Polski faszyzm z Platformą Obywatelską w tle
To dłuższe rozważania. Właściwie nie do internetu i do czasów w jakich żyjemy. Lecz warto poczytać do końca. Choćby po to, by się trochę powściekać.
UWAGA: Te przemyślenia zaszczepił mi poseł Marek Jakubiak, bo to właśnie on stwierdził w TV, że jedynym, faktycznym dowodem na rodzenie się polskiego faszyzmu są działania Platformy Obywatelskiej. Dziękuję mu za to, że tym konkretnym stwierdzeniem uporządkował moje obserwacje.
Na wstępie jeszcze jedna, mała uwaga językowa: poważni naukowcy badający historię zdecydowanie odróżniają faszyzm od nazizmu. Faszyzm był we Włoszech i tam się narodził, a później trafił m.in. do Hiszpanii, czy czarnych generałów w Grecji. Nazizm natomiast, to oryginalny wynalazek Rzeszy Niemieckiej, taka teutońska, skrajna odmiana faszyzmu, nazwę swą zawdzięczającą niemieckiej nazwie Nationalsozialismus, został zbudowany na bazie niemieckiego szowinizmu i pruskiego militaryzmu, by jako ideologia oprzeć się na darwinizmie społecznym, biologicznym rasizmie, w szczególności na antysemityzmie, co funkcjonalnie doprowadziło do totalitaryzmu.
Dla przeciętnego człowieka, opinii publicznej na całym świecie nie ma żadnego znaczenia i nikt nie zwraca uwagi na różnice, raczej traktuje jak synonimy określenia faszyzm, nacjonalizm i hitleryzm. Jednakże niedouczeni publicyści, czy telewizyjni gęgacze, satyrycznie nazywani ekspertami, którzy dopiero co dowiedzieli się, że mówią prozą, z emfazą podkreślają, że faszyzm to nie nazizm. Że to coś innego. Bzdura. Robią to tylko dlatego, że sami nie pojmują, że tak nie jest, lub świadomie chcą ludziom mącić w głowach.
Natomiast brukselski eurodeputowany Guy Verhofstadt, gdy krzyczał na forum europarlamentu, że w Warszawie maszerowało 70 tysięcy polskich faszystów, to dobrze wiedział, że na świecie określenie faszyzm ma znacznie większą moc niż nazizm. Poza tym, ponieważ jest człowiekiem delikatnym i kulturalnym, nie chciał urazić Niemców, a nazizm to tylko stety Niemcy.
Na początku potrzebny jest wróg. Po to, by wzbudzić nienawiść, a potem go zniszczyć. Motorem napędowym rosnących w siłę hitlerowców, było precyzyjne wybranie i zdefiniowanie wroga Niemiec i następnie zwalczanie go wszystkimi możliwymi sposobami, nie uciekając nawet od ordynarnych prowokacji, a nawet zbrodni. Tym wrogiem, którego należało zniszczyć, jak się później okazało, nawet fizycznie poprzez masową eksterminację, byli Żydzi.
Pokazanie wroga i przekonanie obywateli, że jest to wróg rzeczywisty i groźny, wróg, którego trzeba na każdym kroku zwalczać i który jest godny tylko pogardy, to skuteczny zabieg socjotechniczny, jednoczący ludzi przeciwko, a nie za. Emocje negatywne, które w tym zabiegu powstają, są znacznie silniejsze, niż te pozytywne, bo odwołują się do prymitywnych i zwierzęcych instynktów walki o przeżycie. Wiadomo też, że w dramatycznych sytuacjach zagrożenia, wyłącza się zdrowy rozsądek, trzeźwa ocena sytuacji, czyli praktycznie zimne rozumowanie zostaje zepchnięte na plan dalszy wobec działania emocjonalnego. A wtedy istnieje tylko jeden cel – wroga trzeba unicestwić. Jak to się skończyło, dobrze wiemy – Holocaust – i tylko pomiędzy 1941 i 1945 zabito 2/3 populacji europejskich Żydów, około sześć milionów ludzi.
