Czy potrzeba edukacji seksualnej jest realna?
Od dłuższego czasu w Polsce prowadzi się spór o to, czy edukacja seksualna powinna zostać wprowadzona do państwowych szkół. Lewica mówi o wielkiej potrzebie, a prawica o tym, że nie zgadza się na „seksualizację” dzieci. Hola, hola czy dzieci faktycznie miałyby uzyskać wiedzę o czymś co dla wielu dorosłych jest tematem tabu?
Od razu warto podkreślić – rodzice, spokojnie, wasze sześcioletnie dzieci nie dowiedzą się o tym jak zaspokoić kogoś seksualnie. Wystarczy spojrzeć na jedną z wielu dyrektyw WHO, która przedstawia zalecany tok nauczania. Według organizacji, dzieci przed czwartym rokiem życia miałyby dowiedzieć się czym jest ciąża, jak zbudowane jest ciało człowieka czy jak zadbać o higienę osobistą. Osobiście nie widzę w tym nic zdrożnego. Chyba każdy z nas wie, że dzieci od niepamiętnych czasów zwykły bawić się w tzw. „doktora”. Wytłumaczenie im, że koleżanka „ma co innego niż ty”, jest tak naprawdę wyjściem naprzeciw normalnym potrzebom. Dalej WHO zakłada, że dzieci w wieku 4-6 lat miałyby się dowiedzieć takich rzeczy jak: kim jest mama, a kim tata i czym jest rodzina. W szkołach podstawowych z kolei, mówiono by, o, chcąc nie chcąc, bardzo ważnym zagadnieniu jakim jest dojrzewanie. Oprócz tego pokazano by dziecku, że posiada miejsca, które w pewien sposób należą tylko do niego. Ten element walki z pedofilią, według Kościoła, miałby poskutkować propagowaniem tego zboczenia, co jest jawnym nonsensem. Wystarczy odpowiedzieć sobie na proste pytanie – kto inicjuje kontakt z dzieckiem: pedofil? Czy dziecko?
W późniejszym etapie pojawiają się elementy związane z seksem, aczkolwiek powinny być przekazywane w sposób adekwatny do wieku odbiorcy. Pamiętajmy, że w podstawówce na przyrodzie porusza się kwestię rozmnażania i od wielu lat nikt nie ma z tym problemu. Do 12 roku życia dzieci miałyby zdobyć wiedzę o wadach wczesnej inicjacji seksualnej, antykoncepcji, ale też o tym, kiedy „nie” znaczy „nie”. Wielu ludzi twierdzi, że to zdecydowanie zbyt niski wiek, żeby poruszać takie kwestie, ale warto przyjrzeć się dwóm kwestiom. Zajęcia edukacji seksualnej nie miałyby na celu propagowania wczesnej inicjacji seksualnej, a wręcz przeciwnie, pokazanie, że warto poczekać na kogoś wyjątkowego. Jeśli chodzi o antykoncepcję, to chyba warto powiedzieć o niej kilka słów niż borykać się z problemem, kiedy dzieci, rodzą dzieci.
W późniejszym wieku WHO przewidziało poruszenie bardziej złożonych kwestii, jak niepłodność, adopcja czy związki międzyludzkie. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że kiedyś nie było takich zajęć, a każdy „wiedział, o co chodzi”. Wiedza wtedy pochodziła najczęściej od rówieśników, ale miała to do siebie, że najczęściej przedstawiała wykrzywiony obraz rzeczywistości. Warto też pamiętać, że w niektórych domach seks nadal jest tematem tabu, co często rodzi patologiczne sytuacje, które pozornie wydają się niemożliwe. Chociażby historia kobiety, która swoją wiedzę z zakresu prokreacji opierała na analogii do psów i w czasie menstruacji nie dopuszczała do zbliżeń i oczywiście zachodziła wciąż w ciążę. Brzmi to niewiarygodnie, ale realia są inne, a naukę powinno się do nich dostosować.
Wielu przeciwników edukacji seksualnej wciąż wrzuca ją do tego samego worka, co gender i propagowanie homoseksualizmu, przedstawiając jako dowód, mniej lub bardziej nietrafione „materiały dydaktyczne” z Zachodu. Nikt nie nakazuje Polsce iść tą samą drogą. Mamy swoje własne Ministerstwo Edukacji Narodowej i jesteśmy w stanie dostosować program nauczania do własnych potrzeb.
W dużej rodzinie nie ma nic złego, ale być może warto znać zasady działania katolickiej metody kalendarzyka i zaplanować ciążę w odpowiednim momencie. Każdy ma swoje osobiste wartości i poglądy, a edukacja seksualna mogłaby się do nich dostosować.
Naturalnie że porządna,fachowo prowadzona edukacja seksualna jest bardzo potrzebna.Niestety u nas seks jest nadal tematem tabu i wielu rodziców nie potrafi uświadomić swoich pociech.Uważam że planowanie rodziny według „katolickiej metody kalendarzyka” to jeszcze nie prawidłowa i potrzebna antykoncepcja.
Oczywiście Papo Smerfie, że kalendarzyk to de facto nie jest metoda antykoncepcji, ale idźmy na kompromisy. Może wtedy KK spasuje i przestanie się wtrącać w rzeczy, o których nie ma pojęcia.
PS. Tak wiem, Fronda nie przestanie, ale proszę nie liczmy tej siatki pseudo-publicystów.
Jakie kompromisy? Antykoncepcja jest jedną z metod planowania rodziny i niewłaściwe jej stosowanie może źle się skończyć.Edukacja jest po to aby zapobiegać takim nieszczęściom. Przecież nikt nie zmusza wiernych KK do antykoncepcji.
Uczmy i o antykoncepcji, i o pseudoantykoncepcji(kalendarzyk) tu widziałbym kompromis. Szkoła powinna być miejscem neutralnym, w którym pokazuje się szereg dróg pozwalając, by młody człowiek decydował się podążać tymi, które uważa za odpowiednie dla siebie.
Pełna zgoda,jednak ja to nazywam zwyczajną rzetelnością a nie kompromisem.