Skandaliczny konkurs na prezesa ZUS. „Arogancja władzy sięgnęła zenitu”
W samym środku kampanii wyborczej „styropianowa władza” po raz kolejny dała dowód arogancji i lekceważenia elementarnych zasad przyzwoitości. Widać stąd wyraźnie, że jej przedstawiciele są przekonani, że raz zdobytej władzy nie oddadzą. Nawet, gdyby trzeba jej było bronić jak niepodległości.
Czego znowu się czepiam? Wszem i wobec ogłoszono, że jedyna kandydatka do fotela prezesa ZUS, której udało się przebrnąć trzy etapy postępowania mającego na celu wyłonienie kogoś „godnego” tej funkcji, w trakcie tak zwanej rozmowy kwalifikacyjnej wykazała się poziomem wiedzy i umiejętności tak niskim, że komisja konkursowa postanowiła nie rekomendować jej na to stanowisko. W ten sposób cały konkurs trzeba powtórzyć. Przeciętny Polak przesłanie zrozumiał (jeszcze) bardzo wyraźnie. „Szanowna pani, nawet gdyby była nie wiedzieć jak dobra, ale spoza „układu polityczno – towarzysko – biznesowego”, nie ma żadnych szans na objęcie stanowiska „przypisanego” konkretnej formacji politycznej i wymagającego bardzo konkretnych działań na rzecz wspomnianego wyżej układu”. Takiej roli nie może pełnić przypadkowy przedstawiciel „przypadkowego społeczeństwa”.
Przykład konkursu, właściwie „konkursu” na stanowisko prezesa ZUS pokazał jak w soczewce, jak działają polskie układy. Jak władza może, już z kompletnym lekceważeniem, wręcz drwiąc ze społeczeństwa, a więc z wyborców, a więc z suwerena, robić praktycznie wszystko, co tylko zechce i jak zechce. W świetle reflektorów dopuszczać się każdego szalbierstwa, każdej nieuczciwości, każdej nieprawości.
Początki złego były, jak każe przysłowie – miłe. Ot, małe kłamstewka, wypowiadane w kampanii wyborczej. Ale przecież w kampanii, więc to nic takiego zdrożnego. A potem poszło już z górki. A to jakieś „lub czasopisma” dopisane do ustawy, a to jakaś posłanka zupełnie niewinna, bo wzięła łapówkę, co udało się sfilmować. A to jakiś poseł wycierający białą chusteczką pot ze zdenerwowanej twarzy, gdy okazywało się, że nigdy nie było żadnej afery hazardowej, a to jakiś pan biorący pół miliona złotych odprawy za opóźnione oddanie do użytku stadionu, a to jakiś pan minister, który stwierdza, że w Rzeczpospolitej przestępstwem nie jest spiskowanie przeciwko ustrojowi z prezesem takiego czy innego banku, jest nim natomiast podsłuchanie, utrwalenie i opublikowanie rozmów prowadzonych przez spiskujących.
Trzeba przyznać, że przez ostatnie lata poszczególni przedstawiciele władzy nauczyli się w miarę płynnie mówić, nie czują tremy przed kamerą czy mikrofonem. Pierwszym, który tę sztukę opanował w stopniu co najmniej dobrym, był Donald Tusk. To dzięki tym umiejętnościom mógł przez kilka lat bezkarnie ogłupiać swoich rozmówców i słuchaczy. Swoimi wypowiedziami wzbudzał wiarę i zaufanie. Dziś znalazł sporo naśladowców. Jednak upływ czasu i doświadczenie ludzi spowodowały, że mało kto im wierzy.
Swoją rolę w takim stanie rzeczy mają media. „Czwarta władza”, praktycznie przekupiona przez grupy i grupki „trzymające władzę” na różnych szczeblach, zamiast piętnować tę pychę i arogancję, zamiast pokazywać nieprawości, nadal zaprasza przed kamery tych wielokrotnie skompromitowanych. Czyni z nich nierzadko ekspertów. Od wszystkiego. Wpisując się w istniejący układ. Jednak widać coraz wyraźniej, że układ ten trzęsie się w posadach. Na razie jeszcze stosunkowo nieznacznie, lecz już wyraźnie. A ponieważ powiedzenie mówi, że jednak „nie ma darmowych obiadów”, spodziewać się należy, że dzisiaj rządzący też będą musieli swój rachunek zapłacić.
A będzie on wysoki. Niezwykle wysoki. Sposób rozstrzygnięcia „konkursu” na stanowisko prezesa ZUS nieco ten rachunek podniesie. I to jest jedyna dobra rzecz, którą o tym wiekopomnym wydarzeniu można powiedzieć.