Ideologia ideologią, można sobie teoretyzować, gadać i podniecać się, lecz żeby taki krwawy faszyzm, czy jego nie mniej krwawą odmianę – komunizm, wprowadzić w życie, trzeba jakikolwiek istniejący ustrój państwa, w powszechnym założeniu demokratyczny, zmienić na ustrój totalitarny. Czyli po prostu wprowadzić dyktaturę. Totalitaryzm, jako pewien rodzaj sprawowania rządów, co ciekawe, również narodził się we Włoszech, w latach dwudziestych, a pozytywne znaczenie nadał mu osobiście w 1925 roku Benito Mussolini.
W jednym zdaniu: jest to ustrój w którym państwo, tak bardzo, jak jest to możliwe, kontroluje społeczeństwo we wszystkich aspektach publicznych i prywatnych. A znawcy, badacze problemu, jak Zbigniew Brzeziński, czy Norman Davies, uwypuklili takie aspekty tego typu rządów (podaję tylko te istotne dla mojej tezy), jak: autokratyzm, kontrolowanie przez aparat władzy wszystkich dziedzin życia i ingerencja w przekonania, poglądy, zachowania obywateli, a także rozbudowana propaganda (m.in. fałszująca obraz rzeczywistości), monopol dysponowania środkami masowego przekazu; system policyjny oparty na przemocy, strachu i tajnych służbach, pseudonauka, oraz „wróg dialektyczny”; psychologia nienawiści: kreowanie i podsycanie nienawiści; monopol w dziedzinie sztuki, cenzura prewencyjna, fabrykowanie informacji i w końcu moralny nihilizm (dążenie do celu z pominięciem zasad etycznych).
Z tymi wymienionymi cechami mieliśmy do czynienia w faszyzmie, nazizmie, a także w komunizmie. Nikt poważny temu nie zaprzeczy. Która strona polityczna w Polsce obecnie zdecydowanie bardziej wykazuje walory i tendencje faszystowskie – konserwatywna prawica, zgromadzona wokół Prawa i Sprawiedliwości, czy też lewaccy neoliberałowie grupy Platformy Obywatelskiej?
A teraz, opierając się na powyższym rozumowaniu popatrzmy i zastanówmy się nad dzisiejszą sytuację polityczną w Polsce.
Nie sądzę, żeby taki plan przygotowano w momencie transformacji. Wtedy wszystko wydawało się dosyć proste. Należało zapewnić władzę dla przemalowanych czerwonych i ich przyjaciół (a jak już dzisiaj wiemy, w sporej części bliskich współpracowników) – różowych. A Polska miała się stać, oczywiście nie używając takich określeń, neo-kolonią z dużym elementem oligarchizacji. Czyli wyprzedawanie majątku, eksploatacja zasobów państwa, źródło taniej (i dobrze wykształconej) siły roboczej, przejmowanie za bezcen przez zagraniczne metropolie newralgicznych sektorów państwowych – bankowość, telekomunikacja, energetyka, media tradycyjne i elektroniczne. A to, co zagrażało konkurencyjnie zagranicy, po prostu niszczono. Tak upadły stocznie, szereg cukrowni, czy kopalni, polski przemysł samochodowy.
Oligarchów tworzono rozdając im za bezcen majątek narodowy. Oczywiście wybrańcom – najczęściej pracownikom i współpracownikom służb specjalnych. Zapewne przewidywano też możliwość przejęcia władzy przez środowiska konserwatywno – patriotyczne, co zmuszało strategów i planistów „Przyszłości dla Polski”, do opracowania planów awaryjnych.
Wydaje się, że sięgnięto do „instrukcji obsługi nazizmu” w okolicach roku 2005, gdy miał powstać pożądany przez większość narodu mającego już dość panoszących się komuchów, Po-Pis. Jednakże prawie natychmiast opiekunowie polskiej sceny politycznej zorientowali się, że z tego pieca chleba nie będzie. PiS był jednak niedostatecznie skorumpowany, by wciągnąć go w plan dla Polski. A może tylko była to zagrywka taktyczna, gra na zwłokę i przygotowanie do ostatecznego zdobycia władzy. Coś, na co dał się nawet nabrać najbliższy współpracownik Tuska, Jan Maria Rokita.
Tak, czy inaczej, w roku 2007 mieliśmy sytuację, w której zaczęto wprowadzać plan, może na początek prowizorycznie i bez jasno określonego celu, lecz mimo wszystko plan faszyzacji Polski, oczywiście zmodyfikowany, nie taki prymitywny i brutalny, jak za Hitlera, jednakże w podstawowych założeniach oparty na technikach i metodach nazizmu i komunizmu.
