Degradacja państwa większa niż moglibyśmy się spodziewać
W 1990 roku, a więc już dwadzieścia sześć lat temu nastąpiły w Polsce poważne przemiany polityczne. Zmieniliśmy ustrój polityczny, stworzyliśmy podwaliny gospodarki rynkowej, ponoć najlepszego systemu ze wszystkich możliwych. Zaczęliśmy tworzyć NOWĄ POLSKĘ. Miała być krajem wielkim, sprawiedliwym, uczciwym. Wspomnę tylko szczytne hasło „drugiej Japonii”. Gdy zostało ono po raz pierwszy rzucone przez prezydenta Wałęsę, skojarzyło mi się z nie mniej słynnym „zbudujemy drugą Polskę” – którego autorem (i realizatorem) był Edward Gierek.
I zaczęliśmy budować tę Polskę – Japonię. Do dziś mam w pamięci różne komisje, bardziej i mniej formalne, które rzuciły się z gorliwością pierwszych inkwizytorów na archiwa służb specjalnych. Tym, którzy mają krótką pamięć (lub urodzili się zbyt późno) przypomnę (podam) tylko dwie nazwy: komisja Rokity i komisja Michnika.
Podobnie profesjonalna (z punktu widzenia interesów nowego, dopiero organizowanego państwa) była działalność pana Antoniego Macierewicza, który zajmował się między innymi ujawnieniem funkcjonariuszy dawnych służb specjalnych w organach państwa, a później likwidacją Wojskowych Służb Informacyjnych.
Nie mniej skuteczne były działania w zakresie uzdrawiania polskiej gospodarki. Styropianowi fachowcy skutecznie zlikwidowali niemal cały, z wielkim trudem odbudowany przez „komunę” po drugiej wojnie światowej przemysł, zamieniając go na hipermarkety. O skali grabieży, jaka następowała w trakcie procesu budowania owej nowej, polskiej gospodarki, zapewne dopiero usłyszymy (albo i nie).
Jak wyglądała organizacja innych elementów nowego polskiego państwa, także widzimy na co dzień. Służba zdrowia – w zasadzie leży. Obecnie chyba nikt nie wie, jak ma wyglądać owa służba, jakie powinna mieć zasoby (ile szpitali, przychodni, lekarzy pielęgniarek itp.) i w jaki sposób powinna być finansowana.
Szkolnictwo. Zastraszająco niski poziom wiedzy naszych absolwentów szkół średnich (można o tym usłyszeć niemal w każdej rozmowie z nauczycielami akademickimi) zmusza do powrotu do modelu, jaki obowiązywał w latach tak zwanej „komuny”.
Do jakich skutków doprowadziła reforma administracyjna, tworzenie samorządów, widać na przykładzie „reprywatyzacji” warszawskich nieruchomości. Wszystko wskazuje na to, że Warszawa nie jest jakimś wyjątkiem w tej sprawie. W całej sprawie zapewne nader interesująca jest rola wyjątkowej kasty ludzi w togach.
Niemal symboliczny wymiar obrazujący stan państwa po dwudziestu kilku latach rządów „styropianowych fachowców” mają katastrofy: smoleńska, samolotu Casa z dowództwem wojsk lotniczych, śmigłowca z premierem Millerem na pokładzie, pęknięta opona w samochodzie prezydenta Rzeczpospolitej, wypadek (zdarzenie drogowe) ministra Macierewicza pod Toruniem, ostatni wypadek pani premier Beaty Szydło.
Ale czego mamy się spodziewać, gdy Ministrem Obrony Narodowej zostaje lekarz psychiatra (chyba, że stan armii jest bardziej zatrważający niż mogę się spodziewać) a na czele strategicznych dla kraju spółek stawia się dwudziestokilkulatków bez wiedzy, doświadczenia i umiejętności.
Dwudziestego piątego października 2015 roku społeczeństwo powiedziało, że nie chce takiej Polski. Powierzyło władzę nowej ekipie. Jak widać z powyższego (a lista jest dalece niepełna), zadanie przed nią potężne. Minął jednak już ponad rok od zmiany władzy i powoli powinny być widoczne pierwsze efekty reform, jakich ona ponoć dokonuje. Jak dotąd efekty te dostrzegać mogą jedynie najwięksi optymiści. (Nie można chełpić się w nieskończoność programem Rodzina 500 plus, niewątpliwie ważnym i dobrym). Widząc otaczającą nas rzeczywistość trudno się do nich zapisać.
Psychiatra nie może być ministrem obrony, no nie może, a psychiczny historyk może?