Gdynia. Tu wciąż są miejsca z cuchnącymi rynsztokami…
Stara, dobra Gdynia. Najmłodsze miasto w Polsce. Port i miasto zbudowane z niczego w ciągu dwudziestu lat międzywojennego pokoju. Duma naszych ojców i dziadów. Ba! Duma całego kraju. A teraz, przez ostatnie dwadzieścia lat zatrzymało się. A nawet się cofa. Władze kochają swoich mieszkańców tylko wtedy, gdy mają głosować. A poza tym czasem, najchętniej wymieniliby ich na bogatych Warszawiaków, bogatych Szwedów i bogatych nowo-ruskich. Chcieliby Gdyni bez portowców, bez stoczniowców. I bez marynarzy. To taki obciach…
Pan doktor prawa Wojciech Szczurek po raz pierwszy został wybrany na prezydenta Gdyni w roku 1998. To znaczy, że w momencie następnych wyborów samorządowych w przyszłym roku, władzę nad miastem będzie sprawował dokładnie dwadzieścia lat.
Prezydent Szczurek cieszył się i nadal się cieszy dużą sympatią mieszkańców i kolejne wybory wygrywał w cuglach, zdobywając przeciętnie 70–80 tysięcy głosów poparcia i pozostawiając przeciwników daleko w tyle.
Istotnym aspektem takiego wyboru mieszkańców Gdyni jest fakt, że prezydent miasta nie reprezentuje żadnej partii politycznej, a wyłącznie założony tuż po transformacji, w 1989 roku, Komitet Obywatelski, organizację, która niepodzielnie od tego czasu rządzi miastem. Oczywiście, obecnie nazywa się już inaczej, ale to ciągle to samo środowisko. Komitet ten ma silne korzenie solidarnościowe, konkretnie, tworzy go i wspiera wielu ludzi, którzy w sierpniowym strajku 1980 roku, aktywnie organizowali gdyńskie protesty.
Gdynia nigdy nie miała silnych konotacji partyjnych. Lecz co ciekawe, pan premier Leszek Miller wybory właśnie w Gdyni swobodnie wygrywał. Czy może ten brak partyjnych kotwic w mieście był spowodowany niesamowitą infiltracją różnego rodzaju służb specjalnych? Wiadomo – sztab Marynarki Wojennej, więc musi być wywiad, kontrwywiad i żandarmeria. Lecz także port – mnóstwo cudzoziemców, lecz także marynarze ciągle wyjeżdżający za granicę (bez paszportu!), powodował szczególne zainteresowanie służb bezpieczeństwa tym miastem. Mało tu się mogło dziać bez wiedzy i co ważne, zgody tych służb. Jak wiemy, cały ten folklor portowego miasta – knajpy, nocne życie, panie lekkich obyczajów, czy niemalże jawnie działający handlarze walutą (co przypominam, było surowo zabronione i karalne) był całkowicie kontrolowany przez służby. A o czym dowiadujemy się z przykrością, jak pojawiają się kolejne materiały Instytutu Pamięci Narodowej, również pomorska Solidarność, w tym i gdyńska, były mocno nasycone ludźmi bezpieki. Czy oni dzisiaj wszyscy zniknęli? Wyprowadzili się w inne regiony kraju?
***
Dwadzieścia lat sprawuje władzę w Gdyni jedna formacja i prezydent Szczurek. W pewnym sensie, w tym okresie miasto się rozwinęło, lecz we wielu dziedzinach widocznie podupadło.
Pięknie rozwija się centrum, jest zadbane i po prostu ładne. Powstał też kompletnie nowy i nowoczesny kompleks sportowo–handlowy w pięknym miejscu pod leśną moreną. Wybudowano też dwie newralgiczne trasy drogowe – Droga Różowa, odciążająca jedyne połączenie z Gdańskiem i Sopotem, oraz ulica Janka Wiśniewskiego, arteria niesłychanie ważna dla prawidłowej pracy portu. Wreszcie, co chyba najważniejsze w gdyńskich inwestycjach, po 34 latach budowy, w roku 2008, zakończono budowę Trasy Kwiatkowskiego, drogi szybkiego ruchu łączącej port, bazę kontenerową, terminal promowy, stocznie oraz marynarkę wojenną z obwodnicą Trójmiasta, a dalej, poprzez autostradę A1 z resztą kraju. I to jest właściwie wszystko, może poza niewielkimi wyjątkami.