Kolejne pytanie nasuwa się tutaj – czy Polska była polem doświadczalnym, gdzie testowano rozwiązania, by je potem zastosować w Zjednoczonej Europie?
Przygotowanie gruntu
Społeczeństwo bezwolne i spolegliwe. To zazwyczaj pierwszy krok w drodze do bezkrwawego totalitaryzmu. Niech się zajmują swoimi przyziemnymi sprawami. Obniżono ambicje. Praktycznie sens życia sprowadzono do konsumpcji. Czyli do materialistycznego hedonizmu, bo tym jest dominująca dziś w świecie ideologia konsumpcjonizmu – czyli pogląd polegający na uznawaniu konsumpcji za wyznacznik jakości życia (lub za najważniejszą, względnie jedyną wartość) [1]
Przekonano większość społeczeństwa, że w życiu najważniejsza jest ciepła woda w kranie. A pełnię szczęścia da wszystkim kiełbasa z grilla, nieprzerwany strumień piwa i prymitywna rozrywka typu Big Brother, Taniec z Gwiazdami i Idol. Dla bardziej wyrafinowanych dołożono narkotyki, hazard i ekskluzywne imprezy z pełną obsługą.
Ukształtowanie hedonistycznej i egoistycznej mentalności, wykluczającej głębsze wartości społeczne, to najlepsza pożywka dla władzy, która powoli staje się totalitarna. Trudno zresztą nie było, bo rząd Tuska po odebraniu nadzoru nad państwem Prawu i Sprawiedliwości, praktycznie posiadał zdecydowaną większość mediów, nadzorował całą propagandę, dającą skrajnie fałszywy obraz rzeczywistości (słynna Zielona Wyspa), a także zdominował aparat policyjny, by brutalnie rozprawiać się z krnąbrnymi i nieposłusznymi (akcja „Widelec” przeciwko kibicom zainicjowana przez ministra Schetynę, napad służb na redakcję tygodnika „Wprost”, czy strzelanie do strajkujących górników w Jastrzębiu Zdroju).
Piękne uczucia faszyzmu – nienawiść i pogarda
Tworzenie podwalin pod faszystowskie rządy autorytarne byłoby trudne bez zastosowania psychologii nienawiści. Skutecznie więc wykreowano, a potem nieustannie podsycano aż do tragicznej śmierci nienawiść i pogardę do prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Świętej pamięci prezydent był takim ogniskiem, w którym miały się skupiać negatywne emocje Polaków. Faktycznie był to pełzający atak na całą część społeczeństwa, którą reprezentował. Pamiętacie? Mohery, katole, kibole, oszołomy. A grupowo – ciemnogród.
Małe złośliwości (schowane krzesło w czasie międzynarodowej konferencji, nieudostępnienie samolotu na podróż dyplomatyczną), kpiny i wydrwiwanie.
Upokarzanie i wyśmiewanie
Mocodawcy ówczesnego rządu „Tuska i jego ferajny”, a o tym, kim byli, dzisiaj nie mamy już żadnych wątpliwości, iż prym wiedli Niemcy, nie nazywali polskiego prezydenta inaczej niż „mlaskający”, albo „kartofel”.
Tak oto Peter Koehler pisze w „Die Tageszeitung” o braciach Kaczyńskich:
„Niemiecka opinia publiczna nie wierzyła zdumionym niebieskim oczom: polski prezydent nie sięgający niemieckiej głowie państwa nawet do kolan. Polityk z drugiej strony Odry, który niemieckiej pani kanclerz na przywitanie podaje w postawie na baczność przednia łapę!. Niemcy przecierali osłupiałe ze zdumienia oczy i przetykali uszy, kiedy Kaczyński przybył w marcu z zadartym nosem do Berlina, a już w maju w Warszawie podczas Targów Książki nie zauważał stojącego obok prezydenta Niemiec”.[2]
Określiwszy wrogiem państwa, narodu i Europy niedoszłego koalicjanta – Prawo i Sprawiedliwość, z ostrzem ataku skierowanym w urzędującego prezydenta, cały ten anty-pis będący wówczas u władzy posunął się nawet do tego, że stworzył specjalną bojówkę do walki z wrogiem, pod wodzą posła Janusza Palikota.
