Polskie zagadki: Państwowe stocznie upadają a prywatne mają się coraz lepiej
Pozwoliłem sobie zamieścić kilka zdjęć. Te pierwsze, przedstawiające odchodzący w niebyt historii widok gdańskich dźwigów stoczniowych, gdzie zrodził się największy po drugiej wojnie światowej ruch społeczny pod nazwą Solidarność.
I to czwarte, piąte i szóste, przedstawiające może mniej znane, ale ciągle istniejące i rozwijające się (także na terenie Gdańska), może nieco mniej znane stocznie: Wisła i Conrad.
W tym miejscu pytanie do trzydziesto, czterdziestoletnich mieszkańców Gdańska: czy pamiętacie, jaki widok rozpościerał się z Mostu Siennickiego na początku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku?
Przypomnę: na na nabrzeżu przez jakiś czas cięto tam na złom stare statki (barki?), a nieco później pod gołym niebem budowano luksusowe (jak na nasze ówczesne warunki) jachty. W tym czasie stocznie w Gdyni i Gdańsku powoli, powoli chyliły się ku upadkowi.
Teraz te jachty buduje się w Conradzie. Nie jestem stoczniowcem, nie znam się na budowie statków. Zastanawia mnie jednak, jak to się stało, że w warunkach polskich upadły praktycznie wszystkie duże stocznie, a te mniejsze nie mogą nadążyć z realizacją zleceń.
Odnoszę wrażenie (może mylne), że budują konstrukcje coraz większe, coraz bardziej skomplikowane. Gdyby miały lepsze wyposażenie, zapewne mogłyby budować większe, a więc także droższe statki. To wszystko jeszcze przed tymi stoczniami.
W tym miejscu na usta ciśnie się pytanie: dlaczego nie udało się zachować potencjału produkcyjnego pozostałych dużych polskich stoczni (Gdańsk, Gdynia, Szczecin)? Czy jest jakiś kraj w Europie, w którym tak skutecznie zniszczono w tym okresie tak znaczący potencjał stoczniowy? Czy raczej jesteśmy ewenementem w tej dziedzinie?
Jestem przekonany, że historia zada jeszcze to pytanie. Panowie politycy: już teraz zacznijcie przygotowywać się do odpowiedzi na nie.