***
Co znamienne, wiele z tego co dokonano, niewiele daje mieszkańcom Gdyni. Uczciwie mówiąc, władze miasta niezbyt mocno przejmowały się polepszaniem warunków życia swoich mieszkańców.
Może po kolei. Sztandarowe inwestycje drogowe, które już wymieniłem, służą również gdynianom. Tylko co z tego? Na przykład poruszając się Trasą Kwiatkowskiego, bądź co bądź, drogą szybkiego ruchu, nie mają ludzie wyjścia i zdążając się w kierunku wielkich sypialni, dzielnic Obłuże, Pogórze, Oksywie, Suchy Dwór i dalej, muszą skończyć jazdę na ulicach Kwiatkowskiego i Unruga. I dzień w dzień, jadąc do pracy, lub wracając do domu, stoją w gigantycznych korkach.
Ulica Kwiatkowskiego, czyli cała jej długość od estakady do ul. Pułkownika Dąbka, którą dobrze znam, bo kiedyś niedaleko mieszkałem, to właściwie parodia ulicy, tym bardziej ujścia trasy szybkiego ruchu. Ta bardzo ważna ulica nigdy nie została zbudowana zgodnie z zasadami budowy dróg! Jakieś czterdzieści lat temu, gdy rozpoczęto budowę Obłuża Górnego, po prostu spychacze wyrównały klepisko, na to rzucono betonowe płyty i tak przez wiele lat funkcjonowała ta ulica. A później po prostu zaasfaltowano to wszystko, dodano krawężniki i chodniki. Co dwa lata ponownie się asfaltuje, co jest totalną bzdurą, bo kilkaset ciężarówek dziennie, w tym wiele załadowanych do maksimum w niedalekiej kopalni żwiru, rozjeżdża asfalt w ciągu dwóch tygodni.
Trzeba uczciwie przyznać, że już za czasów Gierka, pomyślano o zbudowaniu prawdziwej drogi na ul. Kwiatkowskiego. Miejsca zabezpieczono tyle, że swobodnie może być to czteropasmówka, czyli przedłużenie Trasy Kwiatkowskiego aż na górę, do ul. Płk. Dąbka.
Niestety, nawet przez ostatnie dwadzieścia lat dzielnej władzy miasta, nie było chęci, ani woli, by ten istotny problem rozwiązać, a który z inżynierskiego punktu widzenia jest niesłychanie prosty.
***
A może brakowało pieniędzy? Bo na przykład wydano je, jak to nazywają niektórzy na najdroższą ścieżkę rowerową nowożytnej Europy? Ta ścieżka, to konstrukcja mostowa, dobudowany fragment estakady od ul. Unruga, do ul. Kontenerowej, kawałek faktycznie niedługi, lecz kosztował on – uwaga! – 12.032.072,32 zł brutto.
Jak napisał gdyński poseł Marcin Horała, w 2014 radny PiS-u w Gdyni [http://niezlomni.com/w-gdyni-powstala-najdrozsza-sciezka-rowerowa-nowozytnej-europy-ma-kosztowac-5-razy-wiecej-niz-gdynskie-zlobki-w-2014-r/] jest to:
„… 5-krotnie więcej niż Gdynia wyda na żłobki w 2014 roku;
– 4-krotnie więcej niż Gdynia wyda na remonty i modernizację dróg gminnych w 2014 roku;
– 4-krotnie więcej niż Gdynia przeznaczyła na wydatki w ramach Budżetu Obywatelskiego (w całym mieście);
– więcej niż będą mogły rozdysponować rady dzielnic na inwestycje w dzielnicach (wszystkie rady dzielnic na wszystkie inwestycje w dzielnicach razem wzięte); …”
No dobrze… nie pastwię się dalej nad tą fenomenalną ścieżką rowerową, bo jej koszt jest właściwie kroplą w morzu ekstrawagancji obecnej władzy miasta, takich, jak kolejka linowa za 6 milionów zł. na Kamienną Górę, a dokładnie 40-stu metrowe wzniesienie w centrum miasta, które jest wyłącznie punktem widokowym.
