Kasa Misiu, kasa!!!
Gdyby na przykładzie dzisiejszych doniesień medialnych, zwłaszcza programów informacyjnych w telewizji, jakiś obcokrajowiec chciał sobie wyrobić opinię o Polsce i Polakach, to pewnie odniósłby wrażenie, że pół Polski chowa się po lasach przed Mariuszem Trynkiewiczem, a druga połowa pije ze szczęścia po zwycięstwie Kamila Stocha.
I tak jak jestem w stanie zrozumieć dziennikarski entuzjazm z powodu złotego medalu skoczka z Zębu, tak nie mogę zaakceptować nieodpowiedzialności mediów w podsycaniu histerii z powodu wyjścia na wolność zbrodniarza-pedofila.
Pal sześć jeden z tabloidów, który na swojej stronie internetowej zamieścił „licznik grozy” odliczający godziny i minuty do wyjścia Trunkiewicza na wolność. Gorzej, że w tę licytację kto bardziej napędzi Polakom stracha, włączyły się tzw. poważne media, zwłaszcza kanały i programy informacyjne. Przede wszystkim TVN 24, ale też TVP3Info.
Pojawiły się nawet dziennikarskie sugestie, by minister sprawiedliwości wywarł presję na sąd w Rzeszowie, aby ten zatrzymał, za wszelką cenę, Trynkiewicza w więzieniu.
Ktoś tu, w pogoni za większą oglądalnością, do reszty zwariował.
A wszystko za sprawą stosunkowo niewinnego słówka jakim jest „infotainment” czyli „materiał emitowany przez media elektroniczne, mający jednocześnie informować i bawić”, czyli prezentować informację w sposób lekki, łatwy i ekscytujący. Choć sam termin pojawił się stosunkowo niedawno, bo dokładnie 24 lata temu, kiedy użył go po raz pierwszy Ron Eisenberg w periodyku „Phone call”, to zrobił przez ten czas oszałamiającą karierę w telewizji. Dzisiaj jest właściwie podstawowym formatem wszystkich programów i kanałów informacyjnych. I nie trzeba wielkiej przenikliwości by stwierdzić, że przyczyną jego sukcesu jest „kasa Misiu, kasa”, cytując Janusza Wójcika, byłego trenera naszej reprezentacji w piłkę nożną.
Właściciele i producenci programów i kanałów informacyjnych zauważyli, że na informacji można dobrze zarobić, a całodobowa telewizja informacyjna może być maszynką do robienia pieniędzy.
Aby jednak nie odstraszać odbiorców i przyciągnąć reklamodawców trzeba było odejść od pewnego dostojeństwa i powagi oraz „widza-obywatela” zastąpić „widzem-klientem”, który kupi wszystko pod warunkiem, że jest „zabawne”. Nawet za cenę spłycenia przekazu informacyjnego graniczącego już z manipulacją. Tak oto przez 24 lata informacja połączona z rozrywką stawała się produktem dla masowego, infantylnego i leniwego odbiorcy. Bo tylko na takim, właścicielom stacji telewizyjnych, zależy.
I tak oto wróciliśmy do punktu wyjścia. Producenci programów informacyjnych przekonani, że odbiorcom zależy włącznie na „igrzyskach” dają je im w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. W pierwszej kolejności dla firmy.
Czy jest jakiś sposób by to przerwać? Jest. Wystarczy pilotem wyłączyć telewizor i uruchomić rozum.