziałem choćby miejskich urzędników – zdaniem rządzących jest w istocie szkodzeniem wizerunkowi miasta. Zatem stajesz się elementem antyspołecznym, wrogiem idei określanej jako „lokalny patriotyzm”.
To zaledwie jeden z przykładów, który w sposób bardzo schematyczny ukazuje mechanizm „wolności” proponowany w Gdańsku.
Podsumowując, wolność tak, ale tylko w granicach wyznaczonych przez konkretną grupę ludzi.
Solidarność
„Gdańsk miasto solidarności” – słyszymy często. „Łączmy się, działajmy wspólnie” – głoszą propagandowe odezwy. Pomijając w zasadzie drobiazg – choć symbolicznie bardzo ważny – o tym, że twarzą gdańskiej „Solidarności” wciąż jest człowiek, który według IPN był płatnym donosicielem i funkcjonował jako tajny współpracownik o pseudonimie „Bolek”, przekazując służbie bezpieczeństwa informacje o swoich kolegach, warto zapytać o solidarność miasta z mieszkańcami, którzy z niektórych dzielnic są po prostu wysiedlani na obrzeża. Dzieje się tak dlatego, że miasto postanowiło być solidarne, ale z inwestorami z branży deweloperskiej. Nikt nie pochyla się wówczas nad losem osób starszych, schorowanych, którym nie pozwolono dokończyć żywota w miejscu, w którym funkcjonowali całe życie.
Przeciętny obywatel w Gdańsku nie może nawet wynająć porzuconego garażu, podczas gdy duży inwestor bez trudu przejmuje najatrakcyjniejsze działki w samym centrum, oczywiście po uprzednim wyburzeniu starych zabudowań mieszkalnych.
Próżno także szukać solidarności miasta z kierowcami. Stan miejskich jezdni od lat jest opłakany, a głębokość dziur w asfalcie przywołuje skojarzenia z infrastrukturą rodem z krajów trzeciego świata. Gdy nawet jakimś cudem dojedziesz w Gdańsku do celu – i tak nigdzie nie zaparkujesz swojego auta.
Co w tej sprawie głosi przekaz władz miasta? „Obywatelu – przesiądź się na rower!” Takie hasło byłoby nawet zabawne, gdyby nie było prawdziwe. Niestety jest. W zakresie komunikacji władze miasta najwyraźniej chcą cofnąć mieszkańców o kilka wieków w czasie. Teraz podróż samochodem ma być luksusem dostępnym tylko nielicznym.
Demokracja
Pomijając wszelkie niedomagania obecnego systemu wyborczego, których jest mnóstwo – o demokracji można mówić przede wszystkim wówczas, gdy obywatele mają pełną wiedzę na temat kandydatów, na których mogą oddać swój głos. I wcale nie chodzi o ich programy polityczne, hasła, które głoszą czy zdjęcia na ulotkach, bannerach czy billboardach.
Najważniejsza jest wiedza o tym, jak kandydat zachowuje się w sytuacjach dla siebie trudnych, nieoczekiwanych, zaskakujących. Wszak tylko w najtrudniejszych sytuacjach poznaje się prawdziwy ludzki charakter.
Przedwyborcza debata niewątpliwie jest namiastką wspomnianej trudnej sytuacji. Jest miejscem osobistej konfrontacji z przeciwnikami – bez pomocy doradców, sztabowców, ekspertów itp. Jest miejscem, gdzie padają trudne, często nawet bardzo trudne pytania.
Aleksandra Dulkiewicz odmówiła udziału w takiej debacie, jednocześnie deklarując chęć kontynuacji misji swojego dawnego szefa Pawła Adamowicza. Nieżyjącego prezydenta można różnie oceniać – i na to także przyjdzie czas – ale z pewnością odwagi odmówić mu nie można było. Poza wyjątkami, nie bał się politycznej konfrontacji, nie bał się sporu na argumenty. Wszystko wskazuje na to, że Dulkiewicz takiej odwagi nie ma, dodatkowo warto pamiętać, że jest sporo ważnych pytań do obecnej komisarz miasta, na które do tej pory odpowiedź nie padła – poczynając od jej faktycznego doświadczenia w zakresie zarządzania miastem, a na sprawach rodzinnych kończąc.
Niestety gdańscy wyborcy przystąpią do niedzielnego głosowania nie mając wystarczającej wiedzy na temat wszystkich kandydatów. Czy zatem można mówić o w pełni demokratycznych wyborach?