A już maksymalnym szczytem swoistej megalomanii władz Gdyni jest wydanie ponad 90 milionów zł. na lokalne lotnisko, mając bardzo duże ryzyko, że Komisja Europejska zakwestionuje tą inwestycję i nakaże zwrot pieniędzy. Dodam jeszcze, że też tutaj na prawników i doradców wydano prawie 2 miliony zł.
Tymczasem promieniście od centrum miasta, portu i stoczni rozłożone są powojenne, mieszkalne dzielnice miasta: Kack, Karwiny i Dąbrowa – to jeden kierunek i praktycznie jedna droga dojazdowa; następnie Witomino, Chwarzno i Wiczlino; potem leżące przy głównej trasie wylotowej na Wejherowo i dalej na Szczecin – Chylonia i Cisowa; oraz, o czym już wspomniałem, poprzez Trasę Kwiatkowskiego – Obłuże, Oksywie, Pogórze i Suchy Dwór.
Tak skromnie licząc, w tych dzielnicach mieszka prawie 70 procent mieszkańców miasta.
Tymczasem wbrew gwałtownemu rozwojowi motoryzacji i ciągłej rozbudowie powyższych dzielnic, czyli ciągłemu zwiększaniu się liczby mieszkańców, w ostatnich latach dosłownie nic nie zrobiono by usprawnić w tym obszarze komunikację, co powoduje, że dwa razy dziennie Gdynia jest kompletnie zakorkowana.
W zamian za to, wprost natarczywie i często bezrozumnie buduje się wszędzie ścieżki rowerowe. Czy ma to oznaczać, że docelowo zamknie się samochodowy wjazd do centrum, a gdynianie gremialnie będą musieli przesiąść się na rowery?
Lista zaniedbań, zaniechań i nicnierobienia władz miasta Gdyni w ostatnich latach jest bardzo długa i nie będę tutaj wyliczał. Zaznaczę tylko, że można ją zamknąć takimi historycznymi obszarami, jak dzielnice biedy – Meksyk, Pekin, Drewniana Warszawa, gdzie nasza nowoczesna Gdynia, dzisiaj, w XXI wieku, ma zabudowania ze śmierdzącymi rynsztokami, szambami, wygódkami na dworze. I ludzie tam ciągle mieszkają. Często ci najstarsi, którzy przed wojną miasto budowali.
***
Moja ocena ostatnich lat działalności władz miasta jest negatywna. Będąc okrutnym i porównując 20 lat przedwojennej budowy Gdyni i to, co przez też 20 lat dokonały obecne władze, to wątpię, czy jest tego chociaż jeden procent wyników naszych dziadów i ojców.
***
Ta moja wyliczanka powyżej, może nieco nużąca, a dla obywateli spoza Trójmiasta nawet enigmatyczna, pokazuje, że prezydent Szczurek i reszta włodarzy miasta miotają się w labiryncie doraźności i drobnych spraw.
A co najbardziej dramatyczne – jestem przekonany, że władze Gdyni nie mają wykrystalizowanej spójnej i śmiałej koncepcji rozwoju miasta.
Obawiam się nawet, że jest znacznie gorzej. Jedyny pomysł i wizja Gdyni to stworzenie z niej miasta dla bogaczy. Niekoniecznie tylko Polaków.
Chyba pierwszą jaskółką było wybudowanie nad samym morzem apartamentowca Sea Tower (dlatego po angielsku, by przyciągać bogatych obcokrajowców?), przez krótki okres najwyższego budynku mieszkalnego w Polsce. Ciągle jeszcze można tam sobie kupić mieszkanie. Na przykład trzypokojowe za dwa miliony złotych (16260 zł/metr kw.). W przepięknym miejscu, w luksusowej dzielnicy Orłowo, dosłownie parę metrów od morza, wybudowano z kolei spory kompleks apartamentowców Nowe Orłowo. Tu trzypokojowe mieszkanie można sobie kupić już tylko za półtora miliona.
Lecz to dopiero początek. Pamiętacie państwo, że idąc Skwerem Kościuszki i patrząc na Dar Młodzieży, po drugiej stronie basenu portowego, na pierwszym od strony miasta pirsie, znajdowało się Przedsiębiorstwo Połowów Dalekomorskich DALMOR. Kiedyś, gdy ta firma miała około 70, mogących łowić na całym świecie trawlerów, zatrudniała prawie 8 tysięcy osób, w większości gdyńskich rybaków. Niestety, tak, jak to uczyniono w całym kraju, panowie Balcerowicz i Lewandowski zniszczyli tego rybackiego armatora.