Poziom wzbudzonej w zindoktrynowanych grupach społeczeństwa nienawiści i pogardy najbardziej wyraziście mogliśmy zaobserwować po tragicznej katastrofie 10 kwietnia 2010, gdy zginął prezydent wraz z małżonką i 94 osoby ze ścisłych elit państwa. Dyrygowane przez wspomnianego Palikota grupy rozwydrzonych, często nietrzeźwych osobników, w sposób skrajnie ordynarny, wprost zwierzęcy, atakowały modlących się, ludzi w żałobie składających hołd tragicznie zmarłym. Niemalże nędzna powtórka z Nocy Kryształowej przeprowadzonej w 1938 przez ludzi Hitlera przeciwko Żydom.
Najmocniej wówczas oburzył mnie fakt, że tłuszcza na Krakowskim Przedmieściu była całkowicie bezkarna. Zamiast zaprowadzać porządek i opanować atakujących, dopuszczających się przecież licznych wykroczeń i przestępstw, państwowa policja, z dużą pomocą służb porządkowych miasta, gdzie rządziła pani Gronkiewicz – Waltz, ochraniała ten zdegenerowany atak, a nawet wprost wspierała.
To właśnie, jeśli się nad tym chwilę zastanowić, przedsmak totalitarnego, faszystowskiego państwa. A światowej opinii publicznej powie się: – cóż, to spontaniczna reakcja nowoczesnej i liberalnej części Polaków, na ciemnogród i zacofanie rozmodlonej ciemnoty i prymitywizmu.
Tylko… wszystko, każdy krok, było starannie wyreżyserowane; aktorzy, „spontaniczni przywódcy” właściwie dobrani, kamery puszczone w ruch. Powsadzamy was do więzienia. A może zlikwidujemy?
Gdy latem 2015 roku w sposób zdecydowany, aczkolwiek dla antypisu zaskakujący prezydentem został przez naród wybrany Andrzej Duda, a chwilę potem, również w spektakularny sposób, w wyborach parlamentarnych wygrało Prawo i Sprawiedliwość, zdobywając tyle miejsc poselskich, że pozwalało to, pierwszy raz po transformacji na samodzielne rządy, opozycja całkowicie odsłoniła przyłbicę i już otwartym tekstem zakomunikowała, że nie będzie ugrupowaniem konstruktywnym, a cała jej działalność będzie destrukcyjna, z wyłącznie jedynym celem – obalenia rządów prawicy. A nawet więcej: zniszczenia prawicy raz na zawsze. Hasło – „Będziecie siedzieć!”, w kierunku rządzących, wybrzmiewało wielokrotnie, nawet z mównicy sejmowej.
Czy to nie zapowiedź jedynego celu „totalnej opozycji” – rządów totalitarnych? Ich rządów.
Natychmiast po przegranych wyborach przywódca Platformy Obywatelskiej, Schetyna, gromkim głosem wielokrotnie wykrzyczał do kamer i mikrofonów: – „My będziemy opozycją totalną!”, oraz: – „Nasz plan to ulica i zagranica”.
Krótka dygresja: jestem święcie przekonany, że to nie jest oryginalny pomysł Schetyny i jego współpracowników. Oni nie mają takiego potencjału intelektualnego. Jak widać, są kompletnie niekreatywni. To prości wykonawcy poleceń. Aktorzy realizujący zamysły reżysera za pieniądze producenta. Więc taką formę bycia opozycją zaserwowano im z jakiegoś zewnętrznego centrum; strategicznego trustu mózgów. Najprawdopodobniej w Berlinie, albo Brukseli.
Cóż oznaczają „opozycja totalna”, „ulica i zagranica” wiemy dzisiaj bardzo dobrze. Totalność opozycji w tym przypadku oznacza tylko jedno: – wszelkie działania dotyczą wyłącznie obalenia demokratycznej władzy; wszelkimi sposobami, uczciwymi i nie, poprawnymi i przestępczymi, moralnymi i jak najbardziej uderzeniami poniżej pasa.
