Dlaczego Kaczyński nie został premierem? | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 7.10.2020

Dlaczego Kaczyński nie został premierem?

Dopiero co, w sobotnim programie braci Karnowskich w TV, pani Barbara Stanisławczyk, publicystka i pisarka, poważna i ceniona postać, oznajmiła z dużym naciskiem: – Jarosław Kaczyński, jak w 2015 wybory wygrało i Sprawiedliwość obowiązkowo powinien zostać premierem rządu. Wtórował pani Stanisławczyk Piotr Semka, niezły publicysta, dobry obserwator, lecz niestety kiepski analityk.

Fot: Krystian Maj/KPRM

Działo się to oczywiście z okazji ostatnich zawirowań na prawicy, które, mam nadzieję już się definitywnie kończą. I jak mówią dowcipni – w rezultacie Mateusz Morawiecki zostaje premierem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.

Ponieważ jednak, oczywiście z powodu poważnych błędów komunikacyjnych i informacyjnych prawicy, istnieje duże niezrozumienie dotyczące wielu konkretnych działań i decyzji władz państwa, nie tylko wśród społeczeństwa, lecz także u wielu obserwatorów sceny politycznej, nawet tych regularnie bywających na salonach władzy, będę się starał wyjaśnić tylko to jedno – dlaczego w 2015 Jarosław Kaczyński premierem nie został.

Kochamy jasność, porządek i schematy. A ponieważ to jest oparte na tradycji i pamięci przeszłości, gdzie pewien schemat został utworzony, to w takim modelu zwycięskiej w wyborach partii zostaje niejako automatycznie (w umysłach obywateli) premierem rządu.

Nie ma takiego żadnego prawa, żadnego przepisu, że tak musi być. W nowoczesnej organizacji władzy jest wprost przeciwnie. Lider i główny decydent zamyka się za drzwiami gabinetu, wyłączając się z codziennej młócki, a do zarządzania desygnuje najlepszego, według swojego i doradców mniemania, kandydata do pracy, do zarządzania, kierowania i nadzoru.

Ani pani Stanisłwaczyk, ani Piotr Semka i wielu innych poważnych komentatorów polityki, jakoś dziwnie nie uwzględnili osobowości przywódcy. A tu konkretnie, co postaram się wytłumaczyć – prezes Kaczyński pod żadnym pozorem nie chciał być premierem. Dlaczego?

Odpowiedź wynika z jego nieustannych tendencji do głębokich, strategicznych przemyśleń. Zajmowanie się codzienną, męczącą i mało twórczą pracą nuży go, a nawet go denerwuje. Męczy go także bardzo. Reprezentuje on osobowość polityka wybitnie gabinetowego. Wkracza na arenę, pokazuje się przed kamerami już tylko w ważnych momentach kryzysowych. A ponadto potrafi on uczciwie określić swój potencjał i siłę.

Jarosław Kaczyński premierem już był. Wie dokładnie jaka to ciężka i wymagająca praca. Tysiące decyzji, narady, dyskusje, międzynarodowe, wystąpienia publiczne, krajowe i międzynarodowe, cała ta dyplomacja z fałszem, hipokryzją i tą nową – poprawnością polityczną. Zajmowanie się niemowlakami w żłobkach, uczniami w szkołach i na studiach i emerytami. Burakami na polach, węglem pod ziemią, lasami, rzekami i drogami. A przede wszystkim ludźmi. I przyjaznymi i wrogimi. A na tych drugich Kaczyński źle reaguje i potrafi „rzucić mięsem”.

co mu to? Jest tym szczęściarzem, którego nie zżerają ambicje. Tytuły go nie rajcują. Uszczypliwe określanie go z mównicy sejmowej przez wariatki z opozycji „szeregowym posłem Kaczyńskim” nie robiła na nim najmniejszego wrażenia.

Nie zapominajmy o najważniejszym – Jarosław Kaczyński ma 71 lat. W tym wieku każdy już jest nieco znużony i fizycznie nie w pełni sił i wigoru. To nie amerykański prezydent Carter, który popisywał się bieganiem w krótkich majtkach, aż padł nieprzytomny i karetka pogotowia na sygnale zabrała go do szpitala. Kaczyński więc nie biega maratonów, nie grywa w tenisa, jak jego poprzednik Kwaśniewski, nie chodzi też z kijkami i w kowbojskim kapeluszu jak „noblysta” Wałęsa. Wiemy za to, że Kaczyński nie jest najlepszego zdrowia. A i tak go podziwiam, jak świetnie się trzyma, tak potężnej traumie, jaką przeżył.

Toteż wygranej w 2015 podjął on dobrze przemyślaną i jedynie słuszną decyzję – premierem nie zostaje, bo nie da rady dźwigać tego obowiązku, a znając jego poziom etyki i moralności, nie chce być papierowym, czy plastikowym figurantem, prezydentem – celebrytą, jak Donald Tusk, a dzisiaj ten nieszczęsny Trzaskowski.