Lecz piękne tereny na samym nabrzeżu pozostały. I miasto, konkretnie władze tak spragnione bogatych mieszkańców, sprzedały ten obszar i wkrótce powstanie luksusowy kompleks apartamentowców, z własną przystanią jachtową, więc i nazwa „Yacht Park”. Śmiem przypuszczać, że ceny metra kwadratowego mieszkania będą porównywalne z wieżowcem Sea Tower, a może nawet wyższe.
Dla niewiele podróżujących po świecie dodam, że są to ceny porównywalne z tymi w najlepszych miejscach nowojorskiego Manhattanu.
Lecz to jeszcze nie koniec tworzenia enklaw dla milionerów. W planie miasta jest zupełnie nowe centrum Gdyni – Międzytorze. Za około 3 miliardy złotych, na obszarze 14 hektarów, zostaną zlikwidowane bocznice kolejowe obsługujące port i powstanie ultranowoczesne, biurowo – mieszkalne centrum. Obawiam się, że tu również ceny za metr kw. mieszkania nie spadną poniżej 15000 zł.
Ciekawe, czy to gdyńska odpowiedź na program PiS-u Mieszkanie+?
***
Miasto, żeby żyć i bogacić się musi mieć przemysł, handel, usługi. Dla Gdyni, zgodnie z projektem ojców założycieli miasta, miały tym być – port, stocznie i linie żeglugowe.
Idea przewodnia budowy całkiem nowego miasta i portu, a potem przez lata hasłem było – Gdynia żyje z morza. Zdaje się, że włodarze miasta zapomnieli o tym, lub świadomie od tego odeszli.
***
Pierwsi padli armatorzy i linie żeglugowe. Wspomniany DALMOR i równocześnie autentyczny światowy potentat Polskie Linie Oceaniczne, PLO. 174 statki, 15 tysięcy załogi, dziesiątki tysięcy kontenerów, kilkadziesiąt placówek zagranicznych, liczne budynki biurowe i przemysłowe… Gdzie to jest?! Co się z tym stało?! To przecież dziesiątki, a może nawet setki miliardów zł. majątku narodowego.
Zagłada stoczni jest powszechnie znana. Indolencja i niechęć premiera Tuska i jego ekipy, który mógł uratować stocznie przed niemieckim protekcjonizmem swoich własnych zakładów, ale widocznie Berlin polecił mu inaczej.
A jeszcze przedtem, przysłany do Gdyni przez udecję, cwaniak z Radomia, pan Janusz Szlanta, doprowadził do tego, że najnowocześniejsza na Bałtyku Stocznia GDYNIA została bezczelnie rozkradziona. Ponad 10 tysięcy stoczniowców musiało sobie szukać nowej pracy. Często w dalekich fiordach Norwegii.
Pozostał tylko gdyński port…
***
Gdy jedzie się wzdłuż portu, to odnosi się wrażenie, że on kwitnie i rozwija się dynamicznie. Wyburza się stare magazyny, a na ich miejscu stawia się super nowoczesne. To jednak widok dla niewprawnego oka. Stary mieszkaniec Gdyni natychmiast zauważy, że w tym porcie, który w założeniu, od początku był portem drobnicowym, coraz więcej masówki – hałdy węgla, jakieś rudy i doprawdy okropne, bo tuż przy Nabrzeżu Francuskim, gdzie niedaleko przez cały sezon cumują światowe wycieczkowce, leżą ogromne góry złomu, bo Polska, po likwidacji swoich hut, stała się światowym eksporterem złomu do innych, mądrzejszych państw.
Codziennie przejeżdżam tuż przy bazie kontenerowej. Onegdaj chlubie tego portu. Jeszcze nie tak dawno widziałem, jak jednocześnie rozładowuje się nawet pięć statków. Ciągle był tam duży ruch. Jednak od paru tygodni terminal kontenerowy jest pusty. Przestaliśmy importować towary w kontenerach?
Smutna jest też druga strona bazy kontenerowej – Nabrzeże Bułgarskie. Nowe nabrzeże i rozległy plac załadunkowy, który powinien być zastawiony stosami kontenerów są puste. Kto wie, czy to przez niekompetencję, czy zwykłą głupotę, przy pogłębianiu podejścia wypłukano spod nabrzeża olbrzymie ilości piasku. Kto winien? Jak to u nas – nie ma winnego. Urząd Morski? Firma pogłębiarska?
Czyli coraz smutniej jest wokół gdyńskiego portu… Fachowcy i portowi menadżerowie już wiedzą: Port Gdyński ma być zwijany. Co się kryje pod tym enigmatycznym określeniem? Otóż to, że w gdyńskim porcie już niewiele będzie się robić, pozwalając na jego marginalizację i powolny uwiąd. A może następne nabrzeża zostaną zamienione na luksusowe apartamenty? Wybudowany w 1922 roku port gdyński, jako symbol i chluba II Rzeczypospolitej może nie doczekać w pełni chwały stulecia swojego istnienia.
Dlaczego tak się dzieje? Oczywiście, istotny jest tutaj brak ochoty do walki władz Gdyni. Lecz najważniejszy jest fakt, że bardzo silne gdańskie lobby, które, jak wiemy ma bardzo mało wspólnego z obecną władzą PiS-u, zdołało przekonać w tej władzy coś, co ja nazywam „mafią szczecińską”, czyli obecne ministerstwo gospodarki morskiej, do wielkiej, chyba największej do tej pory inwestycji na Bałtyku – tak zwanego Portu Centralnego. Będzie to kilkuset hektarowy obszar wydarty morzu, pomiędzy Westerplatte, a Naftoportem na wschodzie. Inwestycja ma kosztować grubo ponad 100 miliardów złotych i składać się z terminali kontenerowych, nabrzeży do przeładunku drobnicy, oraz przystani promowych.
Niestety, gdyńscy posłowie PiS, którzy, wydawałoby się, mają coś na temat gospodarki morskiej do powiedzenia i będą dbać, by Gdyni nie działa się krzywda, pani Dorota Arciszewska–Mielewczyk, panowie – Janusz Śniadek i Marcin Horała, nie zadbali o dobro swojego miasta.
***
Wobec faktu zbliżających się wyborów samorządowych powinniśmy się zastanowić i odpowiedzieć na parę pytań o naszej przyszłości i miejscu, gdzie mieszkamy.
- Czy chcemy Gdyni dobrej i bogatej? Dobrej dla swoich mieszkańców i bogatej z wpływów, jakie daje morze.
- Czy nadal mają miastem rządzić ci, których tak na prawdę los zwykłych Gdynian mało obchodzi. Oni zbudują Gdynię a’la Saint Tropez, miasto dla międzynarodowych bogaczy, a my, starzy mieszkańcy nadal będziemy tracić czas w korkach, łamać nogi na koślawych chodnikach i być dumni z największej ilości „Biedronek” na mieszkańca.
- Czy mamy popierać tych, którzy odrzucili ścisłą więź miasta z morzem. Nie chcą redy pełnej statków, czekających na wejście do pracującego pełną parą portu. W tym wielu polskich statków.
- A może mamy wybrać tych ludzi, którzy z rozkazu partii przy władzy odrzucili swoje więzi z wyborcami, by kosztem upadku swojego portu zbudować na morzu w Gdańsku pomnik PiS-u.
- Czy wreszcie nie pora, by nie partie, różne koterie, zamknięte układy, systemy „ręka – rękę” odsunęły się na bok, a my, starzy gdynianie zaczniemy sami się gospodarzyć.
Mam nieodparte wrażenie, że zbliża się do naszego pięknego miasta moment przełomowy. Dobrzy jeszcze dwadzieścia lat temu działacze wypalili się, obrośli w pióra i jakby przekarmieni, zgnuśnieli. A najgorsze – nie mają wizji, nie mają już żadnej pozytywnej koncepcji, co zrobić z miastem i co zrobić dla miasta i jego mieszkańców. Dość mam tej stagnacji i rezygnacji nawet z tego, co jeszcze parę lat temu było nam obiecane.
Poszukajmy nowych ludzi. Nieuwikłanych. Walczących. I robiących tyle samo dobrego dla innych, co dla siebie samych.