Ulica to zamieszki, prowokacje i wszelkie inne zbiorowe incydenty. Tworząc sztuczny obraz oddolnej spontaniczności, zmontowano zorganizowane i zdyscyplinowane grupy para-obywatelskie, jak KOD, Obywatele RP, czy organizacje feministyczne lub gejowskie.
By przyciągać zwolenników angażowano upadłe, polityczne gwiazdy III RP, jak Lech „Bolek” Wałęsa, były prezydent Komorowski, prezes SN Gersdorf, kiedyś bohaterowie Solidarności, którzy potem sprzedali się mamonie Frasyniuk, czy Pinior.
Widać było wyraźnie, że te wszystkie uliczne zdarzenia usiłujące doprowadzić do upadku władzy poprzez powtórkę niemalże ukraińskiego Majdanu były świetnie opracowane i przygotowane. Inwestowano kupę forsy – transport, estrady, nagłośnienie; różnorakie gadżety typu kwiaty, znicze, koszulki z napisami, profesjonalne plakaty i transparenty – to zapewne sporo kosztowało. A jak się dowiedzieliśmy, wielu ważniejszych uczestników było przekupowanych i suto opłacanych.
Ponieważ kurs polskiej polityki musiał, bez żadnych odstępstw, być zgodny z neoliberalną i kryptokomuszą polityką Unii Europejskiej, Brukseli będącej ślepym narzędziem Berlina, łatwo było zaangażować różnorakie komisje i trybunały, a także opinię publiczną dostarczając fałszywy obraz, ordynarne kłamstwa i pomówienia, manipulując faktami, oraz gdy ich brakło, tworząc fakty medialne.
Działacze opozycji totalnej, pracownicy zaprzyjaźnionych mediów, których już nie wolno nazywać dziennikarzami, a nawet żony upadłych wodzów III RP, jak Anna Appelbaum, żona kompletnie skompromitowanego ministra Sikorskiego, pełną parą dostarczali zaprzyjaźnionym lewakom z zagranicy wiadra pełne błota i gnoju do obrzucania tym nie tylko władzy, ale całej Polski i Polaków.
Po ukształtowaniu negatywnej opinii w stosunku do Polski i jej konserwatywnego rządu i odnowieniu kpin i obelg (przypominam niemieckie „mlaskacz” i „kartofel” w stosunku do śp. Lecha Kaczyńskiego zastąpione dzisiaj jeszcze gorszym nazwaniem Marszu 11 XI, marszem 70 tysięcy faszystów przez belgijskiego kryptokomunistę Guy’a Verhofstadt’a), wszystkie agendy Unii Europejskiej, komisje i trybunały, ruszyły do bezpardonowej walki z Polską, by nie dopuścić do jej wzmocnienia, naprawy i zablokować dążenia do wybicia się na pełną suwerenność.
„Zagranica”, ten element przejmowania władzy przez totalnych, ma blokować wszelkie, nawet najmniejsze usiłowania na drodze postępu i reanimacji cywilizacji łacińskiej. Nieważne są traktaty, umowy, regulaminy, czy sprawiedliwość i zwykła przyzwoitość. Dążenie Niemiec do pozbawienia członków Unii suwerenności, co jednoznacznie wypowiedziała Merkel, a co właściwie jest tworzeniem kolejnego Reichu, nie dopuszcza do powstania konkurencji w postaci odrodzonej Rzeczypospolitej.
Słowa, które zgubiły swe znaczenie
Trzy lata nieustannej walki Zjednoczonej Prawicy o utrzymanie się przy władzy, walki z neoliberalnym lewactwem europejskim i polskim usiłującym za wszelką cenę zatrzymać wzrost siły i znaczenia Rzeczypospolitej i nie dopuścić do wytworzenia pełnej suwerenności i podmiotowości, udowodniły, że przeciwnicy, ci europejscy i ci w kraju, tworząc zasłonę z gabinetu luster, dążą do władzy totalitarnej, o wybitnie faszystowskim charakterze.
Zapewne, w politpoprawnej kulturze, która zdominowała kraje rozwinięte, nigdy to nie będzie tak nazwane. Słowami się tak wywija i tak manipuluje, że straciły one swe oryginalne znaczenie. Poza tym słowa takie jak faszyzm, nazizm, nacjonalizm, ksenofobia, a nawet patriotyzm, zarezerwowane są wyłącznie dla wrogów postępu, w tym także dla Polski. A wkrótce pewnie dołączą do nich chrześcijaństwo i katolicyzm.