Jednakże jako i decydent z pełną odpowiedzialnością i zgodnie z historycznym zapotrzebowaniem, wybrał na premiera Beatę Szydło, która rozruszała Polaków i przywróciła nadzieję, a potem, bo taka nastała potrzeba, wymienił Panią Premier, na technokratę swobodnie poruszającego się światowych salonach, niezmiernie inteligentnego i pracowitego Mateusza Morawieckiego.

W nowoczesnych strukturach korporacyjnych, a w szczególności w konglomeracie jakim jest wykonawcza władza państwa, premier pełni rolę, jak to tam jest określane CEO – Chief Executive Officer – gościa, który zarządza całym tym biznesowym, czy wojskowym przedsięwzięciem (tu tytuły są inne). Zarządza tym day – to – day. Czyli codziennie.

W znacznie mniejszych przedsięwzięciach biznesowych, nie potrzeba CEO i analogiczną funkcję sprawuje Project Manager (którym zdarzało mi się bywać). Ale rola w hierarchii zarządzania jest identyczna. Tylko skala jest inna. Tak więc klasycznym nowoczesnym i korporacyjnym CEO – szefem całej działalności korporacji „Polska”, tytularnie premierem jest obecnie Mateusz Morawiecki.

Jednakże ci co znają matryce struktur międzynarodowych, wiedzą dobrze, że CEO, czy u nas premiera, zawsze można odwołać. To jest człowiek zatrudniony do konkretnej pracy. Morawiecki dzisiaj jest, a jutro może go nie być. Natomiast Kaczyńskiego nie można się tak łatwo pozbyć – aby to zrobić, potrzebne są nowe powszechne wybory. Czyli Kaczyński reprezentuje wszystkich „udziałowców firmy” – wszystkich obywateli Polski, którzy głosowali na PiS. To czyni prezesa niemalże „ownerem” firmy, jedynym nieusuwalnym i ostatecznie na szczycie decyzyjnym elementem hierachii państwa.

W korporacjach, taki człowiek, jak w naszym wypadku Jarosław Kaczyński, niezmiernie rzadko zostaje CEO – tu – premierem. Jego rola jest wybitnie strategiczna i nadzorcza w stosunku do wytyczonej w projekcie na początku linii programowej i kondycji swojej organizacji. On, w sensie prawnym, nie jest pracownikiem w firmie. On za zatwierdzeniem udziałowców – czyli narodu – suwerenów, w umownym sensie „właściciel” Prawa i Sprawiedliwości, zostaje najwyższym szefem koncernu, konglomeratu „Polska”. Póki, gdy walne zgromadzenie udziałowców – co czteroletnie wybory powszechne, jego nie odwoła, jest on na topie władzy.

Nasi kochani amatorscy komentatorzy polityki, którzy dopiero co, raczkując, za nogawkę złapali demokrację, a kapitalizm jest nadal bajką o żelaznym wilku, a niestety, także wielu profesjonalistów, którzy biorą często niemałe pieniądze za komunikację z narodem, nadal w pełni nie są w stanie ogarnąć wszystkich reguł i procedur istniejących w świecie. Stąd ten ciągły chaos umysłowy w sprawie kolejnych poczynań i wydarzeń w polityce.

Jarosław Kaczyński zdecydował dołączyć do rządu. Jak kiedyś marszałek Piłsudski, naczelnik państwa, zrobił siebie ministrem spraw wojskowych. Prezes zobaczył jątrzący się wrzód, spowodowany ambicjami Ziobry, który już się czuł następcą Kaczyńskiego, lecz niestety, niestety – prezes znacznie wyżej ceni Morawieckiego. I słuszne. Teraz jest czas na cwanych negocjatorów, a nie na szeryfów z dymiącym koltem.

Publice się taki szeryf Zbigniew podoba, bo nie pojmują, że na 9 strzałowego colta szeryfa, wrogowie mają M 134 Minigun, który potrafi wystrzelić milion pocisków na minutę. Będzie okazja, to i na niego przyjdzie czas. I na jego fantastycznych młodych bojowników. Jest cały system sprawiedliwości do zbudowania na nowo. Proszę bardzo – do roboty. Chcemy zobaczyć sprawiedliwość, a nie tylko lalki i pajaców w togach.

Jarosław Kaczyński, choć nie chciał, ponownie wszedł do rządu. Wszedł, bo musiał. Ludzkie ambicje zaczęły zagrażać spójności prawicy. Autorytet Kaczyńskiego, Darth Vadera konserwy, jest na tyle ważny, że nie trzeba się posuwać do drastycznych rozwiązań. Kaczyński, karciany krupier przy politycznym stole w black jacka, rozdał karty. A gracze odkrywają dwie karty i oceniają ile w tej grze są warci. Czy wejść, czy spasować.

Nauczył się prezes, że za długo czekać nie można. Bo wyskoczy kolejny Giertych, czy Lepper. Koalicjanci… Gowin już się układał w maju z opozycją, Ziobro teraz pokazał na co go stać, więc co robić? Niełatwe zadanie… Będzie teraz lepiej? Daj Boże.

Autor

- publicysta. Z zawodu inżynier elektronik pracujący od 30 lat za granicą na morzu. Konserwatysta.

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika