Kto zyska, a kto straci na Brexicie? | Gazeta Bałtycka
Opublikowano: 28.06.2016

Kto zyska, a kto straci na Brexicie?

Rezultaty przeprowadzonego 23 czerwca na Wyspach referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej nadal przez część polityków na świecie przyjmowana jest –  łagodnie rzecz określając – z pewnym niedowierzaniem.

londyn

Tymczasem kluczem do zrozumienia decyzji zarówno o zorganizowaniu owego referendum jak i jego rezultatów jest słynne zdanie jakie wypowiedział  onegdaj  Henry John Temple, Wicehrabia Palmerston, konserwatywny polityk i premier rządu Wielkiej Brytanii w latach 1855 – 58 oraz 1859 – 65 : „Anglia nie ma wiecznych sojuszników ani wiecznych wrogów, wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony”.

Tylko tyle i aż tyle. W ICH rozumieniu świata miejsca na lojalność dla partnerów ( ha !, ha !, ha ! ) NIE MA, o czym boleśnie jako państwo przekonaliśmy się choćby w 1939 roku, kiedy to nasz „sojusznik” nie tylko nie wypełnił swych traktatowych zobowiązań (czego zresztą – jak pokazały odtajnione dokumenty – NIGDY nie zamierzał zrobić ! ), ale i nie uznał za stosowne poinformowania polskiego rządu o treści paktu Ribbentrop – Mołotow, tekst którego znalazł się w Londynie natychmiast po jego podpisaniu przez sygnatariuszy za pośrednictwem dyplomacji szwedzkiej.

Tożsamą opinię o synach Albionu jako nielojalnych i wiarołomnych partnerach miał generał Charles de Goule, który do końca życia ( skutecznie ! ) blokował ich przyjęcie do wspólnoty europejskiej. O tym, że ów Wielki Europejczyk miał rację, przekonywali nas wielokrotnie sami zainteresowani – ostatnio 23 czerwca Anno domini 2016.

Warto sobie może teraz przypomnieć jak i dlaczego zrodziła się idea przeprowadzenia referendum ostatecznie zakończonego „Brexitem”. W tym celu wypada nam się cofnąć w czasie do 23 stycznia 2013 roku, kiedy to premier David Cameron obiecał swoim rodakom, że między 2015 a 2018 rokiem będą mogli wypowiedzieć się w ogólnokrajowym referendum na temat dalszego pozostawania Wielkiej Brytanii w strukturach Unii Europejskiej. Skąd NAGLE zrodziła się taka idea ?

Otóż „sprytny” premier, w obliczu czekających go wkrótce trudnych wyborów  parlamentarnych,  wpadł na pomysł, aby obietnicą referendum zagospodarować głosy rosnących w siłę eurosceptyków osłabiając tym samym konkurentów z Partii Niepodległości, dla których było to sztandarowe hasło. Przy okazji zaplanował szantażem wyjścia z Unii „nakłonić” swoich europejskich partnerów do kolejnych „wyjątkowych praw” dla swego kraju.

Jak widać grając cynicznie groźbą antyunijnego referendum dążył po prostu do osiągnięcia maksymalnych korzyści dla siebie, swego ugrupowania i kraju – dokładnie w tej kolejności. Miało być pięknie a wyszło jak zwykle, choć początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Torysi wygrali „w cuglach” wybory parlamentarne a ich lider w aureoli zwycięskiego męża stanu ruszył w objazd kraju głosząc  wszem i wobec, że aby zechciała nadal pozostać członkiem Wspólnoty musi otrzymać od Brukseli sowitą zapłatę  – w przeciwnym wypadku – good bye !

Drugi etap intrygi także przebiegł zgodnie z oczekiwaniami : „postawieni pod ścianą” unijni przywódcy zgodzili się na dalsze ustępstwa i kolejne „specjalne prawa” dla  Albionu.

Teraz, aby można było odtrąbić pełen sukces, należało już „tylko” przekonać społeczeństwo do głosowania za pozostaniem. Ale „Dżin” raz wypuszczony z butelki wcale nie zamierzał dać się w niej z powrotem zamknąć!  Rozsierdzeni ludzie, którym rano kładziono do głowy, że należy jak najszybciej „wziąć interes w swoje ręce” (cokolwiek miało by to oznaczać !) zaś wieczorem tłumaczono, że to było  tylko „na niby” zawzięli się, aby wreszcie raz na zawsze dać sobie spokój z tą całą Europą.

Trzeba przyznać, że determinacji dodawały im kolejne poczynania Pani Kanclerz, która nie pytając nikogo o zdanie arbitralnie podejmowała – oczywiście w imieniu całej Unii – kolejne katastrofalne decyzje. Po ogłoszeniu bezlimitowego przyjmowania tzw. ”uchodźców”, co spowodowało ogólnoeuropejskie imigracyjne tsunami,  pojechała  szukać pomocy u dyktatora Turcji (dla niepoznaki zwanego prezydentem) obiecując mu w zamian przyspieszenie rozmów o integracji jego kraju z Unią oraz zniesienie wiz dla Turków. Lekarstwo gorsze od choroby!

W tym stanie rzeczy nic już nie pomogło ogłoszenie przez Camerona, że Turcja może wejść do Unii najwcześniej w roku trzytysięcznym – Brytyjczycy zbyt twardo stąpają po ziemi, by nie zdawać sobie sprawy, że decyzje w tych spawach zapadają gdzieś bardzo wysoko ponad ich ( i ich premiera ! ) głowami…

Ciąg dalszy znamy – głosy tych, którzy do końca przekonywali, że Brexit NA PEWNO nie nastąpi ( co ciekawe byli wśród nich także bukmacherzy ! ) mogły co najwyżej świadczyć o zaklinaniu rzeczywistości lub całkowitemu od niej oderwaniu.

Jakie następstwa brytyjskie NIE dla ich członkostwa w Unii może mieć dla Europy i Świata ?

Nie zamierzam tu powielać pisanych najwyraźniej „na społeczne zamówienie” katastroficznych prognoz dla „krnąbrnych Brytoli” – skupię się więc głównie na POZYTYWNYCH aspektach owego faktu. Spróbujmy dokonać krótkiej analizy.

Najistotniejsze dla wszystkich POLITYCZNE konsekwencje Brexitu to po pierwsze zmniejszenie roli USA w Europie. Jak wiadomo Amerykanów z  Brytyjczykami zawsze łączyły dużo bliższe relacje niż z pozostałymi europejskimi państwami. To właśnie Londyn był głównym promotorem amerykańskich pomysłów od najazdu na Irak począwszy po forsowanie podpisania TTIP w ostatnim czasie.

Będąc ważnym państwem Unii mógł promować pomysły Waszyngtonu, „trzymać rękę na pulsie” w Brukseli i ewentualnie blokować niekorzystne dla swej „metropolii” rozwiązania,co – dodajmy – czynił. Teraz nawet o ile się to jeszcze nie całkiem skończyło to z pewnością owe możliwości znacznie się zmniejszyły – z wielkim pożytkiem dla Europy. Jako pierwszy z brzegu przykład podać można właśnie negocjacje w sprawie podpisania TTIP, na które po Brexicie szanse są więcej niż iluzoryczne. Dzięki Bogu ! Być może będzie teraz okazja aby Unia zaczęła wycofywać się z bezwarunkowego popierania WSZYSTKICH działań neobanderowskich władz w Kijowie oraz odejścia od polityki nie tylko nieefektywnych ale wręcz idiotycznych i szkodliwych sankcji wobec Rosji podjętych pod oczywistą presją Wielkiego Brata.

Wszystkim, którzy chcą  zacząć mówić o tym, że to była odpowiedź na „aneksję” Krymu i „rosyjską agresję przeciwko Ukrainie” zalecam przypomnienie sobie całej  sekwencji wydarzeń od inspirowanego przez USA zamachu stanu w Kijowie zakończonego żyrowanym przez Unię obaleniem demokratycznie wybranego prezydenta tego kraju, poprzez zastrzelenie przeszło stu osób na kijowskim Majdanie przez snajperów umiejscowionych – trzeba trafu – w budynkach opanowanych przez puczystów aż do triumfalnego ogłoszenia przez prezydenta Poroszenkę „Operacji Antyterrorystycznej” rozpoczętej najazdem ukraińskiego wojska na protestujących – wówczas jeszcze pokojowo – mieszkańców Donbasu.