Więc pewnie, zanim wymyślą coś chwytliwego i dostatecznie tumaniejącego tłuszczę, nazwą to Kolejny Etap, albo Demokracja Cyfrowa, lub jakoś tak. Zobaczymy…
Poprzedni wielki projekt miliarderów, zdegenerowanych krypto-komuchów NWO – New World Order, czyli Nowy Porządek Świata, gdy w końcu odkrył swe prawdziwe oblicze, został powszechnie potępiony i odrzucony.
Europejskim i globalnym władcom świata zdecydowanie brak talentu – inteligencji i kreatywności. A jako, że w dużej mierze są z pokolenia „1968”, rewolucji hippisów, rewolucji skażonej komunizmem połączonym z libertynizmem, to wyobrażenie porządku, do którego w końcu dorośli, ma wyłączne wzorce historyczne w komunizmie i faszyzmie. Przekonali się do ustrojów totalitarnych i zdecydowali odrzucić prostą demokrację wraz z ideami republikańskimi, gdyż nie byli w stanie zapanować nad ludzką masą.
Studiowali więc uważnie Lenina, Marksa i Hitlera. Zgłębiali metody działania. A ponieważ, jako synowie swoich czasów, miłośnicy wolnego seksu, kwasu i zioła, nie mieli problemu z faszystowskim moralnym nihilizmem, zaczęli tworzyć, jak to gdzieniegdzie nazwano, post-kulturę, post-politykę; działania oparte na fałszu, kłamstwie, prowokacji, fałszującej rzeczywistość propagandzie, fabrykowaniu informacji i psychologii nienawiści (niezbędny wspólny wróg).
Odwrócić kota ogonem
Dążący do władzy ludzie, na dodatek na nasze nieszczęście kompletnie amoralni, by osiągnąć cel, jak to się mówi u nas, idą po trupach. Ale trupów nie ma. Faktycznie. Bo ta cała neoliberalna, lewacka banda musi zachowywać pozory. To wróg, między innymi Kaczyński i Orban, a także Donald Trump, który dołączył do tych, których trzeba zniszczyć, są źli. Oni są piękni, uczciwi i nowocześni. Jak Hitler, Stalin, czy Mao i Pol Pot chcą dobrze dla wszystkich. To oni na plakatach, banerach, koszulkach, głośno krzyczą: DEMOKRACJA! KONSTYTUCJA! ODWALCIE SIĘ OD MOJEJ CIPKI! Więc trupy byłyby dysonansem. Fałszywą nutą. Jeszcze na nie nie pora. Trzeba zachować pozory.
Choć trupy też już były. Przekonany jestem, że Tragedia Smoleńska nie była katastrofą. Była okrutnym, perfidnym zamachem. Wystarczy tylko przywołać żelazną, starorzymską zasadę – cui bono – komu to przyniosło pożytek.
Zachodnie lewactwo ma przyjaciela, a może nawet coś więcej niż przyjaciela (członka zarządu?), takiego Czarnego Piotrusia – Władimira Władimirowicza Putina. Wszyscy wiedzą, że to potwór. Wolno mu zabijać kogo chce i nikt się specjalnie nie dziwi. Wielka Brytania zdecydowała się opuścić Unię Europejską, więc należy dać im parę znaków i spektakularnie zamordować na jej terytorium paru niewygodnych ludzi. A Ukraina, ci bandyci spod tryzuba, chcą do NATO, więc zestrzelimy lecącego z Amsterdamu do Malezji Boeinga 777 nad Donieckiem i pokażemy, że to zrobili banderowcy. Te 298 zamordowanych niewinnych to tylko konieczne koszta operacji.
Nikt w to nie wierzy, że to robota Ukrainy. Ale smród pozostał. Więc, jak przyjaciel, albo przyjaciółka poprosili, żeby wreszcie się pozbyć tego mlaskacza – kartofla, bo tylko wszystkim bruździ (i cham zablokował odzyskanie Gruzji), to czemu nie… Do końca świata nic nikomu nie udowodnią.
