Religia w szkole. Od zajęć w salkach katechetycznych aż do religii na maturze
Wakacyjne lenistwo w pełni. Ładna pogoda, przyjemne słońce, niezbyt wielki upał, leżaczek w ogródku. I chwila refleksji. Ponoć „przysłowia są mądrością narodu”. Ja uważam, że ważne są także powiedzenia. W trakcie takiego letniego relaksu, kompletnego rozleniwienia, przypomniało mi się powiedzenie: „od rzemyczka do koniczka”. Jakże ono pięknie sprawdza się w obecnej Rzeczpospolitej. Jeden tylko przykład. Trwająca od dawna dyskusja na temat religii jako przedmiotu maturalnego.
Jeszcze nie tak dawno zastanawiano się, czy nauka religii powinna odbywać się w szkołach. Wszak „za komuny” religii uczyliśmy się w salkach katechetycznych przy kościołach. Każdy, kto chciał, mógł (w gruncie rzeczy musiał, bo taki był obyczaj, zwyczaj, tak byliśmy wychowani przez naszych rodziców) w tych lekcjach uczestniczyć. Oczywiście „wyłącznie w interesie uczniów” lekcje te przeniesiono do szkół. Dzięki temu dzieciarnia nie musiała wieczorami chodzić „na religię”, często o chłodzie (o głodzie raczej się wtedy jeszcze nie mówiło). Udało się poprawić organizację, wszak lekcja religii „w środku” planu pozwalała przypuszczać, że każdy uczeń weźmie w niej udział. Tak więc rzemyczek już mamy.
Księża uczący religii, teraz już w szkołach, zostali katechetami (już nie musieli być nawet księżmi). Kolejnym etapem było uzyskanie zapłaty (oczywiście z budżetu) dla katechetów. Skoro uczą „jak każdy nauczyciel”, to powinni otrzymywać za swą pracę nauczycielskie wynagrodzenie. I już je otrzymują. Kolejny etap: skoro dzieci uczą się w szkole religii, to ocena z tego „przedmiotu” powinna znaleźć się na świadectwie. Na początek niech nie będzie wliczana do średniej ocen. Dziś (od rzemyczka do koniczka) jest to już zrealizowane i ocena z religii, jak każda inna, oczywiście, do średniej ocen jest zaliczana.
Wspomnę tylko, że w większości szkół o sensownych zajęciach z etyki, mających stanowić alternatywny przedmiot dla niewierzących bądź wyznawców innej wiary niż rzymskokatolicka, należy jak najszybciej zapomnieć.
Teraz mamy już poważną dyskusję nad wprowadzeniem religii jako przedmiotu maturalnego. Odnoszę wrażenie, że w gruncie rzeczy tak naprawdę zastanawiamy się nad zakresem religii jako przedmiotu dominującego w ocenie ucznia (jego postawy, prowadzenie się, zaangażowania). Aż strach pomyśleć, gdzie będzie wspomniany w przywołanym we wstępie „koniczek”.
Żeby była jasność. Refleksja powyższa nie jest atakiem na kościół rzymskokatolicki w Polsce. Uważam, że roli tego kościoła, roli wiary, w historii Rzeczpospolitej nie da się w żaden sposób pominąć. Ale uważam też, że metoda „od rzemyczka do koniczka” jest tego kościoła niegodna. A przedstawiony przykład świetnie ją ilustruje. I tylko taki jest cel powyższego artykułu.
Małe sprostowanie.Nauka religii w szkołach podstawowych była już prowadzona za Bieruta i wczesnego Gomułki a więc jak najbardziej „za komuny”.Młodzi mogą tego nie wiedzieć.
Prawda ze sa pomysly zeby religia byla juz na maturze. Ciekawe co dalej? Moze religia jako przedmiot glowny?
bardzo fajny artykuł polecam
http://www.stacja7.pl/article/1354/Bez+katechezy/45