Elżbieta Bieńkowska. Kiedyś medialna „gwiazda” i „superminister”. A dziś?
I co dziś powiedzieliby ci wszyscy, którzy jeszcze niedawno piali z zachwytu nad panią „superminister”, wicepremier, medialna i polityczna gwiazdą, niejaką Elżbietą Bieńkowska?
Owa pani od samego początku swojej publicznej aktywności wzbudzała nieufność wśród obserwatorów. Wcale nie z tych powodów, które zbudowały jej medialną popularność, czyli fakt, iż podobno skończyła iranistykę, podobno ma tatuaż, podobno dokleja sobie rzęsy, podobno korzysta z pomocy wróżek i nawet podobno trochę zna angielski.
Po prostu dlatego, że od samego początku była bardzo słabym albo po prostu szkodliwym politykiem bez klasy, a swoje polityczne decyzje dyktowała w zasadzie tylko chęcią „zrobienia kariery”. Czy karierę zrobiła? W Europie raczej nie zaistnieje pozytywnie, bo skoro nie radziła sobie w kraju, tym trudniej będzie jej działać w polityce europejskiej, gdzie trochę bardziej niż tu ceni się profesjonalizm, umiejętności i doświadczenie.
Do Polski raczej nie powróci w chwale, bo wszyscy Polacy pamiętają i przez długie lata pamiętać będą jej słynne „6 tys. zł, za które pracują idioci” i kopalnie, które „pierdyknęły” i inne „mądrości”, które Bieńkowska była łaskawa wygłaszać podczas nagranych rozmów z Pawłem Wojtunikiem w jednej z warszawskich restauracji.
W naszym kraju, według mediów – co zresztą było sprytnie inspirowane przez jej zaplecze polityczne – Bieńkowska była „gwiazdą najwyższego formatu”. Super sprawna, super elokwentna, super wyglądająca. I tylko nieliczni analitycy wskazywali na jej karygodne błędy i zaniechania, których dopuściła się w trakcie sprawowania funkcji.
Powszechnie wiadomo, że do pracy w instytucjach unijnych potrzeba prawdziwych fachowców, ludzi z faktycznym doświadczeniem, a nie tylko medialnie wykreowanych „specjalistów”, „ekspertów” czy pseudoprofesorów. Okazuje się, że pani „superminister” w Unii Europejskiej nie jest w stanie zabłysnąć niczym pozytywnym. Bo i jak? Z wątpliwym, zdaniem wielu, angielskim?
Rośnie fala krytyki w stosunku do sprawowanej przez nią funkcji i to dziwić nie może, ale ważniejsze jest to, że krytyka w stosunku do Bieńkowskiej odbija się także w istotny sposób na wizerunku Polski w Europie. Tracimy na tym bardzo wiele.
Prawdziwe polityczne oblicze Elżbiety Bieńkowskiej najprawdopodobniej poznamy już w najbliższym czasie, kiedy w dużej części ostatecznie wygaszony zostanie polski przemysł górniczy.
Jeśli tak się stanie, pamiętajmy nazwisko „Bieńkowska”, bo to właśnie ono powinno znaleźć się na kartach podręczników do… no właśnie do czego? Może do marketingu politycznego w rozdziale „jak w polityce wykreować medialna gwiazdę”? Ewentualnie do historii, w rozdziale traktującym o przyczynach i skutkach zapaści polskiego przemysłu górniczego.
Źle jej o oczu patrzy. Nie wzbudza mojego zaufania.