Ulubioną metodą aktywnie upowszechnioną przez carską Ochranę ((ros. Отделение по охранению порядка и общественной безопасности, Oddział ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego), było właśnie odwracanie kota ogonem. To idiom w Polsce popularny i każdy wie, o co chodzi. Uliczny złodziej krzyczący w tłumie – Łapać złodzieja! – to klasyczny przykład.
Język angielski na nasze odwracanie kota ogonem ma mnóstwo różnorodnych określeń, w zależności do kontekstu i sytuacji. Mamy więc: twisting this around, flipping the script, czy spinning a tale. Najbliższe naszemu w sensie znaczenia jest shift the blame – przerzucić winę na kogoś innego.
Jednakże międzynarodową karierę zrobiło militarne wyrażenie, które, nota bene, dotarło też do nas, jest false flag. My mówimy – operacja fałszywej flagi (albo pod fałszywą flagą). Oznacza to ni mniej, ni więcej, obarczenie winą kogoś innego, np. wrogiego państwa, organizacji albo grupy etnicznej.
Klasyczny przykładem false flag, który gorzko zapisał się w najnowszej historii Polski, jest przeprowadzona przez nazistowskie Niemcy w ramach „Operacji Himmler”, prowokacja gliwicka. Niemcy, już co do godziny planując atak na Rzeczpospolitą, chcieli pokazać światu, że tak naprawdę to Polska zaatakowała pierwsza Niemcy. A jak widzimy dosłownie w tych dniach, operacje False Flag, są prowadzone nieustannie i przez Rosję i przez Ukrainę na Morzu Azowskim. W rezultacie nikt nie ma stuprocentowej pewności kto jest faktycznym agresorem.
Dążące do zdominowania Europy neoliberalne lewactwo pragnące władzy totalitarnej, używające metod faszystowskich i komunistycznych, odwraca kota ogonem i swoich przeciwników, w Polsce: Dobrą Zmianę, lub Zjednoczoną Prawicę, a także ich sympatyków i wszystkich wspierających nazywa tym, czym sami są, czyli faszystami. Taka właśnie opinia ma pójść w świat i przyłączyć się do również fałszywej – wyssanego z mlekiem matki antysemityzmu.
W tym celu inscenizuje się z wykorzystaniem zaprzyjaźnionych mediów (TVN) „Urodziny Hitlera”. W tym celu lewak, eurodeputowany Guy Verhofstadt, puszcza w świat obelżywą informację o 70-tysiącach maszerujących polskich faszystach. To stwierdzenie z kategorii – Elvis Presley żyje.
Każdy, kto uważnie się przysłuchuje wypowiedziom totalniackich lemingów, w szczególności tym, co powielają „przekaz dnia”: posłów, europosłów, propagandzistów i „ekspertów”; następnie osobiście sam sobie w głowie przeanalizuje treść tych zdań, nie może mieć najmniejszych wątpliwości, że mamy do czynienia z autentycznymi faszystami, usiłującymi obalić demokratyczną władzę, a potem obalić demokrację, by z Polski uczynić państwo totalitarne, całkowicie podporządkowane zewnętrznym mocodawcom.
Można sobie wyobrazić, co by to oznaczało dla obywateli. Bo małą próbkę, taką wersję light mieliśmy w czasie ośmioletnich rządów Tuska. Tylko, że teraz, już by się nie patyczkowali. Gumowe kule, którymi strzelali, zamieniliby, jak ich idole – Kiszczak i Jaruzelski – na ostrą amunicję.
***
Jak łatwo wielkie pieniądze obrócić w czyste zło. Bo za tymi usiłowaniami, eksperymentami z przyszłością świata, istnieje tylko jeden cel – by najpierw Europę, a potem resztę zapędzić do jednego baraku, z jednym kapo reprezentującym światową władzę totalitarną, bądź mówiąc inaczej – światową dyktaturę. Jeżeli nie zdołamy się skutecznie przeciwstawić, jeżeli Trump, Orban i Kaczyński, że wymienię tylko nam najbliższych nie dadzą się złamać i pokonać, to za dziesięć, dwadzieścia lat światem będzie rządzić mafia. Bo czym się różni mafia od faszystowskiej władzy totalitarnej?
[1] https://pl.wikipedia.org/wiki/Konsumpcjonizm
[2]https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/nowe;polskie;kartofle;czyli;niemcy;o;kaczynskich,187,0,169403.html