Terroryści istotnie byli, tyle, że siedzieli oni w ukraińskich czołgach. Warto sobie także uświadomić, że przytoczonych wyżej faktów nie zmieni w ludzkiej świadomości żadna zmasowana propaganda, czego dowodem niedawne rezultaty holenderskiego referendum w sprawie stowarzyszenia Ukrainy z Unią.

Zmiany winny też – moim zdaniem – stopniowo objąć stosunki pomiędzy sojusznikami w NATO, gdzie Amerykanom coraz trudniej będzie znaleźć „kumpli” do kolejnych wspólnych wojennych awantur. Europejczycy coraz mniej chętnie patrzą na jankeskie „potrząsanie szabelką” czego dobitnym wyrazem może być kilka ostatnich wypowiedzi niemieckiego ministra spraw zagranicznych.

Tu dochodzimy do kolejnego aspektu wpływu brytyjskiego referendum na wydarzenia na naszym kontynencie – eksplozji euro sceptycyzmu. Oczywiście  głównym powodem są tu wspominane działania kierowniczych gremiów Unii, ale jego sukces (dla eurosceptyków rzecz jasna !) doda wiatru w żagle podobnie myślącym w całej  Europie.

Nie jest przypadkiem, że następnego dnia po ogłoszeniu przez Londyn rezultatów odezwały się głosy wzywające do ogłoszenia analogicznych referendów w Danii i Holandii zaś przywódczyni francuskiego Frontu Narodowego – Marie le Pen – nazwała jego wynik „wielkim zwycięstwem”. Jej szanse w wyborach prezydenckich we Francji są bardzo poważne a takiego scenariusza Unia po już prostu nie przeżyje.

Czy zatem jest jakaś szansa powstrzymania nadciągającego tsunami? Jest, ale konieczna byłaby diametralna zmiana prowadzonej polityki – aktualna jest nieakceptowana dla większości obywateli Unii – oraz sposobu jej prowadzenia. Decyzje muszą zapadać w sposób demokratyczny i transparentny a gremia je podejmujące muszą odzyskać w społecznej ocenie elementarną wiarygodność – zresztą zostaną one w większości wkrótce wymienione w demokratycznych wyborach a kariery Angeli Merkel i Davida Camerona można z pewnością uznać za zakończone.  

Ludzie widzą przecież zakłamanie i podwójne standardy, zgodnie z którymi Turcja i Ukraina są w pełni demokratyczne za to stan demokracji w Polsce czy na Węgrzech budzi obawy unijnych mędrców. Nie budzi ich za to  oczywista dyskryminacja mniejszości na Łotwie i w Estonii czy mordowanie Kurdów przez turecką armię.

Przez wiele lat ludzie widząc tu opisane i inne analogiczne przypadki milczeli, nie wierząc, że ich głos może coś zmienić – referendum 23 czerwca przekonało ich, że może ! I pewnie zechcą teraz z tego korzystać. Także za oceanem, co bardzo źle wróży pewnej blondynce, startującej tam w wyścigu do prezydentury…

Autor

- dziennikarz. Od 1976 roku jego publikacje ukazywały w Dzienniku Bałtyckim, Głosie Wybrzeża, Kurierze Gdyńskim, Gazecie Gdyńskiej. Ostatnio publikował w Dzienniku Trybuna oraz na portalu Głos Gdyni. Jest autorem przeszło pięćdziesięciu autorskich programów telewizyjnych "Weekendowy magazyn szachowy " zrealizowanych w TV Szelsat w latach 1999 - 2000 oraz programów publicystycznych "Krótko i na temat" w TV Gdynia w 2001 roku.

Dodaj komentarz

XHTML: Można użyć znaczników html: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>



Moto Replika