Republika kolesi. „Złe wzorce płyną z Kościoła”
Policjant w Koninie zastrzelił uciekającego chłopaka, który nie popełnił żadnego przestępstwa, żadnej odrażającej zbrodni, nikomu nie groził – po prostu uciekał. Może coś miał na sumieniu, ale w oczywisty sposób nie zagrażał funkcjonariuszowi, który ot wyciągnął spluwę i strzelił mu w plecy.
I z miejsca przełożeni policjanta zaczęli uzasadniać, że wszystko jest okej. Że funkcjonariusz „był zmuszony użyć broni” – że nie przekroczył uprawnień, a chłopak miał przy sobie „biały proszek” i nożyczki.
Nawet gdyby uciekający był dilerem narkotyków – czego oczywiście nie pochwalam – i za co należałaby mu się kara więzienia, to jednak nie powód, żeby mu pierwszy lepszy stójkowy strzelił w plecy i zabił. Bo to już nawet nie ociera się o „państwo prawa”, ani o jakiekolwiek cywilizowane normy.
Tymczasem przełożeni funkcjonariusza bronią go łżąc przy tym w żywe oczy. Jest bowiem oczywiste, że policjant nie miał prawa strzelać.
Funkcjonariusz przezornie skrył się w szpitalu psychiatrycznym bo – rzekomo – jest w ciężkim stanie psychicznym. Oczywiście jest to możliwe, w końcu świadomość, że się zamordowało młodego człowieka – bo to jest morderstwo, a nie żaden tam wypadek – nie jest sytuacją luksusową. Ale też zastanawiać musi, gdzie byli psychiatrzy, kiedy tego funkcjonariusza przyjmowano do służby, kiedy dawano mu pozwolenie na noszenie i używanie broni?
I jak wyglądała jego służba przed tym wypadkiem? Czy nie nadużywał siły wobec skutych aresztantów – jak to się zdarzało funkcjonariuszom w moim rodzinnym mieście – czy nie raził prądem bezbronnych ludzi – jak we Wrocławiu Igora Stachowiaka i w ogóle czy ktoś go jako człowieka wyposażonego w prawo użycia siły obserwował, oceniał, ostrzegał, wychowywał?
Tego się oczywiście nie dowiemy, za to już widzimy, w którą stronę idą tłumaczenia jego przełożonych. Zanim czegokolwiek się dowiedzieli już bronili kolegę – taka u nich solidarność występuje.
Zjawisko tej „solidarności” grupowej policjantów obserwuję od dawna. Jego pochodzenie jest oczywiście natury takiej samej jak „solidarność” dowolnego gangu, gdzie żadnej etyki nie ma, a jest tylko krycie kolesi, bo oni – kiedy ty będziesz miał kłopoty – będą kłamać w twojej obronie.
I bynajmniej nie tylko policjanci w Polsce zorganizowani są według zasady „solidarnego kolesiostwa” inne grupy funkcjonariuszy państwowych dokładnie działają tak samo. Widzimy na samym szczycie jak przyłapany na interesach z półświatkiem przestępczym wysoki funkcjonariusz państwa olewa dziennikarzy, nie tłumaczy się i bynajmniej nie krępuje. Kto mu co zrobi dopóki szef całego geszeftu i towarzysze z kierownictwa stoją za nim murem?
Ale przecież nie tylko politycy stosują w praktyce „solidarność kolesi”. Ten wzorzec płynie z instytucji obecnej w życiu publicznym i prywatnym Polaków. Z Kościoła katolickiego Matki Naszej. Piszę to jako wierzący i praktykujący katolik, wiedząc, że się wielu osobom narażę, a już mój proboszcz mnie chyba kropidłem prześwięci. Jednak moja obserwacja jest następująca: wzorzec kolesiostwa daje nam w swojej praktyce Kościół katolicki. To właśnie „solidarność kolesi” sprawiła, że Kościół okazał się niezdolny do uporania się z problemem pedofilii i tzw. lawendowej mafii wśród księży. I taki – niebywale uczciwy kapłan jak ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – nawołujący od lat do oczyszczenia – pozostaje „głosem wołającego na puszczy”.
Smutne to jest – bo dopóki nie uporamy się z tą niszczącą wadą – kolesiostwem, które wyklucza etykę, niszczy pojęcie honoru i prawdy – nie zbudujemy żadnego porządnego państwa. Bo państwa bez honoru zbudować się nie da.
Bez etyki, bez szacunku do prawdy, będziemy ciągle słuchać bezczelnych tłumaczeń kolesi udających funkcjonariuszy państwowych. A jak ci kolesie ładnie wyglądają na defiladach z okazji 11 listopada czy 3 Maja?
Jak patriotycznie maszerują, jak deklamują! Żołnierzom wyklętym nawet gotowi są wieńce na grobach składać – chociaż to przecież byli ludzie z całkiem innej gliny. Honor dla wielu z nich coś znaczył.